Выбрать главу

Umilkł i spojrzał na nią wyczekująco. Nie zapytał, dlaczego go o to zagadnęła, ale pytanie wisiało w powietrzu.

— Doskonale, skoro tak, będę się starała to wyjaśnić w najprostszy możliwy sposób, ale wpierw muszę panu coś pokazać… — zdecydowała Allison.

I włączyła holoprojektor.

Nad stolikiem pojawił się hologram chromosomu — schematyczny, nie wirtualne odwzorowanie rzeczywistości, toteż nie wyglądał zbyt interesująco. Niemniej w oczach Sullivana rozbłysło zainteresowanie, gdy zdał sobie sprawę, że patrzy na fragment wzoru, według którego powstało ludzkie życie. Allison nacisnęła jeden z przycisków i obraz zmienił się w powiększony wielekroć wycinek tego, co ukazywał przed chwilą.

— To długi łańcuch siódmego chromosomu — wyjaśniła i uaktywniła migający kursor. — A to jest gen o długiej i nie zawsze miłej historii. Pojedyncze jego mutacje wywołują chorobę znaną jako mukowiscydoza. Zmienia ona drastycznie funkcje wydzielnicze płuc i trzustki.

Nie dodała, że jakieś półtora tysiąclecia temu została ona praktycznie wyeliminowana na planetach posiadających nowoczesną opiekę medyczną. A na Graysonie, choć niezwykle rzadko, pojawia się nadal.

— Rozumiem… — mruknął po chwili Sullivan, po czym spojrzał na nią i spytał uprzejmie: — A dlaczego uznała pani za stosowne poinformować mnie o tym, milady?

— Dlatego, wielebny, że moje badania i poszukiwania wskazują zupełnie jednoznacznie, że ten właśnie fragment kodu genetycznego u wszystkich mieszkańców Graysona został celowo zmodyfikowany prawie tysiąc lat temu.

— Zmodyfikowany?! — Sullivan podskoczył i usiadł prosto.

— Albo zmieniony, jak pan woli. Sztucznie i celowo. Mówiąc inaczej: wszyscy mieszkańcy planety są genetycznie zmutowani — rzuciła Allison i zamarła.

Siedziała prawie nieruchomo, czekając na potencjalny wybuch. Który nie nastąpił — Sullivan przez długą chwilę milczał, przyglądając jej się tylko. Potem powoli opadł na oparcie fotela, ujął pospiesznie odstawioną przed chwilą filiżankę i upił spokojnie długi łyk. Nie wiedziała, czy próbuje w ten sposób zyskać na czasie, by pozbierać myśli, czy po prostu celowo rozładowuje napięcie. Przekonała się o tym dopiero, gdy przekrzywił głowę i zachęcił ją z całkowitym spokojem:

— Proszę kontynuować.

Jego głos był tak dalece pozbawiony jakiegokolwiek zaangażowania, że przez moment poczuła się prawie obrażona. Wzięła się jednak szybko w garść i zajęła notatkami. Pominęła ze trzy strony tekstu przygotowanego jako uspokajacz na wypadek histerii słuchacza, jako że oczywiste stało się, iż nie będzie go potrzebowała, i zaczęła wyjaśniać dalej:

— Oprócz badań laboratoryjnych zajęłam się także dość dokładnymi poszukiwaniami w planetarnych i rodowych bazach danych. — Na wszelki wypadek nie dodała, że zajęło jej to masę czasu z uwagi na archaiczny sprzęt i oprogramowanie tychże. — Konkretnie chodziło mi o jak najwcześniejsze archiwa medyczne. Najlepiej z samego okresu tworzenia kolonii. Chciałam sprawdzić, czy znajdę w nich coś, co rzuciłoby jakieś światło na moje odkrycie. Niestety, choć znalazłam zaskakująco wiele informacji na temat chorób poszczególnych kolonistów, na temat tego, co mnie interesowało, nie wyszperałam dosłownie nic. I dopiero to naprawdę mnie zaniepokoiło.

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Pomyślała pani, że te informacje zostały celowo usunięte później? — spytał spokojnie Sullivan i roześmiał się, widząc jej minę. — Milady, mimo całej szczerości dobierała pani słowa z ostrożnością rasowego polityka. Jeżeli się to zauważyło, nie trzeba być geniuszem, by wydedukować powody pani zaniepokojenia. Cóż… podejrzewam, że możliwe, a nawet prawdopodobne jest, iż jacyś nadgorliwi słudzy Kościoła od czasu do czasu usuwali niewygodne czy też uznane za niebezpieczne informacje, ale robili to bez wiedzy, a przede wszystkim bez aprobaty Kościoła. Czy też samego Pana Boga, jeśli o to chodzi. Proszę nie być tak zaskoczoną i pomyśleć. Nazywamy Boga Testerem, ponieważ stawia przed nami Test Życia wymagający od nas ciągłego poddawania próbie tak siebie samych, jak i naszych przekonań czy dążeń, w miarę jak dorastamy w Jego miłości. Jak moglibyśmy to robić i na ile wiarygodny byłby to test, gdyby Kościół zmieniał i wypaczał informacje stanowiące podstawy podejmowanych przez nas decyzji?

— Nie… nie myślałam o tym w ten sposób… — przyznała z ociąganiem.

Tym razem Sullivan wybuchnął śmiechem.

— Ale wyraziła to pani niezwykle uprzejmie — ocenił, gdy się uspokoił. — Znacznie uprzejmiej niż większość przybyszy spoza planety. Jesteśmy zwolennikami starych zwyczajów i ludźmi głęboko wierzącymi, ale nasza wiara opiera się na indywidualnej woli wyboru. Nikt, ani patron, ani Protektor, ani nawet wielebny czy Synod, nie może wiernemu dyktować niczego w sprawach duchowych. Fakt, niełatwo jest utrzymać tę zasadę w praktyce, ale stanowiła ona i stanowi dynamiczną podstawę naszej wiary. Jest to zresztą uczciwe, jako że Bóg nigdy nie obiecywał, że Test będzie łatwy. Nie oznacza to także, że ustrzegliśmy się błędów ani że nie było takich okresów czy tematów, które wzbudziły zażartą, często przykrą dyskusję czy nawet spór doktrynalny. Poza jednym wyjątkiem wszystkie zakończyły się pokojowo i uważam, że wzmocniły nas. Natomiast pamięć o tych sytuacjach wywołuje w nas niepokój, kiedy ma dojść do zmian czy to w Kościele, czy to w społeczeństwie. Prawdę mówiąc, sam mam pewne zastrzeżenia może nie tyle co do natury niektórych zmian, ile do ich tempa. Mimo to nawet Kościół, a już tym bardziej kapłan nie powinien dyktować takich decyzji wiernym. Nie możemy też decydować, że ten lub tamten fragment wiedzy, obojętne jak nieprzyjemnej albo groźnej z uwagi na swe konsekwencje, powinien zostać zatajony, zniszczony czy dostępny jedynie dla wybranych. Dlatego proszę bez obaw wszystko wyjaśnić. Mogę coś nie w pełni zrozumieć, może mnie to, co usłyszę, zaszokować czy zmartwić, ale moim obowiązkiem jest wysłuchać wszystkiego i przynajmniej spróbować pojąć… i w żadnym wypadku nie obwiniać za wieści posłańca.

— Cóż… szkoda, że nie wszystkie religie, a zwłaszcza nie wszyscy kapłani tak do tego podchodzą — przyznała Allison.

Po czym uśmiechnęła się przekornie i powiedziała znacznie swobodniejszym tonem:

— W takim razie zgodnie z poleceniem przechodzę do rzeczy. Z tego, co zdołałam zrekonstruować, wynika, że przynajmniej jeden, a prawdopodobnie kilku członków ekipy medycznej przybyłej z kolonistami musiało być doskonałymi genetykami. Biorąc pod uwagę, jak bardzo ograniczone były możliwości ówczesnej techniki, to, co osiągnięto, jest naprawdę godne podziwu. Nie wiem, czy pan zdaje sobie z tego sprawę, ale w tych czasach używano jeszcze wirusów do umieszczenia genetycznych modyfikacji w stosownych miejscach, a nie dokładnie do tego zaprojektowanych nanomechanizmów organicznych. Był to, mówiąc krótko, okres prymitywizmu i rzeźnictwa z naszego punktu widzenia, a pogląd ten obowiązuje od paru ładnych wieków.

— Jestem mniej zaskoczony tym, że temu komuś się powiodło, niż pani myśli — wtrącił Sullivan. — Naszym przodkom, zwolennikom świętego Austina, nie podobało się, że technika odwiodła nas od sposobu życia, jaki przewidział dla nas Bóg. Natomiast byli też w pełni świadomi korzyści, jakie dawały nauki przyrodnicze, i traktowali je jako dar kochającego ojca, toteż od samego początku mieli zamiar przenieść z tego daru na Graysona tyle, ile tylko okaże się możliwe. Medycyna należy wszak do takich nauk. A dzięki takiemu właśnie podejściu przodkowie zdołali przeżyć na planecie, na której w innym przypadku po prostu stopniowo by wymierali.