Выбрать главу

— I tu dochodzimy do sedna — podjęła Allison. — Naukowców, którzy zainteresowali się tą sprawą po przystąpieniu Graysona do Sojuszu, zawsze dziwiło to, w jaki sposób kolonia w tak niekorzystnych warunkach środowiskowych zdołała przetrwać dłużej niż dwa do trzech pokoleń. Oczywiste było, iż w organizmach kolonistów musiała zajść jakaś zmiana adaptacyjna, która to umożliwiła, tylko nikt nie mógł zrozumieć, w jaki sposób nastąpiła ona tak szybko, że wpłynęło to na losy kolonii. Teraz sądzę, że wiem, jak to się stało.

Przerwała, wypiła trochę herbaty i usiadła wygodniej, zakładając nogę na nogę. Nie odstawiając filiżanki, zaczęła mówić dalej:

— Ciężkie pierwiastki, takie jak metale, przedostają się do organizmu głównie przez układy oddechowy i pokarmowy. Dlatego też systemy filtracyjne farm muszą działać stale, gdyż inaczej oczyszczona pierwotnie gleba z czasem stałaby się równie trująca jak przed dekontaminacją. Ten lub ci, którzy byli odpowiedzialni za zmiany, o których mówimy, mieli na celu zrobienie dokładnie tego samego w ludzkim organizmie: stworzenie systemu filtracyjnego poprzez wzmocnienie błon śluzowych w płucach i układzie pokarmowym. Pańskie proteiny wydzielnicze różnią się znacznie od moich, ponieważ są w stanie wiązać większość metalu wnikającego do organizmu, co pozwala na usuwanie ich w plwocinie i innymi sposobami. Dzięki temu nie odkładają się w tkankach tak, jak dzieje się to w moim organizmie. Naturalnie nie są w stanie wiązać wszystkiego, ale to dzięki nim organizmy ludzi z Graysona mają tak znacznie podwyższoną tolerancję na ciężkie metale. Jeszcze ze dwa-trzy miesiące temu uznawano, wiedząc, jak ograniczone środki techniczne mieli do dyspozycji wasi przodkowie oraz jakie mieli do nich podejście, że jest to efekt naturalnego procesu adaptacyjnego. Mimo iż wszystkich dziwiło błyskawiczne tempo tej ewolucji.

— Ale pani już nie uważa, że taki był prawdziwy powód — dodał cicho Sullivan.

— Nie, ponieważ wokół tego zmutowanego genu pokazanego na hologramie znalazłam resztki materiału genetycznego wirusa wywołującego przeziębienie. I uważam, że nie znalazł się tam przypadkowo.

— Dlaczego?

— Ponieważ przed osiągnięciem odpowiedniego poziomu nanotechnologii tego właśnie wirusa najczęściej używano jako nośnika w procesach wprowadzania pożądanej modyfikacji do organizmu. W tym przypadku niosło to dodatkowe korzyści, gdyż ludzie byli skupieni w habitatach, które zdołali zbudować, toteż rozpylony w nich wirus docierał z łatwością prawie do wszystkich. Ponieważ w archiwach nie znalazłam o tym wzmianki, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wszystko utrzymywano w tajemnicy choćby z braku pewności, czy cała akcja się uda: nie chciano wzbudzać fałszywych nadziei w ludziach. Może zresztą były inne powody… W każdym razie przeziębienie stanowiło idealną przykrywkę dla całej operacji, gdyż nie wzbudzało niczyich podejrzeń.

— W rzeczy samej — przyznał wielebny i uśmiechnął się krzywo — a „inne” powody mogły faktycznie istnieć… Prawda jest taka, że nie zawsze, zwłaszcza w początkowym okresie, Kościół uważał, że szczerość jest nader użyteczną cnotą. Niektórzy preferowali dyskrecję, że się tak wyrażę. Jak pani na pewno odkryła w czasie poszukiwań, część pierwszych kolonistów była fanatykami, co zaowocowało zresztą wojną domową czterysta lat później. Mogło się zdarzyć, że władze Kościoła obawiały się, iż w tak trudnych warunkach, w jakich żyli pierwsi koloniści, co bardziej zaślepieni fanatycy sprzeciwią się permanentnej zmianie genetycznej, zwłaszcza że miałaby dotyczyć wszystkich następnych pokoleń. Żeby uniknąć niepokojów, mogła zostać podjęta decyzja, by utrzymać całą sprawę w tajemnicy.

— W każdym razie dzięki temu organizmy kolonistów zyskały szansę przetrwania w otaczającym ich trującym środowisku — podjęła Allison, gdy wielebny umilkł. — Niestety, ponieważ pracowano w pośpiechu i użyto najprostszej z istniejących metod, nawet jak na ówczesne warunki, musiało to dać skutki uboczne. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie krytykuję, tylko stwierdzam fakt. Ten lub ci, którzy to zrobili, mieli ograniczone środki i mało czasu, więc ich osiągnięcie jest tym większe. Natomiast z tych powodów zrezygnowano z tak dokładnych analiz, jakie powinno się przeprowadzić i jakie zapewne chciano by przeprowadzić. No i wyszło na to, że nie rozpoznano, iż w ten sposób przypadkiem wprowadzono równocześnie drugą, całkowicie niezamierzoną modyfikację.

— Niezamierzoną? — Sullivan zmarszczył brwi. Allison przytaknęła zdecydowanie.

— Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. I sądzę, że wyjaśnieniem, dlaczego tak się stało, jest w pierwszej kolejności to, że pierwsza pożądana mutacja musiała być dziedziczna. Gdyby nie była, przyniosłaby rezultaty jedynie dla pokolenia poddanego oddziaływaniu wirusa i zaginęła wraz z pierwszym pokoleniem kolonistów, a więc niczego by nie dała. Dlatego wirus użyty jako nosiciel musiał zostać zmodyfikowany tak, by zdołał przeniknąć przez błony śluzowe i wykazał szczególną skłonność do zadomowienia się w komórkach rozrodczych jajników i jąder. Tylko w ten sposób bowiem mutacja mogła zostać przekazana następnemu pokoleniu już naturalną drogą. Musiano osiągnąć taki sam efekt, jaki wywołuje, powiedzmy, wirus świnki powodujący infekcję gruczołów śluzowych, ale atakujący także jajniki i jądra i skutkujący czasem bezpłodnością u mężczyzn.

Sullivan pokiwał głową na znak, że rozumie.

Allison zaś powściągnęła uśmiech — podejrzewała, że wielebny mimo zainteresowania nie czuł się zbyt swobodnie w czasie tej rozmowy. I choć tego nie okazywał, coraz mniej, jak sądziła, podobało mu się to, do czego zmierzała. Dla mieszkańców Graysona dzieci zawsze były szczególnym i bolesnym tematem z racji komplikacji przy porodach i liczby martwych płodów. Jednak ona musiała powiedzieć mu, z czym przyszła, a on musiał tego wysłuchać…

— Chcąc przekazać modyfikację przyszłym pokoleniom kolonistów, nasz genetyk czy też genetycy nie mieli wyboru — odezwała się po chwili przerwy. — Zamiarem ich było wprowadzenie stabilnego powtórzenia w trójnukleotydzie chromosomu X, co nie było problemem. Niestety, w efekcie wywołało to zmiany w kodonie AGG.

Sullivan spojrzał na nią ze zrozumieniem wrony gapiącej się na drewnianą pięciocentówkę, więc wyjaśniła:

— Kodony AGG to sekwencje adeniny-guaniny-guaniny blokujące ekspansje innych powtarzalnych trójnukleotydów.

— Oczywiście — przytaknął Sullivan z dokładnie taką samą jak przed wyjaśnieniem miną.

Niemniej dał jej znak, by mówiła dalej.

Allison zmieniła ustawienie holoprojektora i nad stolikiem pojawił się różnobarwny schemat nukleotydów. Długachny łańcuch złożony z sekwencji czterech liter — A,C,G i T, ustawionych po trzy i mających barwy żółte, zielone i czerwone. Kolejne polecenie wystukane na klawiaturze spowodowało powiększenie fragmentu tego łańcucha, konkretnie trzech sekwencji. Pierwsza składała się z CGG gdzie C było żółte, G zielone, druga z AGG, gdzie A było czerwone, a G zielone, trzecia zaś wyglądała dokładnie tak jak pierwsza.

— Zasadniczo zmiana była minimalna. Adenina zmutowała w cytozynę — dotknięcie kolejnego przycisku spowodowało, iż czerwone A zmieniło się w żółte C, po czym po prawej stronie natychmiast pojawił się długi łańcuch dokładnie takich samych sekwencji — tylko że to zniosło blokadę i pozwoliło na niestabilną ekspansję…

— Przepraszam, milady, ale przyznam się, że przestałem cokolwiek rozumieć — przerwał jej z rozbrajającym uśmiechem Sullivan. — Co dokładnie to oz… stop, tak do niczego nie dojdziemy! Nawet jeśli mi pani wytłumaczy, co to oznacza, i tak nie zrozumiem. Zróbmy inaczej… jakie to spowodowało praktyczne konsekwencje?