Выбрать главу

— Doceniam ofertę, ale sądzę, że moje kanały wystarczą.

— To dobrze. Jeśli można, chciałbym także coś doradzić… albo raczej o coś poprosić.

— Naturalnie — zgodziła się Allison.

Oczywiste również było, że nie miała zamiaru słuchać tej rady czy też spełniać prośby, jeśli nie będzie jej się to podobało czy też odpowiadało. Tego jednak nie powiedziała, za to przygotowała się duchowo na wysłuchanie czegoś średnio przyjemnego.

— Ta informacja musi zostać podana do publicznej wiadomości, im szybciej, tym lepiej, ale rozsądniej, jak sądzę, byłoby pozwolić ogłosić ją Protektorowi — oznajmił z lekkim przepraszającym uśmiechem Sullivan. — Jest pani kobietą, obcą i niewierną, jeśli wybaczy pani to określenie. Od pani córki nauczyliśmy się, że nie muszą to być złe cechy, ale część mieszkańców, zwłaszcza ci bardziej konserwatywni, nadal z trudem przyjmuje fakt, iż kobieta może mieć pozycję i autorytet. Ja zresztą także od czasu do czasu mam z tym problemy. Z bożą pomocą mam nadzieję robić postępy, ale miałem też nadzieję, że lady Harrington…

Umilkł, zdając sobie sprawę, co miał właśnie powiedzieć.

Allison zaś poczuła nagłe ukłucie bólu, gdyż bez trudu mogła dokończyć jego wypowiedź: miał nadzieję, że Honor będzie żyła wystarczająco długo, by przekonać do tych zmian najbardziej nawet zatwardziałych. Nie pożyła, ale to nie znaczyło, że inni nie mogą kontynuować tego, co rozpoczęła. A ona sama miała taki zamiar… Nie powiedziała tego wszystkiego, gdyż nie było to potrzebne. Spojrzała jedynie na gospodarza ze zrozumieniem i skinęła głową.

— Wiem i rozumiem — powiedziała nieco zdławionym głosem — i nie mam nic przeciwko temu, by ogłosili to ludzie Protektora czy też on sam wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Nie ma pośpiechu, bo skoro przetrwaliście prawie tysiąc lat z tym problemem, to jeszcze kilka miesięcy nie zrobi żadnej różnicy, a ja nawet nie zabrałam się do opracowywania praktycznego sposobu skorygowania tej mutacji. Dlatego z kilku miesięcy może zrobić się i kilka lat, jeżeli sprawa okaże się bardziej skomplikowana. Znacznie lepiej będzie jednak uprzedzić Protektora jak najszybciej, by miał czas przemyśleć całą sprawę, ustalić, jak najlepiej ją podać do publicznej wiadomości… i jakie zająć stanowisko, gdy rzecz się już rozniesie.

— Też tak uważam — zgodził się Sullivan. — Niemniej jednak zasugeruję Protektorowi, że powinna pani być obecna przy ogłoszeniu i że należy wyraźnie podkreślić pani zasługi.

— Dlaczego? — zdziwiła się szczerze Allison.

— Dlatego, milady, że pani to odkryła, a poza tym pani oraz klinika ufundowana przez pani córkę będzie odgrywała wiodącą rolę w opracowaniu sposobu naprawy tego defektu. Nie dość, że uczciwość nakazuje oddać zasługi temu, komu się one należą, to w dodatku skoro chcemy zlikwidować uprzedzenia odnośnie do „obcych kobiet” wśród co bardziej upartych obywateli, nie możemy pozwolić sobie na zignorowanie takiej okazji propagandowej — odparł z niewinnym uśmiechem.

— Aha — mruknęła, przyglądając mu się z nową dozą szacunku.

Wielebny Sullivan bowiem, jak się okazało, nie tylko czuł się znacznie gorzej w świecie zbyt szybko jego zdaniem zachodzących zmian społecznych niż jego poprzednik, ale co ważniejsze, zdawał sobie z tego w pełni sprawę. Wiara i intelekt pozwalały mu wspierać reformy, ale jako człowiek tęsknił za stabilnością i jasno określonymi zasadami cechującymi społeczeństwo, w którym wyrósł. I ta jego duchowa część była przeciwna reformom, które z obowiązku i świadomości popierał. A to powodowało, że jego ostatnia sugestia sporo go kosztowała. Allison poczuła prawdziwe uznanie, gdy to sobie uprzytomniła.

— Dziękuję — powiedziała cicho. — Doceniam pańską sugestię… i szczerość.

— Miło mi to słyszeć, milady. — Uśmiechnął się, odstawiając filiżankę.

Allison wyłączyła holoprojektor i notes, schowała je do walizeczki i zamknęła ją starannie. Po czym wstała. Ujął jej ramię, odprowadzając ją ku drzwiom, i dodał:

— Ale żadne podziękowania nie są potrzebne. Zarówno ta planeta, jak i wszyscy jej mieszkańcy są zbyt wielkimi dłużnikami rodziny Harringtonów, a zwłaszcza zadziwiających kobiet noszących to nazwisko.

Allison zarumieniła się, a gospodarz roześmiał się szczerze.

Kiedy dotarli do drzwi, pochylił się, całując jej dłoń a otwierając drzwi, rzekł:

— Do zobaczenia, lady Harrington. Niech Tester, Orędownik i Pocieszyciel będą z panią i sprowadzą spokój i ukojenie na panią i małżonka.

I skłonił się raz jeszcze.

Allison skinęła mu głową i wyszła, a wielebny Sullivan cicho zamknął za nią drzwi.

Rozdział VII

Wartownicy przy wschodnim wejściu Harrington House wyprężyli się jak struny, prezentując broń, gdy przez główną śluzę dla pojazdów kopuły wleciała luksusowa limuzyna. Na jej błotniku powiewał niewielki proporczyk w barwach kasztana i złota, na których umieszczono rysunek otwartej księgi z leżącym w poprzek niej nagim mieczem. Limuzynę ze wszystkich stron otaczały dwuosobowe pojazdy, a wysoko ponad kopułą unosiły się smukłe myśliwce atmosferyczne i pękate desantowce pełne gwardzistów w barwach rudego brązu i złota. W różnych strategicznych miejscach kopuły oraz terenu, który przykrywała, zajmowali stanowiska snajperzy — częściowo w tychże barwach, częściowo w zieleniach domeny Harrington. Podobne grupy, tyle że wyposażone w cięższą broń, obstawiały dach budowli, teren zaś przeszukiwały elektroniczne skanery i czujniki.

Wszystko to dla Allison Harrington było lekką przesadą. Co prawda zdawała sobie sprawę z konieczności zachowania zarówno środków bezpieczeństwa, jak i zabezpieczeń wbudowanych w ściany i teren wielkich posiadłości, ale nie aż takich. Do widoku gwardzistów w zieleni także już przywykła, jak i do tego, że upierali się przy pewnych dziwnych zachowaniach w stosunku do niej i do Alfreda, natomiast była niezmiernie wdzięczna, że byli znacznie mniej nachalni niż w przypadku Honor. Spodziewała się też, że dzisiejsza okazja wpłynie zarówno na jakość, jak i liczbę zabezpieczeń i gwardzistów, ale rzeczywistość przerosła jej oczekiwania. Co prawda gdyby zwróciła większą uwagę na wyraz twarzy Mirandy, gdy opowiedziała jej o swym pomyśle, zostałaby wcześniej i dokładniej ostrzeżona. Miranda bowiem nadal funkcjonowała jako szef sztabu domeny, toteż to ona zajęła się wystosowaniem zaproszenia i koordynacją całej wizyty. I widać było, że obawia się jej bardziej, niż mogłoby to wynikać z samych problemów ceremonialno-organizacyjnych. Allison zauważyła to wszystko, ale nie do końca zdawała sobie sprawę, co to może oznaczać. Gdyby bowiem wiedziała, że proste zaproszenie na kolację będzie równoznaczne z postawieniem w stan alarmu tak na oko odpowiednika pełnej brygady Marines, najprawdopodobniej zabrakłoby jej odwagi, by je wystosować.

Albo raczej nie tyle odwagi, ile tupetu.

Uśmiechnęła się prawie naturalnie, schodząc z mężem i Clinkscalesem, by powitać gości. Z prawej strony miała Mirandę z nieodłącznym Farragutem i Jamesa MacGuinessa, tyle że w cywilnym ubraniu. Od czasu powrotu na Graysona nie nosił munduru, gdyż na osobistą prośbę Benjamina IX Royal Manticoran Navy udzieliła mu dożywotniego urlopu, by mógł w spokoju pełnić obowiązki majordomusa w Harrington House. On również rozglądał się bacznie, zupełnie jak ochroniarz, tyle że nie w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia, lecz jakichkolwiek niedociągnięć.