Выбрать главу

Nie znalazł żadnych, bo nie mógł ich znaleźć — sam dopilnował wszelkich przygotowań.

Limuzyna zatrzymała się i opadła dostojnie na podjazd, gdy pokładowy antygrawitator został wyłączony. Przednie drzwi otworzyły się i wysiadł atletycznie zbudowany mężczyzna w uniformie w barwach rodu Mayhew z dystynkcjami majora i złotym akselbantem zwisającym z prawego ramienia. Była to oznaka pałacowej ochrony.

Przez chwilę nic się nie działo — otaczający go gwardziści, którzy zsiedli z dwuosobowych ścigaczy, znieruchomieli, tworząc krąg zwrócony plecami do limuzyny, a on wysłuchiwał meldunków płynących przez umieszczoną w uchu słuchawkę. Musiały być uspokajające, gdyż kiwnął głową i stojący obok sierżant otworzył tylne drzwi, a potem wyprężył się, salutując, gdy wysiadł z nich Benjamin IX.

Protektor pomachał schodzącym ze schodów gospodarzom i odwrócił się, podając rękę swej najstarszej żonie. Katherine i Allison spotykały się przelotnie w okresie poprzedzającym pogrzeb Honor, ale wymogi protokołu i powody spotkań skutecznie uniemożliwiły im poznanie się bliżej. Niemniej Allison wyczuła w niej bratnią duszę pomimo całej tej pompy i smutku minionych dni. Na pewno pomogło jej to, że nie urodziła się w arystokratycznej rodzinie, bo choć rozumiała i w większości szanowała podobne tradycje, nie była nimi w żaden sposób obciążona. Dlatego też pozycja Katherine Mayhew nie wywierała na niej aż takiego wrażenia i z niecierpliwością czekała na okazję, by ją lepiej poznać, gdyż podejrzewała, że mają zbyt wiele wspólnego, by się nie zaprzyjaźnić. Na pewno istotną rolę w tym podejściu odgrywało fizyczne podobieństwo — obie były filigranowe.

Teraz na widok Allison Katherine z uśmiechem wyciągnęła ku niej dłoń na powitanie.

— Dobry wieczór, madam Mayhew — powitała ją Allison formalnie.

— Wolałabym Katherine albo Cat. Naprawdę — powiedziała, nie przestając się uśmiechać. — „Madam Mayhew” brzmi za oficjalnie w ustach lady Harrington.

— Rozumiem… jak sobie życzysz, Katherine — skapitulowała bez specjalnego oporu Allison.

Uścisnęły sobie dłonie i Katherine zwróciła się ku Alfredowi. Benjamin w tym czasie pomógł wysiąść Elaine, bardziej wstydliwej, jak pamiętała Allison, choć po jej zachowaniu nie można było tego poznać. Najwyraźniej młodsza żona Protektora znacznie zyskała na pewności siebie od czasu pierwszego spotkania z Honor. Na wszelki wypadek powitała ją jednak znacznie wylewniej.

— Dziękujemy, że nas zaprosiliście. — Elaine uśmiechnęła się, obserwując, jak Alfred całuje dłoń Katherine niczym urodzony na Graysonie. — Nieczęsto opuszczamy pałac z nieformalnych okazji.

— To jest nieformalne? — zdziwiła się Allison, wskazując szerokim gestem ochronę latającą, stojącą i czającą się w różnych miejscach.

— Oczywiście! — roześmiała się Elaine. — Przy całej rodzinie, oprócz Michaela, zebranej w jednym miejscu to najskromniejsze środki bezpieczeństwa, jakie widziałam od niepamiętnych czasów!

W pierwszym momencie Allison była pewna, że to żart, ale wystarczyło jedno spojrzenie na majora dowodzącego osobistą ochroną Protektora, by zorientowała się, że Elaine mówi jak najzupełniej poważnie. Major co prawda był zbyt dobrze wychowany i wyszkolony, by to otwarcie okazać, ale nie ulegało wątpliwości, że jest nieszczęśliwy i najchętniej zagoniłby wszystkich jak najszybciej do budynku dającego przyzwoitą osłonę. Widać było, że gryzie się w język, i nawet mu współczuła, zwłaszcza że z limuzyny wysypało się stadko przychówku Protektora.

Tak po prawdzie stadko nie było całkiem właściwym określeniem, gdyż składało się zaledwie z czterech dziewcząt, ale niewielką liczebność nadrabiały skutecznie entuzjazmem. Ledwie która wyskoczyła z pojazdu, z grona oczekujących odłączał się jej osobisty ochroniarz, który podążał za nią krok w krok. Wydawało się to rażącą niesprawiedliwością wobec tak młodych istot, ale Allison wiedziała, że było uzasadnione, a poza tym lepiej, by od najmłodszych lat przyzwyczajały się do sposobu, w jaki na Graysonie strzeżono ludzi naprawdę ważnych. Zresztą obecność członków osobistej ochrony w najmniejszym nawet stopniu nie wpływała na ich zachowanie.

Jako pierwsza na podjazd wyskoczyła zwinna jedenastolatka o rysach twarzy Katherine. Dorównywała już matce wzrostem i wyglądało na to, że nadał będzie rosła. W swoim czasie Rachel Mayhew była postrachem pałacowego przedszkola, ale ten okres miała już za sobą. Teraz toczyła zażartą walkę z otaczającymi ją przejawami cywilizacji. Z paru uwag rzuconych przez rozbawionego Clinkscalesa Allison wywnioskowała, że Honor miała w tym spory udział, choć niekoniecznie świadomy. Otóż Rachel polubiła tak nie przystojące damie zajęcia jak: lekkoatletyka, pilotaż (miała wyższe od średniej notowania), mechanika i nauki ścisłe (stanowiące tradycyjnie męską specjalność na Graysonie), a co gorsza, miała już brązowy pas w Coup de Vitesse.

Gdy się na nią patrzyło, na usta cisnęło się określenie „urwis” — nie ulegało wątpliwości, że chętniej zajęłaby się rozbieraniem silnika limuzyny, by dowiedzieć się, jak działa, niż nauką tańca, chichotami i plotkami o chłopcach czy też inną pierdołą, którą „powinna” się zajmować jako panienka z dobrego domu. Gdzieś po drodze zdołała rozwiązać sobie jedną ze wstążek i dorobić się smugi brudu na policzku, co było dużym osiągnięciem, gdyż limuzyna przywiozła ich prosto z lądowiska. Jak dotąd Allison była przekonana, że jedynym dzieckiem potrafiącym teleportować brud w sterylne otoczenie była Honor.

Za nią pojawiły się Jeanette i Theresa. Pierwsza miała dziesięć lat i była córką Elaine. Druga dziewięć lat, a jej matką była Katherine. Jeanette miała równie ciemne oczy jak Rachel, ale jasnobrązowe włosy, Theresa zaś przypominała mniejszą kopię Rachel, tyle że wyglądała jak laleczka i najwyraźniej nie zetknęła się z tajnym zapasem brudu siostry.

Jako ostatnia wydostała się najmłodsza (przynajmniej chwilowo) latorośl mająca dopiero cztery lata. Benjamin złapał ją w połowie padania na podjazd i przytulił. Była blondynką o wielkich szaroniebieskich oczach, bardzo podobną do Elaine, a struktura kostna jej twarzy wskazywała, że wyrośnie na prawdziwą piękność.

W pierwszym momencie na widok tylu obcych wtuliła twarz w pierś ojca, ale zaraz potem wyprostowała się i zażądała, by ją postawić, co też Benjamin wykonał. Złapała czym prędzej Katherine za rękę i spojrzała ciekawie na Allison.

— Nasza najmłodsza — przedstawiła ją Katherine. — Chrześniaczka twojej córki.

Allison wiedziała o tym, ale i tak na moment zamgliły jej się oczy. Opanowała się szybko i kucnęła, by jej twarz znalazła się na prawie tym samym poziomie co oblicze brzdąca. Odchrząknęła i wyciągnęła dłoń, mówiąc:

— Jestem Allison, a ty?

Zapytana przez kilka sekund przyglądała się poważnie wyciągniętej dłoni, nim przeniosła wzrok z powrotem na twarz Allison.

— Honor — powiedziała jasno i wyraźnie. — Honor Mayhew.

— Honor — powtórzyła Allison, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiał ból, i uśmiechnęła się. — To ładne imię, nie sądzisz?

Honor poważnie skinęła głową.

A potem wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Allison. Spojrzała na Katherine i Elaine, szukając aprobaty, a gdy Katherine uśmiechnęła się, przeniosła spojrzenie na Allison.

I też się uśmiechnęła.

— Jestem cztery — oznajmiła.