Выбрать главу

Kamera pokazywała wiszącą przez co najmniej dziesięć sekund, po czym obraz ponownie ściemniał i rozległ się miękki kontralt Huertes, jednak jej samej nie było widać.

— Mówiła Joan Huertes z INS nadająca z Noveau Paris.

W odpowiedzi rozległo się rozdzierające miauczenie trzynastu treecatów i płacz Mirandy. MacGuiness także płakał, lecz bezgłośnie. A Allison Harrington objęła drżącymi ramionami męża, którego opanowanie prysło w końcu — opadł obok niej na kolana i także się rozpłakał.

KSIĘGA PIERWSZA

Rozdział I

Mieszkaniec planety Sphinx uznałby ten powiew za jesienny wietrzyk, ale jak na Manticore był to zimny wiatr. Wiał od zatoki Jason, łopocząc opuszczonymi do połowy masztów flagami, pod którymi stały milczące tłumy. Cała trasa od Capital Field do centrum miasta, a konkretnie do katedry króla Michaela, była pełna milczących ludzi wypełniających szczelnie chodniki po obu stronach ulic. Cisza panowała wręcz absolutna — oprócz łopotu flag słychać było jedynie powolne, miarowe uderzenia w bęben, stukot podków i turkot obitych stalą kół.

Kapitan Rafael Cardones wyprostowany jak struna maszerował ze wzrokiem utkwionym przed siebie, prowadząc pierwszą parę koni bulwarem Króla Rogera I. Po obu stronach stały wyprężone szeregi przedstawicieli wszystkich rodzajów sił zbrojnych Gwiezdnego Królestwa Manticore. Wszyscy w paradnych mundurach i z czarnymi opaskami na prawych rękawach. Wszyscy też prezentowali broń — kolbami do góry, Za ciągniętą przez czwórkę koni spowitą w czerń lawetą, na której spoczywała trumna, maszerowała midszypmen z czwartego roku Akademii, także w galowym mundurze, wybijając pogrzebowy rytm na bębnie. Był on słyszalny z każdego głośnika umieszczonego na każdym maszcie flagowym. A w całym podwójnym systemie Manticore nie znalazła się ani jedna stacja, która nie przekazywałaby na żywo pełnej transmisji z uroczystości.

Za doboszką szedł jej kolega z tego samego rocznika, również w paradnym uniformie, prowadząc za uzdę piątego konia, karosza o smoliście czarnej maści, bez choćby nawet jednej białej plamki. Był on osiodłany, a w strzemionach tkwiły buty, ale włożone odwrotnie, jakby ktoś dosiadł go zwrócony twarzą do ogona. Za koniem podążała kapitan w czarno-złotym uniformie Royal Manticoran Navy i białym berecie dowódcy okrętu na głowie. Na dłoniach miała białe rękawiczki i trzymała przed sobą Miecz Harrington. Tuż za nią postępowało ośmiu admirałów: sir James Bowie Webster dowodzący Home Fleet i siedmiu lordów Admiralicji.

I to był cały orszak.

Drobnostka w porównaniu z paradą i przepychem towarzyszącym podobnym ceremoniom w większości miejsc (a im bardziej ludowe w nazwie, tym większa była pompa), ale tym większe właśnie wywoływała wrażenie. Tych jedenastu ludzi i pięć koni było bowiem jedynymi sprawcami ruchu w mieście liczącym ponad jedenaście milionów mieszkańców.

W miarę zbliżania się orszaku stojący ludzie zdejmowali nakrycia głów, choć nikt ich do tego nie nakłaniał. Obserwujący ich i orszak ze stopni katedry Allen Summervale, książę Cromarty i premier Królestwa Manticore, uśmiechnął się gorzko w duchu. Niewielu z nich w ogóle wiedziało, co to takiego „laweta”, póki omawiający mającą się odbyć uroczystość dziennikarze nie wyjaśnili tego, jak też jej znaczenia w oficjalnych pogrzebach. On sam wiedział tylko dlatego, że miał przyjaciela pasjonującego się dawnym uzbrojeniem. Natomiast wszyscy wiedzieli, że trumna na niej spoczywająca jest pusta i że ciało tej, w której pogrzebie uczestniczą, nigdy nie trafi na przeznaczone jej miejsce spoczynku. I to nie dlatego, że przestało istnieć w ogniu walki czy dryfuje gdzieś nie odnalezione w przestrzeni, jak działo się z wieloma zabitymi w królewskiej służbie, ale dlatego, że zabito ją z dala od domu, maskując mord prawnymi bzdetami. Oprócz żalu w tłumie dominowały nienawiść i złość i nie trzeba było żadnych specjalnych zdolności, by je wyczuć.

W uderzenia bębna i stukot podków wdarł się nowy dźwięk — z początku cichy i odległy, narastał błyskawicznie, aż wypełnił grzmotem całe niebo, gdy nad miastem pojawiło się pięć szkolnych odrzutowców typu Javelin stacjonujących na Kreskin Field na wyspie Saganami. Leciały w idealnym szyku, ciągnąc za sobą białe smugi kondensacyjne wyraźnie widoczne na błękitnym niebie. W pewnym momencie jedna z maszyn wystrzeliła ostrą świecą w górę i zniknęła w słońcu. Był to szyk liczący sobie ponad dwa tysiące lat standardowych, odkąd to piloci myśliwców na Ziemi zaczęli w ten sposób upamiętniać zabitych towarzyszy podczas ich pogrzebów.

Pozostałe cztery samoloty przeleciały nad orszakiem i zniknęły, a w zapadłej nagle ciszy Cromarty z trudem stłumił chęć obejrzenia się przez ramię. Wiedział, co zobaczy, gdyż za nim i za królową, obok której stał, znajdowali się przywódcy wszystkich partii politycznych, tak z Izby Lordów, jak i Gmin, oraz rodzina królewska. Wszyscy sprawiali wrażenie jednomyślnie podzielających uczucia obywateli. Naturalnie część polityków była tu tylko dlatego, że zdawali sobie sprawę, iż nieobecność oznacza śmierć polityczną w najbliższych wyborach — takiego zachowania wyborcy by im nie wybaczyli. Wiedział też, że część obecnych jest wręcz zachwycona tym, co się stało, ale nie przyzna się do tego nigdy. Przynajmniej publicznie.

Odetchnął głęboko, widząc, że orszak wszedł na plac przed katedrą. Potocznie nazywano ją katedrą króla Michaela, gdyż choć konstytucja Królestwa Manticore zakazywała ustanawiania oficjalnej religii państwowej, Dom Wintonów od ponad czterystu standardowych lat należał do wyznawców Drugiego Zreformowanego Kościoła Rzymskokatolickiego, a katedrę zaczął budować z prywatnych zasobów król Michael w sześćdziesiątym piątym roku Po Lądowaniu, czyli w 1528 roku Po Diasporze. Byli w niej pochowani wszyscy, poczynając naturalnie od niego, członkowie rodziny królewskiej oraz jedenaście osób spoza niej, przy czym trzy sarkofagi były puste. Ostatni państwowy pogrzeb odbył się w katedrze trzydzieści dziewięć standardowych lat temu, po śmierci króla Rogera III.

Teraz w dwunastej krypcie nie należącej do przedstawicieli Domu Wintonów także miała spocząć pusta trumna. I zapewne pozostanie ona pusta, gdyż szanse na odzyskanie ciała Honor Harrington były mniej niż nikłe, i to mimo zbliżającej się klęski Ludowej Republiki. Pod tym względem pasowała do innych „zaocznie” pogrzebanych nawet pod względem miejsca, które wybrano między również pustymi kryptami Edwarda Saganami i Elle D’Orville.

Orszak zatrzymał się u stóp schodów wiodących do katedry. Zeszli po nich z idealną, mechaniczną wręcz precyzją wybrani najstarsi podoficerowie Royal Manticoran Marine Corps i Royal Manticoran Navy. Tempo ich kroków wyznaczało bicie bębna, podobnie jak idącej za nimi drobnej pułkownik Marines maszerującej równie precyzyjnie mimo lekkiego utykania. Podeszła ona do kapitan trzymającej Miecz Harrington, zasalutowała i przejęła od niej pochwę wraz ze znajdującym się w niej mieczem. Następnie wykonała idealny w tył zwrot i odczekała, aż podoficerska warta honorowa zdejmie trumnę z lawety. Po czym w rytm uderzeń bębna poprowadziła ją po stopniach do katedry.

W ślad za nimi ruszyła doboszka, nadal wybijając ten sam powolny rytm. Przestała, gdy dotarła do progu katedry. I dokładnie w tym samym momencie z głośników popłynął „Lament for Beauty Lost” Salvatore’a Hammerwella.