Выбрать главу

— Dlaczego? — spytała Katherine.

— Bo Hipper jest normalnym treecatem, czyli empatą. Potrafi wyczuć ich emocje prawie równie dobrze jak emocje Rachel i to jest właśnie główną zaletą adopcji w wieku dziecięcym. Treecat potrafi doskonale nauczyć ją wrażliwości na uczucia innych. Oczywiście przez pierwsze kilka tygodni lepiej zwracać na to uwagę, bo każde dziecko może uznać się za wybrane, skoro doświadczyło czegoś tak wyjątkowego, a więź potrzebuje czasu na okrzepnięcie. Nim to nastąpi i nim zacznie rozumieć Hippera, może zaleźć pozostałym za skórę, ale Hipper swoim zachowaniem będzie ją prostował w tej kwestii już wcześniej, jeśli zajdzie taka konieczność. A poza tym obojętne, czy zajdzie, czy nie, Hipper i tak wiele czasu spędzi na zabawach z pozostałymi. Prawdę mówiąc, kiedy zorientuje się, że ma cztery osoby do dyspozycji, i tylko musi je nauczyć, jak go rozpieszczać, będzie pewnie przekonany, że znalazł się w raju dla treecatów!

KSIĘGA DRUGA

Rozdział VIII

— Aaaapsik!

Kichnięcie szarpnęło jej głową tak, że przed oczyma zatańczyły gwiazdy rozmyte natychmiast przez łzy. Komodor lady Honor Harrington, patronka i hrabina Harrington, czym prędzej rzuciła grzebień i potarła czubek nosa w gorączkowej próbie uniknięcia kolejnej, zbliżającej się błyskawicznie eksplozji.

Próba zakończyła się fiaskiem i aż jej w uszach zadzwoniło.

A wokół zatańczyła chmura niewiarygodnie delikatnych włosów. Machnęła ręką przed twarzą, próbując je rozegnać, co dało taki sam efekt, jakby oganiała się przed komarami. Z jednym wyjątkiem — komary nie lepiły się do spoconej dłoni.

Kichnęła kolejny raz.

Leżący na jej kolanach treecat spojrzał na nią zrezygnowany, bez śladu zwykłego złośliwego rozbawienia. Wyglądało na to, że odwrócenie łba to jedyny wysiłek, na jaki go stać. Leżał rozciągnięty niczym wycieraczka na tyle, na ile pozwalały mu na to źle zrośnięte żebra i środkowe biodro. Nawet ogon miał płasko wyciągnięty.

I dwa razy szerszy niż zwykle.

Zimy na Sphinksie są mroźne i długie, toteż żyjące na planecie zwierzęta matka natura wyposażyła dla ochrony w stosowną warstwę izolacyjną. Dlatego treecaty posiadały niezwykle ciepłe i miękkie futro o jedwabistej gładkości i prawie zerowej przyczepności. To ostatnie było sporą wadą, jeśli chodzi o użycie chwytnego ogona w przypadku istot nadrzewnych. Sytuacja, w której ogon ześliznąłby się z gałęzi, gdy wisi się ze sto metrów nad ziemią głową w dół, raczej nie byłaby najlepszym i najzdrowszym sposobem zejścia z drzewa.

Treecaty zareagowały na to wyzwanie, wykształcając całkowicie nietypowy ogon, z czego sprawę zdawało sobie niewielu ludzi. Otóż ogon ten był płaski i z wewnętrznej strony całkowicie pozbawiony futra, za to mający szorstką skórę doskonale przyczepiającą się nawet do mokrych czy oblodzonych gałęzi. Silne mięśnie utrzymywały ogon zwinięty owłosioną stroną na zewnątrz, przez co wyglądał zupełnie normalnie, a w rzeczywistości był rurką. W ten sposób treecaty nie traciły dodatkowego ciepła i dysponowały całkowicie skutecznym chwytnym ogonem nawet w środku najsroższej zimy.

Zimy na Sphinksie, ma się rozumieć, a Sphinx był chłodną planetą nawet w lecie. Czego zdecydowanie nie dało się powiedzieć o Hadesie, znacznie częściej określanym mianem Piekła przez tych, którzy wiedzieli o jego istnieniu. Planeta krążyła wokół Cerberusa B, czyli gwiazdy G3 oddalonej o zaledwie siedem minut świetlnych, a oś miała nachyloną pod kątem ledwie pięciu stopni. I zdecydowanie nie została zaprojektowana z myślą o treecatach. Porastała ją klasyczna puszcza tropikalna, z tym że mająca cztery, a nie trzy zwyczajowe poziomy koron, przez co na poziomie ziemi panował zielonkawy półmrok. Nie był on jednak bynajmniej chłodny, jako że w rejonach równika, a tu właśnie się znajdowali, średnia temperatura wynosiła dobrze powyżej czterdziestu stopni Celsjusza (prawie sto pięć w starej skali Fahrenheita), a wilgotność przekraczała 90%. Padało nawet często, tyle że na ziemię nie spadała ani kropla, bo wszystkie zatrzymywały gęste korony którejś z warstw, tak że na dół dostawała się jedynie przypominająca pył wodny mżawka. Dla ludzi były to warunki bardzo uciążliwe. Dla treecata wręcz niebezpieczne.

Treecaty bowiem nie zrzucają futra w regularnym cyklu kalendarzowym, ale w zależności od temperatury otoczenia. Było to jak najrozsądniejsze, gdyż na Sphinksie pory roku zmieniają się wolno, a niewielkie przedłużenie się zimy powoduje, iż mróz trzyma przez dodatkowe trzy-cztery miesiące standardowe. Dla organizmu Nimitza gwałtowny przeskok z umiarkowanej temperatury panującej na pokładzie Tepesa (jak zresztą na pokładach wszystkich statków i okrętów kosmicznych) do sauny na powierzchni był więc poważnym szokiem.

Wewnętrznej warstwy futra pozbywał się stopniowo jeszcze przed dostaniem się do niewoli, toteż pozostały mu tylko dwie. Teraz jednak gwałtowny skok temperatury spowodował błyskawiczne linienie środkowej warstwy, którą zwykle miał przez cały rok. Organizm w ten sposób bronił się przed przegrzaniem, a ludzie przebywający w jego pobliżu znajdowali się w gęstniejącej lub rzednącej chmurze kłaków. I kichali na potęgę.

Na jego szczęście wszyscy wiedzieli, że jest bardziej nieszczęśliwy od nich i że pozbycie się futra jest dla niego naprawdę ważne, a źle zrośnięte kości uniemożliwiają mu zwykłą samodzielność higieniczną, bo mimo chmury sierści nie brakło ochotników do czesania i szczotkowania go. W normalnych warunkach bezwstydnie wykorzystywałby to, że jest obiektem powszechnej uwagi. W obecnych to właśnie jemu najbardziej zależało, by cały proces jak najszybciej się zakończył.

Teraz bleeknął cicho i prawie przepraszająco.

Honor przestała trzeć nos i podrapała go za uszami.

— Wiem, Stinker, to nie twoja wina.

Przez długą chwilę siedziała bez ruchu, mając nadzieję, że jednak przestanie ją kolejny raz kręcić w nosie. Była to jednak złudna nadzieja, bo przynajmniej jeszcze jedno kichnięcie było bardziej uparte od niej. Nie mając chwilowo nic do roboty, spojrzała odruchowo ku koronie najbliższego, podobnego do palmy drzewa o pniu średnicy dobrego metra u podstawy. Wśród liści, jakieś trzydzieści metrów w górze, dało się rozróżnić sylwetkę LaFolleta. Jeżeli wiedziało się, że on tam musi być. Andrew LaFollet miał ze sobą: komunikator, manierkę, elektroniczną lornetkę, pulser i ciężki karabin pulsacyjny z podczepionym granatnikiem. Przynajmniej to miał na pewno — bo poza tym mógł mieć jeszcze wszystko, łącznie z kieszonkową bombą atomową.

Co jej akurat w niczym nie przeszkadzało — skoro chciał, niech ma. Wpadła na pomysł posłania go na drzewo jako wartownika, ale nie było to koniecznością obiektywną. Nie musiał tam siedzieć, sensory promów i tak ostrzegłyby ich o zbliżaniu się czegokolwiek większego od treecata, ale skoro uparł się jej pilnować, będąc na ziemi, to już większy pożytek przyniesie, jeśli będzie pilnował ich wszystkich. W końcu elektronika też zawo…

Dalsze rozmyślania przerwało jej kolejne kichnięcie.

Przez moment miała wrażenie, że sklepienie czaszki jej odpadło. Okazało się to złudzeniem, za to przestało ją wreszcie kręcić w nosie. Odczekała na wszelki wypadek jeszcze trochę, ale tym razem napad kichania rzeczywiście minął. Pociągnęła nosem i schyliła się po upuszczony grzebień, co nie było takie proste, jako że nie chciała zrzucić z kolan Nimitza, a przytrzymać go nie miała czym z powodu braku lewej ręki. Rozwiązanie znalazł treecat — wczepił się pazurami w jej spodnie, tyle że znacznie delikatniej niż zwykle. Powody były dwa — spodnie pochodziły z zapasów awaryjnych promów i nie dość, że były raczej podłej jakości, to przede wszystkim nie do zastąpienia, bo zapasy ubrań były niewielkie. Dzięki jego pomocy zdołała bez problemów odnaleźć i złapać grzebień.