Выбрать главу

— Dziękuję — ucieszył się McKeon. — My opróżniliśmy nasze ponad godzinę temu.

Sięgnął do plecaka, odnalazł izolowaną manierkę i wyjął ją. Wytrzeszczył oczy, słysząc, jak coś w niej zagrzechotało.

— Lód! — ucieszył się. — O tym nie mówiłaś!

— Przywilej stopnia, komandorze McKeon. — Uśmiechnęła się Honor. — Mówiłam, żebyś się poczęstował.

McKeon nie potrzebował dalszej zachęty — odkręcił nakrętkę i przyssał się do manierki z taką ekstazą, że aż zamknął oczy, czując zimny płyn w gardle. Ponieważ woda była przeznaczona dla Honor, zawierała proteiny i skoncentrowane środki odżywcze oprócz witamin, soli i elektrolitów dodawanych przez Montoyę każdemu. Dawało to dziwny, lekko gorzkawy smak i uświadomiło mu, że nie należy pić za dużo.

— Och! — westchnął, odrywając manierkę od ust i nadal czując miły chłód w przełyku.

Zakręcił butelkę i dodał:

— Prawie zapomniałem, jak smakuje zimna woda. — Odłożył manierkę do plecaka i powiedział: — Dziękuję.

— Nie przesadzaj. — Potrząsnęła głową Honor nieco zawstydzona.

Widząc to, uśmiechnął się i pokiwał głową. Nie była przyzwyczajona do „niańczenia”, jak to określił Montoya, i żenowało ją to, ale doktorek w tej kwestii był uparty. Zresztą wiedziała, że ma rację, tylko wydawało jej się wciąż, że to nieuczciwe, zwłaszcza że wszyscy zrobili znacznie więcej niż ona, by ucieczka się powiodła. Tyle że ona została najpoważniej ranna, a wcześniej na wpół zagłodzona. I dlatego komandor-chirurg Montoya, ignorując różnicę stopni, zdecydowanie i nie najłagodniej kazał jej się zamknąć i pozwolić tuczyć, aż będzie przypominała normalnego człowieka, a nie worek kości i przestanie rozszczepiać światło, stojąc bokiem. Ponieważ wiedziała, że ma rację, nie protestowała. Pozostali też o tym wiedzieli i jakby zmówili się, by ją dodatkowo podkarmiać smakołykami.

Było to dziwne określenie zawartości awaryjnych racji żywnościowych, ale jakoś je trzeba było nazwać… Swoją drogą, przed zapoznaniem się z posiłkami Ludowej Marynarki Honor była dogłębnie przekonana, że nic nie może smakować gorzej niż racje awaryjne Royal Manticoran Navy… Wychodziło na to, że podróże kształcą, a człowiek uczy się przez całe życie.

— Jakieś wieści od patroli? — spytała, zmieniając temat.

— Nie bardzo. Przynieśliśmy z Warnerem okazy, które chciał Fritz, ale wątpię, żeby okazały się lepsze od dotychczasowych. A Jasper i Anson natknęli się na następnego misiorysia. Okazał się równie niesympatyczny jak poprzednie dwa. Szkoda, że lokalne drapieżniki nie wiedzą, że jesteśmy niejadalni, może dałyby nam spokój, gdyby do nich dotarło, że nie są w stanie nas strawić.

— A może nie. — Honor skończyła czesać Nimitza i wyczyściła grzebień o nogawkę. — Jest sporo rzeczy, których ludzie czy treecaty nie mogą strawić do końca, o ile w ogóle, a i tak je jedzą, bo im smak odpowiada. Może dla niego jesteśmy smakowitą niskokaloryczną przekąską.

— Może mnie sobie uważać, za co chce, jak długo trzyma się z daleka i nie jest nachalny. Bo inaczej nakarmię go z pulsera i już niczego nie przekąsi.

— Nastawienie wrogie i jak najbardziej rozsądne — oceniła. — Przynajmniej jest mniejszy od hexapumy.

— Dobre choć to — zgodził się McKeon, przyglądając się obozowisku.

Oba promy szturmowe nie były łatwe do ukrycia — każdy miał kadłub długości sześćdziesięciu trzech metrów i skrzydła rozpiętości od czterdziestu trzech przy maksymalnym rozłożeniu do dziewiętnastu przy minimalnym. W większości ukształtowań terenu ukrycie choćby jednego z nich byłoby niemożliwe. W tym lesie tropikalnym okazało się to wykonalne, choć pracochłonne, drzewa bowiem rosły na tyle rzadko, iż udało się wcisnąć między nie kadłuby, wycinając ledwie kilka, a wielowarstwowe korony i tak nadal zasłaniały widok. Następnie przykryto je siatkami maskującymi tłumiącymi sygnatury energetyczne i cieplne, przystrajając całość liśćmi i lianami. To już była prosta robota, choć nadal pracochłonna z uwagi na małą liczbę mogących wziąć w niej udział ludzi, do dyspozycji było bowiem jedynie siedemnaście par rąk i cztery przenośne podnośniki grawitacyjne. Mieli jednak motywację, toteż dokonali tego w rekordowym czasie. Alternatywa w postaci kolejnych dowodów nachalnej gościnności Urzędu Bezpieczeństwa okazała się doskonałym bodźcem.

— Jak się sprawują konwertery? — spytał po chwili McKeon.

— Nadal działają — odparła, kończąc czyścić grzebień z wyjątkowo skołtunionego kłębu sierści włosów. — Im bliżej poznaję ich wyposażenie ratunkowe, tym jestem pod większym wrażeniem. Sądziłam dotąd, że będzie gorsze, ale ktoś w Ludowej Marynarce naprawdę się przyłożył do wyposażenia tych promów.

— W Urzędzie Bezpieczeństwa — poprawił ją McKeon z niechęcią. — Skoro UB ma wszystko, co najlepsze, to wyposażenie awaryjne też.

— Tym razem to chyba nie tak… Harkness, Scotty i Warner sprawdzili instrukcje obsługi i wszystkie są standardowe, jak w Ludowej Marynarce. Prostsze niż nasze, ale z pewnością dla floty, nie dla ubecji.

McKeon mruknął coś niezrozumiale, najwyraźniej nie zgadzając się z myślą, że cokolwiek zrobione w Ludowej Republice mogłoby dorównać podobnemu wyposażeniu pochodzącemu z Królestwa, nie mówiąc już o przewyższeniu go.

— Prawdę mówiąc, uważam, że ich koncentraty są nawet lepsze od naszych — dobiła go Honor. — Są masywniejsze i większe, ale mają większą wydajność, porównując moc i wagę.

— Tak?! Za to broń nadal mają gorszą. — Uśmiechnął się, znajdując argument na poparcie swojego punktu widzenia.

— Fakt. I sądzę, że mając do wyboru lepszy graser albo lepszy konwertor dla promów, sądzę, że wybrałabym graser. Ale byłby to trudny wybór.

— Zwłaszcza po takich doświadczeniach — zgodził się znacznie poważniejszym tonem.

Uniosła głowę i przyjrzała mu się bacznie. Alistair skupił się jak dotąd na rzeczach najważniejszych, nie planując dalekosiężnych posunięć. Dostanie się na powierzchnię, przekonanie garnizonu, że wszyscy zginęli w wybuchu, ukrycie promów i zbadanie okolicy wypełniły mu czas. Z dalszymi planami czekał na nią, podejrzewając, że Honor już coś wymyśliła. Jedyna rzecz, której był pewien, to że promy na pewno będą kluczowym elementem następnych posunięć, dlatego dopilnował, by pozostały w pełni sprawne.

Ponieważ klimat zdecydowanie nie sprzyjał elektronice i delikatnej maszynerii, bosmanmat Barstow i jego ekipy techniczne miały codzienne zajęcia polegające na usuwaniu pnącz, mchów, owadów i innego cholerstwa, które z uporem próbowało przez wloty powietrza lub luki podwozia dostać się do wnętrza.

Kadłuby wykonane z pancernego kompozytu były odporne na wszystko, co przyroda mogła wymyślić, ale duża wilgotność i gorąco stanowiły idealne środowisko do rozwoju pleśni, grzybów i podobnych ohydztw, które w krótkim czasie przeżarłyby delikatną elektronikę i co delikatniejszą mechanikę, czyniąc z promów bezużyteczne pancerne skorupy.

Dlatego też najskuteczniejszą ochroną było stałe utrzymywanie w pojazdach normalnych warunków temperaturowo-wilgotnościowych, do jakich zostały przewidziane. A to oznaczało, że ich pokładowe systemy podtrzymywania życia musiały pracować bez przerwy. Co wymagało energii — niewielkiej w porównaniu z ilością potrzebną do lotu, ale sporej, jeśli trzeba było ukryć źródło energetyczne. Naturalnie starannie wybrali miejsce lądowania — znajdowali się prawie dokładnie po przeciwnej stronie planety w stosunku do wyspy, na której stacjonował garnizon. Na dodatek zgodnie z tym, co wyciągnął z komputerów Tepesa Harkness, najbliższy obóz był oddalony o ponad tysiąc kilometrów, a więc nie istniał żaden logiczny powód, by przeciwnik interesował się tym rejonem. W końcu tropikalna puszcza porastała większą część powierzchni planety, toteż garnizon nie powinien zwrócić specjalnej uwagi na ten właśnie jej fragment.