Выбрать главу

Po czym roześmiał się, wstał i odszedł.

Rozdział IX

— Wiesz, gdyby oni choć czasem ze sobą rozmawiali, może bylibyśmy w stanie coś podsłuchać — zauważył porucznik Russell Sanko.

— Gdyby wiedzieli, jaką ci robią przykrość, gadaliby jak najęci — odparł Jasper Mayhew ze złośliwym zadowoleniem. — Póki co nasłuchujemy dopiero dwa tygodnie… Źle ci, że tu siedzisz?

Po czym odchylił fotel, by znaleźć się dokładnie pod wylotem nawiewu chłodnego, suchego powietrza, i uśmiechnął się błogo.

— Rozpieszczony hedonista — prychnął Sanko.

— Nonsens. Jedynie produkt wrogiego środowiska — poprawił go Mayhew. — To nie moja wina, że stałe zagrożenie prowadzi u ludzi do psychozy. Wszyscy pochodzący z Graysona robią się strasznie nerwowi, kiedy muszą przebywać na otwartej przestrzeni i oddychać nie filtrowanym powietrzem. Ja też! I powinieneś mi współczuć, bo to nieuleczalna psychoza. Dlatego lady Harrington przydzieliła mnie do tego zadania. To straszne, gdy człowiek wymaga klimatyzacji ze względów medycznych.

— No. — W głosie Russella jakoś nie było śladu współczucia. — Pewnie!

Mayhew zachichotał, a Sanko skupił uwagę na konsoli łączności, przed którą siedzieli. Praktycznie byli rówieśnikami — Mayhew, mając dwadzieścia dziewięć lat, był ledwie o trzy lata starszy od swego towarzysza — i obaj byli pełnymi porucznikami. Co prawda Mayhew miał o jakieś trzy standardowe miesiące dłuższe starszeństwo i należał do sztabu lady Harrington jako oficer wywiadu, Sanko zaś był oficerem łącznościowym na HMS Prince Adrian. A zgodnie z odwieczną i nadal honorowaną tradycją pomiędzy sztabowcami a oficerami pokładowymi podległymi temuż sztabowi zawsze istniała rywalizacja, ale Mayhew był na tyle sympatyczny i tak dobrze się z nim pracowało, że szybko przestało to mieć znaczenie. Na dodatek pod pozorami lekkoducha krył się przenikliwy umysł. Mayhew był też zawsze chętny do pomocy, jak zresztą wszyscy pochodzący z Graysona, z którymi Sanko się zetknął. Był również jakimś krewnym Protektora, o czym prawie wcale nie mówił, i nie było w nim śladu arogancji, której Sanko naoglądał się u niektórych rodaków o wiele gorzej urodzonych.

Niestety, jak przyjemny by był współpracownik, nie miało to wpływu na wykonywaną pracę, jeżeli nie było co robić. A tak właśnie wyglądała ich sytuacja.

Sprawa powinna być łatwa, prosta i przyjemna — przeciwnik miał ogólnoplanetarną sieć łączności i całkowicie jej ufał, co było zupełnie zrozumiałe, jako że nie dość, iż jedynie garnizon dysponował sprzętem i źródłami energii, to łączność była automatycznie szyfrowana. Co prawda sprzęt i oprogramowanie kodujące do najnowszych nie należały, ale i tak były lepsze niż te, o których informował wywiad przed odlotem. Najwyraźniej UB i w tej kwestii było lepiej wyposażone od Ludowej Marynarki.

Nie ulegało wątpliwości, że gdy go budowano, obóz Charon został wyposażony w najlepszy, być może jeszcze eksperymentalny sprzęt, ale od tego czasu minęło sporo lat, a modyfikacje najwyraźniej następowały wolniej, niż powinny. Liczba satelitów meteorologicznych i komunikacyjnych była imponująca, co przy minimalnych kosztach zapewnianych przez użycie antygrawitacji było zrozumiałe. I te były całkiem nowoczesne. Natomiast stacje naziemne już nie za bardzo. No, a oni mieli do dyspozycji dwa promy szturmowe wyposażone w sprzęt i programy najnowszej generacji, gdyż także należały do Urzędu Bezpieczeństwa. Co oznaczało, że sprzęt, z którego korzystali, był co najmniej o dwadzieścia lat nowszy i w pełni kompatybilny ze starymi modelami tej samej produkcji. Ba, był nawet specjalnie przystosowany do współpracy z nimi. Czyli Sanko i Mayhew oraz trzymający pozostałe wachty Harkness i Tremaine, jak też Lethridge i Clinkscales powinni być w stanie bez żadnych trudności dostać się do planetarnego systemu łączności i wyciągnąć z niego wszystkie informacje, jakie tylko chcieli.

Problem polegał na tym, że system praktycznie nie był używany poza automatycznym przesyłaniem danych meteorologicznych przez satelity do obozu. A dane pogodowe nie były czymś, co specjalnie interesowało kogokolwiek z podsłuchujących.

W sumie trudno się było dziwić, że nie używali radia — skoro cały garnizon siedział na wyspie, to nie potrzebowali łączności satelitarnej, żeby się ze sobą porozumieć, a to, co działo się w obozach, obchodziło ich mniej niż wcale, więc nie zostawili w żadnym środków łączności. A jeśli dowódca chciał z którymś porozmawiać, na dobrą sprawę mógł wystawić głowę przez okno i wrzasnąć…

Z tego właśnie powodu od dwóch tygodni trzy wachty po dwóch ludzi każda dyżurowały przy radiostacji i nudziły się setnie w klimatyzowanym luksusie. Gdyby mieli jakiś porządny komputer, nie musieliby nawet tam siedzieć — zaprogramowaliby go odpowiednio i wszystko szłoby automatycznie. Ponieważ jednak były to komputery Ludowej Marynarki, do których najlepiej pasowało określenie „graty”, nikt nie chciał czegoś podobnego ryzykować. Po zapoznaniu się z tym elektronicznym złomem, a zwłaszcza z jego oprogramowaniem, Sanko przestał się dziwić, że Harkness zdołał w tak krótkim czasie dokonać tak znaczących zmian w oprogramowaniu komputerów pokładowych krążownika liniowego. Komputery promów miały niezwykle ograniczone możliwości, a ich oprogramowanie było wręcz tragiczne w porównaniu z maszynami używanymi przez Królewską Marynarkę. To, co było potrzebne do lotów i wykonywania misji bojowych, było i owszem, na dobrym poziomie i proste w obsłudze. Natomiast wszystko, co nie było absolutnie niezbędne do funkcjonowania promu w określonych warunkach bojowych, musiało być robione ręcznie albo przy wykorzystaniu niezwykle uproszczonych i ograniczonych przygotowanych przez producenta programów. Ich poziom prezentował się tak, że płakać się chciało, a wiarygodność była żadna, dlatego prościej i bezpieczniej było, aby człowiek siedział i pilnował cybernetycznego durnia. Dureń ten był bowiem tak tępy, że zgubiłby się w samo południe w…

— Baza, tu Harriman — rozległo się nagle w głośniku. — Dajcie mi koordynaty Alfy 7-9.

Sanko wytrzeszczył oczy i rzucił się do klawiatury. Mayhew czym prędzej wyprostował fotel i zrobił to samo na stanowisku oficera taktycznego.

— Harriman, ty dupo wołowa! — rozległ się damski głos pełen rezygnacji i bezsilnej złości. — Jesteś głupszy, niż ustawa przewiduje! Jak do cholery udało ci się znowu zapodziać te koordynaty?!

Obaj pracowali gorączkowo, korzystając z niespodziewanej okazji. Wszystkie informacje, jakie Harkness zdołał wydostać z bazy danych Tepesa, zostały załadowane do pamięci komputera pokładowego promu, zanim zaczął się nasłuch. Teraz Mayhew jęknął tryumfalnie, gdyż coś z właśnie uzyskanych danych pasowało do już posiadanych. Sanko równocześnie zaś rozpracowywał satelitę będącego przekaźnikiem w rozmowie. Miał do dyspozycji nowszy sprzęt i lepsze oprogramowanie od przeciwnika, toteż bez trudu dostał się do komputera satelity. Ponieważ dysponował takim samym fabrycznie typem sprzętu i programów, nie spowodowało to żadnego alarmu, podobnie jak zorganizowanie łączności z satelitą przy użyciu kierunkowej wiązki laserowej całkowicie niezależnej od normalnego systemu łączności. Oznaczało to, że komputery w obozie Charon nic nie wiedziały o jej istnieniu. Ani o tym, że właśnie przy jej użyciu ściągnął informacje z satelity komunikacyjnego. Łącznie z danymi dotyczącymi kodowania, używanych kryptonimów i automatycznych zabezpieczeń. Te ostatnie grzecznie wyświetliły się na ekranie komputera i porucznik Sanko uśmiechnął się w sposób, którego nie powstydziłaby się głodna hexapuma.