Выбрать главу

— A skąd ja mam wiedzieć, co się z nimi stało? — obruszył się Harriman. — Gdybym wiedział, gdzie się to gówno podziało, to by mi nie zginęło, no nie?

— Siedzi w twoim komputerze, matole! — jęknęła jego rozmówczyni.

— Tak? — prychnął Harriman, nie kryjąc złości. — Tak się składa, że patrzę właśnie na katalog plików, Shrevner, i nic takiego nie ma. Więc może byś tak ruszyła dupsko i podała mi te namiary. Za dwanaście minut robię zrzut dla Alfy 7-8, a potem mam jeszcze parę następnych, jakbyś nie wiedziała.

— Jeeezu! Wy zasrani piloci, jesteście… — Głos nagle umilkł i dodał już z mniejsza pogardą: — Są, przesyłam.

Przez kilka sekund panowała cisza przerwana raptem przez radosne prychnięcie i głos Harrimana:

— Ciekawa godzina sporządzenia pliku, co, Shrevner? Wygląda na to, że został zamknięty tak z godzinę po moim odlocie. Co ty na to?

— Pieprzę cię, Harriman.

— Tylko w marzeniach, słoneczko — dodał ze słodyczą Harriman.

Dało się słyszeć kliknięcie i zapanowała cisza w eterze.

— Udało ci się? — spytał Jasper.

— Myślę, że tak. — Sanko zajął się przeglądaniem plików ściągniętych w czasie rozmowy.

Po parunastu sekundach uśmiechnął się szeroko i oznajmił:

— Wygląda naprawdę interesująco. A co u ciebie?

— Trochę niepewnie, ale też ciekawie. Myślę, że czas zawiadomić skipper i komodora McKeona, i…

— Baza, tu Carson — rozległo się w głośniku. — Jestem nad Gamma 1-7 i mam problem. Według koordynat, które dostałem…

Sanko i Mayhew rzucili się do klawiatur.

* * *

— …w sumie w ciągu ostatnich dwóch godzin przechwyciliśmy sześć rozmów bądź kompletnych, bądź częściowych między bazą a pilotami promów, milady. Naturalnie mogliśmy podsłuchiwać tylko te przekazywane przez satelity znajdujące się w zasięgu wzroku, więc podejrzewam, że było ich więcej.

— Logiczne założenie — zgodził się McKeon i potarł podbródek.

Czego nie było widać, a co też mu weszło w nawyk poprawiający myślenie, to sprawdzanie językiem dziury po wybitych kolbą strzelby zębach.

— Jeśli wysyła się równocześnie tyle promów z zaopatrzeniem, rozmowy są nieuniknione — dodał. — Zwłaszcza jeśli połowa pilotów nie potrafi otworzyć drzwi wychodka bez dokładnej instrukcji.

— Może te ostatnie zastępuje u nich zasłonka — skomentowała Honor z błyskiem w oku.

A Nimitz poparł ją radosnym bleeknięciem.

Skończył linieć tydzień temu, co poprawiło mu nastrój i zwiększyło poczucie humoru. Ale i tak był zachwycony za każdym razem, gdy miał okazję posiedzieć w normalnych, to jest klimatyzowanych, warunkach. Teraz także nie krył zadowolenia.

Honor uśmiechnęła się i pochyliła nad stolikiem, na którym Mayhew rozłożył mapę z plastpapieru. Jedyny porządny holoprojektor znajdował się w kabinie pilotów, zbyt ciasnej jak na odprawę, natomiast stanowisko taktyczne przedziału desantowego wyposażone było w drukarkę i oprogramowanie przekładające dane z trójwymiarowych na dwuwymiarowe. Skorzystał z tego Mayhew, tworząc aktualną mapę planety możliwą do praktycznego wykorzystania w większym gronie. Nad nią właśnie pochylała się Honor, by odczytać wpisane drobnym drukiem uwagi. Normalnie nie musiałaby tego robić — wystarczyło wydać odpowiednie polecenie protezie oka, ale ta chwilowo była całkiem niesprawna.

Odczytała, co chciała, i usiadła prosto, analizując uzyskane informacje i gładząc kikut lewej ręki, co było jej nowym, nerwowym gestem. Wziął się on nie tyle z urojonego bólu nie istniejącej kończyny, przed którym ostrzegał ją Montoya, ile z urojonego swędzenia. W sumie było to niby lepsze, ale dostawała momentami szału, nie mogąc się podrapać.

— Może, ale i tak to ofermy — rzucił McKeon ze szczerbatym uśmiechem. — Z tego, co słyszeliśmy, te ofiary nie są w stanie znaleźć własnych tyłków bez planu lotów, tuzina radiolatarni i radaru naprowadzającego.

— Całkiem możliwe, ale nie zamierzam z tego powodu narzekać — poinformowała go Honor.

Nimitz bleeknął z aprobatą.

— Ja też — zapewnił ją McKeon.

Honor przestała pocierać kikut i ponownie skupiła uwagę na mapie. Co prawda większość danych już znała — zostały jedynie potwierdzone te wydostane przez Harknessa z bazy danych Tepesa, ale przynajmniej mieli pewność, że są aktualne. No i przybyło trochę nowych, tak więc cała operacja okazała się jak najbardziej potrzebna.

Inaczej niż w wizji znanego, a żyjącego w zamierzchłych czasach poety Dantego, Piekło miało cztery kontynenty i dużą wyspę nie całkiem kwalifikującą się do miana kontynentu, a nie dziewięć kręgów. Ani ekipa zwiadu kartograficznego, która planetę odkryła i zbadała, ani bezpieka nie wysilały wyobraźni, toteż kontynenty nazywały się: Alfa, Beta, Gamma i Delta. Ktoś jednak wysilił się i nazwał wyspę Styx, choć jak dla Honor był to raczej poroniony pomysł. Podobnie zresztą średnio przypadły jej do gustu nazwy trzech księżyców planety: Tartarus, Sheol i Niflheim. Opinii nie wygłaszała, jako że nikt jej o zdanie nie pytał, nadając te nazwy, a teraz nie było sensu do tego wracać.

Na podstawie informacji uzyskanych przez Harknessa McKeon wybrał na miejsce lądowania wschodnie wybrzeże Alfy, największego z czterech kontynentów. W ten sposób znaleźli się ponad dwadzieścia dwa tysiące kilometrów od obozu Charon na wyspie Styx. I pewnie dokładnie po przeciwległej jej stronie na drugiej półkuli planety. Honor była nieprzytomna w tym czasie, ale gdyby to ona dowodziła, podjęłaby dokładnie taką samą decyzję i to z tych samych powodów. Korzyścią było to, że istniała niewielka szansa, by ktoś tu trafił przypadkiem, a mankamentem to, że nie mogli monitorować krótkodystansowej łączności garnizonu.

Zupełnie inną kwestią okazały się loty zaopatrzeniowe do obozów, jak zresztą miała nadzieję.

— Russ, identyfikację ilu promów zdobyłeś? — spytała.

— Dziewięciu, ma’am.

— A kody zabezpieczające?

— Żadnego, ma’am, bo ich nie używają. Mają tylko auto-kodowanie. Może to i było dobre, gdy zakładano tu bazę dla garnizonu, ale teraz jest o kilkanaście generacji przestarzałe. Nasze oprogramowanie dekoduje je automatycznie, ale na wszelki wypadek wgrałem do pamięci wszystkie zabezpieczenia, jakie miał komputer satelity. Jeżeli pani chce, mogę nawiązać łączność, używając dokładnie tych samych form i procedur tak zmontowanych, że nikt się nie zorientuje, że to nie oryginał z któregoś z ich promów.

— Rozumiem… — Honor usiadła wygodnie i podrapała Nimitza za uszami.

Sanko z pewnością miał rację. Budowniczowie bazy zastosowali wszystkie najnowsze zabezpieczenia tak w samej budowli, jak i w systemie łączności. Między innymi procedurę automatycznego sprawdzania i zapisywania tożsamości rozmówcy przy każdym połączeniu. Było to najnowsze rozwiązanie, ale osiemdziesiąt lat temu. Obecni władcy Piekła nie posunęli się co prawda tak daleko, by zlikwidować tę procedurę, ale nie zwracali na nią żadnej uwagi, podobnie zresztą jak na przepisowe formy utrzymywania łączności. Centralny komputer obozu przydzielił każdemu promowi numer identyfikacyjny, który został wpisany w jego transponder pokładowy, i potem tylko sprawdzał tenże, gdy prom cokolwiek nadawał. Dlatego wszystkie wiadomości nadane z pokładu danego promu miały ten sam kod identyfikacyjny, co pozwalało równocześnie automatycznie śledzić jego położenie. I nikt nie musiał sobie tym głowy zaprzątać.