Выбрать главу

Rozdział X

— A to ciekawostka — powiedział cicho komandor porucznik Scotty Tremaine.

— Co takiego? — spytał głos z graysońskim akcentem. Scotty odwrócił się od ekranu i spojrzał na komandora Solomona Marchanta, byłego pierwszego oficera ciężkiego krążownika Marynarki Graysona Jason Alvarez. Jako oficer elektroniczny w sztabie Honor Scotty miał z nim częsty kontakt i w sumie go polubił. W przeciwieństwie do większości swych rodaków czarnowłosy Marchant nie żywił specjalnego podziwu dla Royal Manticoran Navy. Szanował ją, ale zdawał sobie sprawę, że RMN także sporo nauczyła się od Marynarki Graysona i choć nowocześniejsza i bardziej doświadczona, nie była wszechwiedząca i wszechmocna. Poza tym nie tolerował durniów i miał miły zwyczaj zakładać, poznając kogoś, że jest to dorosły, myślący człowiek, który wie, co robi. I trwał w tym przekonaniu do momentu, w którym delikwent udowodnił, że jest inaczej.

— Właśnie zauważyłem coś, co wszyscy przeoczyliśmy — poinformował go Tremaine.

Marchant spojrzał nań pytająco, toteż Scotty wskazał na ekran i wyjaśnił:

— Powinienem zwrócić na to uwagę wcześniej, ale jakoś mi umknęło. Jasperowi i Ansonowi zresztą też.

— A co konkretnie? — W głosie Marchanta pojawiła się nuta zniecierpliwienia.

Wszyscy byli podenerwowani, bo praktycznie nie mieli co robić, a z nudów na dłuższą metę można zwariować. Zwykle rozbitkowie zawzięcie trudzą się, by przetrwać, co w ich przypadku nie miało miejsca. Wszystko, co potrzebne, mieli ze sobą, a ponieważ to, co ich otaczało, było niejadalne, nawet polowanie nie miało sensu. Na dodatek najważniejsze było utrzymanie w tajemnicy tego, że tu są, więc jakakolwiek aktywność została ograniczona do minimum. Gdy tylko wróciły patrole rozesłane w celu zbadania okolicy w promieniu trzydziestu kilometrów i rozciągnięto światłowody do rozmieszczonych na perymetrze pasywnych sensorów, skończyły się wycieczki. Co oznaczało, że poza szczęśliwcami wybranymi przez mata Barstowa do utrzymania w gotowości promów wszyscy cierpieli na ostrą przypadłość polegającą na braku zajęć. Barstow zresztą musiał prawie że oganiać się od szukających jakiejkolwiek roboty ochotników, i to z zasady starszych od niego stopniem.

Honor widziała, co się święci, i zrobiła co mogła, by każdemu znaleźć jakąś pracę, ale nikt nie był idiotą, toteż wszyscy zdawali sobie sprawę, że część tych zajęć była typowym zabijaniem czasu. Dlatego kto mógł, zajmował się analizą danych uzyskanych z banków pamięci Tepesa i z nasłuchu. Dlatego Marchant został partnerem Scotty’ego. Podobnie jak komandor porucznik Metcalf Jaspera Mayhewa, a komandor porucznik DuChene Lethridge’a. Zgodnie ze starą zasadą, że co dwie głowy to nie jedna.

— Wygląda na to, że na terenie Alfy jest obóz, który nie ma numeru — wyjaśnił Scotty i uśmiechnął się. — Ma natomiast nazwę: obóz Inferno. I co ciekawsze, znajduje się dokładnie na równiku.

— Na…?! — Marchant podszedł do mapy widocznej na ekranie i przyjrzał się jej uważnie. — Nie mogę go znaleźć.

— Bo to jest mapa z Tepesa, a na niej tego obozu nie ma. Dopiero wczoraj, gdy Russ wyciągnął aktualne dane meteorologiczne z satelitów, uzyskaliśmy uaktualnioną mapę Alfy, na której znajduje się siedem nowych obozów, o których do tej pory nie wiedzieliśmy. — Nacisnął klawisz i na ekranie pojawiło się sześć czerwonych kropek i jedna pulsująca. — Kiedy dziś objąłem wachtę, zaintrygowało mnie, dlaczego ten obóz jest inaczej nazwany i zlokalizowany, i spróbowałem się czegoś dowiedzieć. No i znalazłem tę oto notatkę w danych z Tepesa. Okazuje się, że obóz wcale nie jest nowy, tylko nie został umieszczony na mapie ze względów bezpieczeństwa.

Nacisnął inny klawisz i na ekranie zamiast mapy pojawiła się treść notatki.

— Rozumiem… — mruknął Marchant, powściągając uśmiech, bowiem Scotty ostatnie zdanie wygłosił, nie kryjąc obrzydzenia.

Doskonale go rozumiał, ponieważ nikt z nich nie potrafił zrozumieć, czym kierował się Urząd Bezpieczeństwa, utajniając te, a nie inne informacje i to w tajnych z założenia dokumentach. Jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że zlecono wybór wyjątkowemu paranoikowi.

Teraz pochylił się nad ramieniem Tremaine’a, przeczytał notatkę i gwizdnął cicho.

— Już rozumiem — powiedział zupełnie innym tonem. — I myślę, że natychmiast powinniśmy zawiadomić o tym lady Honor i komodora McKeona.

* * *

— Proszę, proszę… — powiedziała cicho Honor po przeczytaniu sporządzonego przez Scotty’ego wydruku. — Co za uprzejmość… prawdopodobnie.

— To rzeczywiście wygląda obiecująco, ma’am — oceniła Geraldine Metcalf.

Ciemnoskóra, jasnowłosa komandor porucznik była oficerem taktycznym McKeona. Pochodziła z Gryphona, co było wyraźniej słychać, gdy głęboko nad czymś myślała — choćby tak jak teraz.

— Zgadzam się, Gerry, ale nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków — ostudził jej zapał McKeon. — Ta notatka ma ponad dwa lata standardowe. Przez ten czas wiele mogło się zmienić, a my nie musimy się znowu aż tak spieszyć. Działając zbyt pospiesznie, możemy wszystko zepsuć, jeśli sytuacja w tym obozie uległa zmianie. Wolę powoli a dokładnie wszystko sprawdzić.

— Absolutnie nie mam nic przeciwko temu, skipper — zapewniła go Metcalf. — Ale jeśli te informacje się potwierdzą, to UB zrobiło nam wielką uprzejmość.

— Co do tego masz całkowitą rację — przyznała Honor, głaskając powolnymi ruchami Nimitza.

Treecat leżał na jej kolanach, gdyż źle zrośnięte kości uniemożliwiały mu zajęcie zwyczajowego miejsca na ramieniu, a siedzenie przez dłuższy czas było uciążliwe. Poza tym doszedł już jednak do siebie — zakończył zrzucanie futra i po jego zachowaniu widać było, że wrócił mu humor i pewność siebie. Wywarło to zbawienny wpływ na nastrój Honor powoli, ale równomiernie wracającej do normalnej wagi.

— Naturalnie gdyby wiedzieli, że robią nam uprzejmość, czym prędzej zlikwidowaliby obóz — dodała. — Ponieważ nie wiedzą, ich postępowanie jest całkiem sensowne i nie ma żadnego powodu, by mieli zmieniać coś, co od tak dawna się sprawdza. Dlatego jestem skłonna dać wiarę tym informacjom, mimo iż są tak stare.

— Hmm… — McKeon podrapał się po brodzie, pogapił w ścianę i w końcu powoli przytaknął. — Trudno się z tym nie zgodzić, ale chciałbym zarobić dolara za każdym razem, gdy uznałem coś za logiczne, a okazało się, że wcale takie nie było.

— Fakt — przyznała Honor, ponownie przeglądając wydruk. I żałując, że nie może spytać o opinię Casleta. Gerry, Solomon i Scotty byli dobrzy, choć ten ostatni czasami przejawiał zbytni entuzjazm, ale wszyscy byli znacznie młodsi i mniej doświadczeni. I żadne z nich tak naprawdę nie chciało się jej sprzeciwiać. Pozostawał jeszcze McKeon, który natychmiast mówił, co myślał, gdy się z nią nie zgadzał, ale problem polegał na tym, że znali się zbyt długo i zbyt dobrze. Na tyle dobrze, że generalnie rozumieli się bez słów. Podczas walki był to olbrzymi plus, natomiast poza nią skutecznie uniemożliwiało im to dostrzeganie błędów w rozumowaniu drugiego.

W przypadku Warnera ten problem nie istniał, a na dodatek Caslet był równie doświadczony i inteligentny, o czym przekonała się w czasie operacji na obszarze Konfederacji. I co ważniejsze, miał inny punkt widzenia na wiele spraw, co było wysoce użyteczne. Tyle tylko, że jego poczucie obowiązku mogło się nagle obudzić i wszystkim przysporzyć kłopotów w najmniej spodziewanym momencie.