Выбрать главу

Nie podobało jej się to tym bardziej, że Caslet znalazł się w obecnej sytuacji, gdyż to właśnie poczucie obowiązku i uczciwość nie pozwoliły mu biernie obserwować, jak UB traktuje ją i jej towarzyszy. A dzięki więzi z Nimitzem wiedziała, że jest jej przyjacielem i że nie żałuje tego, co zrobił. Niestety wiedziała też, że w tej chwili sam nie jest pewien, jak dalej postąpi. Jeszcze nie złamał swej oficerskiej przysięgi, ale nie miała pewności, co może za takowe złamanie uznać, dlatego wolała nie prosić go o żadną formę współpracy. Paradoksem było, że te cechy, które spowodowały, że go lubiła i szanowała, teraz przyczyniały jej duchowej rozterki. Poza tym na temat obozu Inferno wiedział dokładnie tyle samo co oni…

— Czy do Inferno także dostarczono teraz żywność? — spytała.

— Nie wiemy, ma’am — odparł Anson Lethridge, były oficer astrogacyjny w jej sztabie.

Wraz z Mayhewem i Scottym siedzieli w sekcji taktycznej zwróceni twarzami ku rufie, czyli ku reszcie przedziału desantowego zajmowanego przez towarzyszy.

— Dostawy, których możemy być pewni, to tylko te, o których informacje podsłuchaliśmy lub wyciągnęliśmy z pamięci satelitów komunikacyjnych. O locie do tamtego obozu nie było mowy, co oczywiście nie znaczy, że nie mógł się on odbyć. Po prostu załodze nie przydarzyły się żadne problemy i nie nawiązywała łączności z obozem Charon. Zakładając, że słusznie oceniliśmy ich metodę zaopatrywania obozów, to i do Inferno powinni dostarczyć żywność, ale nie ma sposobu, byśmy mogli zyskać co do tego pewność.

— Obawiałam się, że to powiesz — westchnęła i ponownie się zamyśliła. — Myślę, że powinniśmy oprzeć się na tych wiadomościach.

I spojrzała na McKeona wyczekująco. Alistair przyglądał się jej w milczeniu przez dwie czy trzy sekundy, zanim kiwnął głową.

— Doskonale. Gerry, razem z Sarah pomóż matowi Barstowowi sprawdzić prom — poleciła Honor. — A ty, Scotty, złap Harknessa i sprawdźcie drugi. Chcę w nocy odlecieć stąd obydwoma.

— Obydwoma?! — zdziwił się McKeon. Honor uśmiechnęła się półgębkiem.

— Dobrze słyszałeś — potwierdziła. — Nie ma sensu jednego zostawiać, za to mając oba do dyspozycji, zyskamy w razie potrzeby większą elastyczność działania.

— I większe ryzyko, że nas zgarną od razu — zaoponował. — Poza tym dwa trudniej ukryć.

— Wiem — przyznała — ale nie chcę dzielić sił. Poza tym w ten sposób unikniemy konieczności używania satelitów komunikacyjnych, na które ktoś mógłby zwrócić uwagę. Sądząc z ukształtowania terenu, powinno nam się udać ukryć oba promy, choć zapewne nie tak łatwo, jak gdyby chodziło o jeden. W ten sposób praktycznie zmniejszamy o połowę ryzyko przypadkowego spostrzeżenia nas, a prawda jest brutalna: jeżeli granat wpadnie w szambo i zrobi się gorąco, to przy tak małej liczbie ludzi misja ratunkowa i tak miałaby niewielkie szanse na sukces. Jeżeli garnizon zorientuje się, że tu jesteśmy, zgarną nas, czy będziemy razem, czy osobno. Tylko że razem drożej sprzedamy skórę.

McKeon przyznał jej rację ruchem głowy.

Honor westchnęła i oznajmiła:

— W takim razie bierzmy się do roboty!

* * *

W teorii był to szybki i łatwy przelot, jako że obóz Inferno od miejsca ich pobytu dzieliło ledwie 1400 kilometrów, czyli około dwudziestu minut lotu z maksymalną prędkością. Tyle że w praktyce nie mogli lecieć tak szybko, a to z dwóch powodów. Sądzili, że zlokalizowali wszystkie satelity, ale mogli któregoś przeoczyć. W teorii dysponowali trzema godzinami luki na przelot, gdy trasa znajdowała się poza zasięgiem orbitalnych szpiegów. Jednak pomyłka mogła ich zbyt drogo kosztować. A nawet gdyby się nie mylili, rozgrzanie powietrza poprzez tarcie o kadłub przy tej prędkości mogło zostać zarejestrowane przez satelity meteorologiczne znajdujące się na geostacjonarnych orbitach. Na dodatek użycie napędu antygrawitacyjnego mogło zostać zauważone przez sensory grawitacyjne, w jakie z pewnością wyposażony był obóz Charon.

Dlatego zamiast lecieć szybko i krótko, musieli lecieć wolno i długo.

Dodatkową zaletą było to, iż nie musieli uaktywniać reaktorów, co także zmniejszało ryzyko wykrycia. Natomiast minusem to, iż Scotty Tremaine i Geraldine Metcalf pilotująca drugi prom spędzili większość lotu, klnąc cicho, lecz siarczyście. Latanie bez przyrządów tuż nad drzewami dobre było dla myśliwców odrzutowych, a nie dla masywnych i nieruchawych w porównaniu z nimi promów szturmowych. I to na dodatek nad taką puszczą jak ta. Oczywiście aktywnych sensorów pokładowych także nie używali ze względów bezpieczeństwa.

Tremaine omal nie wpakował się przez to w koronę jakiegoś olbrzyma, który niespodziewanie wyrósł mu przed dziobem, a potem miał kłopoty z odnalezieniem kursu. Zresztą nawigacja była problemem równie poważnym jak pilotaż i to z tego samego powodu, czyli niemożności korzystania ze wszystkich urządzeń. Miejsce startu ustalili z łatwością, i to z dużą dokładnością, położenie, czyli długość i szerokość geograficzną obozu Inferno znali z mapy meteorologicznej, która ujawniła jego istnienie. Tremaine i Metcalf bez trudu wytyczyli więc kurs, tyle że w trakcie lotu nie bardzo mieli jak sprawdzić swoją pozycję. Nie dysponowali radiolatarniami ani nie mogli oprzeć się na lokalizacji gwiazd, bo niebo było zachmurzone. Mogli tak jak piloci z garnizonu użyć satelitów, ale te nadawały tylko po otrzymaniu stosownego polecenia. I tu tkwił problem, bo co innego kierunkowa wiązka z ziemi przy dokładnie obliczonej pozycji, a co innego trafienie taką wiązką z ruchomego emitera w także ruchomy cel. Było to naturalnie wykonalne, ale znacznie zwiększało ryzyko wykrycia i Honor wraz z McKeonem zrezygnowali z tego rozwiązania. Dlatego pilotom nie pozostało wiele więcej niż kompas, zliczanie pozycji i własne oczy. A przy trasie długości 1400 kilometrów najmniejszy błąd mógł ich znieść daleko od zaplanowanego celu.

Na domiar złego widzialność tej nocy także pozostawiała wiele do życzenia. I to łagodnie rzecz ujmując. Chmur było dość, by przysłonić większość gwiazd, ale za mało, by zasłonić dwa znajdujące się w pełni księżyce — Tartarusa i Niflheima. Gdyby w pełni był tylko jeden, doskonale oświetlałby drogę. Oba dawały mieszaninę blasku i cienia skutecznie wywołującą złudzenia optyczne. Zwłaszcza jeśli patrzyło się z lecącego pojazdu na nierówną powierzchnię, jak na przykład stykające się korony tropikalnych drzew.

Sam obóz także nie był łatwym do znalezienia celem, jako że nie był oświetlony lampami elektrycznymi, gdyż w żadnym obozie nie było prądu. Owszem, i sam obóz, i teren wokół niego zostały pozbawione roślinności i być może istniało tam nawet jakieś prowizoryczne lądowisko dla promów, ale obszar zajmowany przez obóz wcale nie był taki duży i z powietrza łatwo było go przeoczyć. Zwłaszcza w tak zwariowanych warunkach, jakie stwarzały cienie, drzewa i ruchome plamy blasku.

Wszystko to razem powodowało, że sądzili, iż promy najprawdopodobniej będą zmuszone krążyć w rejonie obozu znacznie dłużej, niż mogło się to komukolwiek na ich pokładach podobać. Zwiększało to szanse zauważenia nie tylko przez jakiegoś satelitę, ale i z ziemi — ktoś mógł zacząć się zastanawiać, słysząc silniki, co też robi tu w środku nocy prom i to krążący w kółko. To ostatnie nie byłoby problemem, gdyby mogli mieć pewność, że Urząd Bezpieczeństwa nie ma w obozie wtyczek wyposażonych w radiostację czy inną krótkofalówkę. A taki jak ten przybytek wręcz prosił się o umieszczenie w nim szpicli, i to paru.