Выбрать главу

— Grawitatory gotowe, ma’am — poinformował ją Scotty.

— Widzisz tę przerwę w kształcie litery S na południu?

— Widzę.

— Wygląda na najszerszy kawałek terenu bez drzew. Zniż się tam i poszukaj miejsca do lądowania na zachodnim brzegu.

— Rozumiem… — Scotty’emu prawie udało się stłumić wątpliwość w głosie, ale tylko prawie.

Honor uśmiechnęła się lekko i spokojnie czekała, aż dotrą na miejsce. Prom wytracał wysokość i prędkość równocześnie, manewrując z godną podziwu delikatnością i zwinnością. Scotty złożył rozpostarte dotąd maksymalnie skrzydła — przy napędzie grawitacyjnym nie potrzebował już ich powierzchni nośnej — by nie stracić sterowności przy tak małej prędkości. Przestawił dysze manewrowe na położenie pionowe, gdy znalazł się nad rzeką, i dał pełen ciąg, opadając powoli aż do prawie całkowitego znieruchomienia.

Rzeka była płytka i płynęła kamienistym korytem, drzewa zaś rosły także na samych jej brzegach, dzięki czemu było tu może nie chłodniej, ale bardziej sucho niż w ich poprzedniej kryjówce, a roślinność wyglądała na rzadszą i mniej rozłożystą.

— Tam, ma’am, z lewej. — Wskazał Tremaine. — Co pani o tym sądzi?

— Hmm… — Honor obróciła się w fotelu, by spojrzeć we wskazanym kierunku.

To, co zauważył Scotty, było wyrwą w roślinności powstałą po upadku olbrzymiego drzewa, które pociągnęło za sobą dwa czy trzy inne. W efekcie powstała zachęcająca dziura znacznie większa na poziomie ziemi niż w koronach drzew, gdyż nastąpiło to dość dawno i sąsiedzi wykorzystali niespodziewaną okazję.

— Zgoda — oceniła — ale powoli i zmniejsz ciąg, żeby nam jakieś śmieci nie wpadły w turbinę.

— Aye, aye, ma’am. Bosmanmat Barstow będzie zachwycony pani troską. — Scotty błysnął w uśmiechu zębami.

— Zaraz! — W słuchawkach rozległo się pełne oburzenia warczenie Harknessa. — To mój prom, sir! Barstow może się zajmować Dwójką, a od tego niech trzyma łapy z daleka!

— Następnym razem się poprawię — obiecał Tremaine. — A przynajmniej spróbuję…

Zabrzmiało to nieco wymuszenie, co było usprawiedliwione, gdyż całą uwagę skoncentrował już na manewrowaniu promem, grając na klawiszach deski rozdzielczej z wprawą wirtuoza. I nie spuszczając przy tym wzroku z wybranego do lądowania miejsca.

Honor powściągnęła odruch, by mu pomóc. Nie dość, że niewiele rzeczy mogło równie skutecznie zdekoncentrować pilota jak druga para dłoni na sterach, to na dodatek ona miała tylko jedną dłoń. Próba musiałaby zakończyć się katastrofą.

Prom powoli wsunął się między drzewa, lecąc zaledwie parę metrów nad ziemią. Mimo zmniejszonego ciągu dysze wywołały minitornado liści, gałązek i innych drobiazgów, toteż pozostało mieć jedynie nadzieję, że osłony wlotów powietrza okażą się wystarczająco wytrzymałe, by zatrzymać większe i twardsze szczątki, a miękka drobnica nie zaszkodzi turbinom. O tym, co by się stało, gdyby teraz eksplodowała turbina, wolała nie myśleć.

Turbiny nie miały na szczęście najmniejszego zamiaru eksplodować — pracowały równo, mimo iż Tremaine manewrował ciągiem i dyszami, przesuwając prom w lewo, bliżej stojących drzew.

— Nie będziemy mieli tak dobrej kryjówki jak poprzednio, ma’am — ocenił spokojnie, choć na czole perliły mu się kropelki potu. — Nie zdołam wlecieć tak głęboko jak tam… odsunę się, ile zdołam, w bok, żeby Gerry miała więcej miejsca.

— Nie przesadzaj, Scotty — powiedziała miękko. — Już jesteśmy nieźle ukryci, resztę załatwią siatki.

Nie skomentowała, że wybrał trudniejsze miejsce do lądowania, bo nie było po co. Był lepszym pilotem od Metcalf, był urodzonym pilotem o dużym doświadczeniu, toteż wiedział, co robi. Parę lat temu była równie dobra jak on. Jednakże brak okazji do samodzielnego pilotażu zrobił swoje. No a teraz z jedną tylko ręką… Tremaine przeleciał jeszcze kilka metrów w bok i kiwnął głową.

— Proszę wypuścić podwozie, ma’am — na poły polecił, na poły poprosił.

To mogła zrobić jedną ręką — dźwignia też była tylko jedna. Pociągnęła ją i na pulpicie zapaliły się trzy zielone lampki oznaczające, że podwozie wysunęło się bez kłopotów.

Tremaine powoli zmniejszył ciąg, pozwalając, by prom płynnie opadł i osiadł na ziemi. Wszystko przebiegło sprawnie i bez problemów poza momentem, gdy prawoburtowa goleń zaczęła się niespodziewanie zapadać w jakiś wykrot. Ponieważ promy zostały zaprojektowane z myślą o podobnych niespodziankach, komputer kontrolujący podwozie wydłużył je odpowiednio tak, by prom się nie przechylił. Na szczęście dziura okazała się niezbyt głęboka. Kiedy maszyna znieruchomiała, Scotty powoli zmniejszył obciążenie grawitatorów aż do ich całkowitego wyłączenia, cały czas obserwując wskazania przyrządów.

Dopiero po dobrych dziesięciu sekundach odetchnął z ulgą i oznajmił:

— Wylądowaliśmy! Harkness, możesz wyłączyć reaktor.

— Aye, aye, sir.

Honor obróciła się w fotelu i poklepała Scotty’ego po ramieniu w momencie, gdy była w stanie go dosięgnąć.

— Dobra robota, Scotty — pochwaliła go. Uśmiechnął się zadowolony.

I oboje odwrócili się, by obserwować przez boczne okno, jak radzi sobie Geraldine Metcalf.

A radziła sobie całkiem dobrze i bez żadnych kłopotów zaparkowała prom po przeciwległej stronie. Wyglądało to na manewr prosty, łatwy i przyjemny, ale wszyscy w kabinie pilotów znali prawdę.

— Doskonale — oceniła Honor, gdy drugi prom także znieruchomiał i wyłączył turbiny. — Teraz musimy się pospieszyć, by rozciągnąć siatki, zanim pojawi się nad nami satelita. Mat O’Jorgenson?

— Słucham, ma’am? — Mat Tamara O’Jorgenson pochodziła z planety Sphinx i na pokładzie Prince’a Adriana zajmowała się systemami podtrzymywania życia.

Zagadką dla wszystkich było, dlaczego została przez UB uznana za tak ważną, że dołączono ją do grona „wybranych”. Była także doskonałym strzelcem pokładowym.

— Proszę zająć się górną wieżyczką, dopóki nie skończymy — poleciła Honor.

— Aye, aye, ma’am.

— Cóż… — Honor rozpięła pasy bezpieczeństwa i wstała. — W takim razie weźmy się do roboty!

Rozdział XI

Siatki skończyli rozpinać krótko przed świtem. Tym razem maskowanie nie było tak idealne jak poprzednio, gdyż z uwagi na suchszy klimat poszycie lasu było bardziej skąpe. Po ciemku trudniej było znaleźć liany, krzewy i inną roślinność do narzucenia czy wplecenia w sztuczne zielsko stanowiące część składową siatek. Honor wiedziała, że McKeon zamierzał zająć tym ludzi, ledwie się rozwidni, ale teraz zbliżał się czas przelotu satelity i można było jedynie mieć nadzieję, że to, co zdołali zrobić, okaże się wystarczające.

— Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, może odeślemy jeden prom na stare lądowisko — powiedziała cicho, gdy oboje usiedli pod skrzydłem i obserwowali wschód słońca.

Alistair spojrzał na nią, więc wzruszyła ramionami, wiedząc, że i tak rozpozna w jej słowach przeprosiny.

— Może — zgodził się po chwili. — Do łączności możemy wykorzystać wiązkę kierunkową i satelitę komunikacyjnego z założonym blokiem. Jeżeli będziemy ostrożni, nie powinni zauważyć. Jeżeli… nie lubię tego słowa, wiesz?

Mruknęła potwierdzająco i oparła się wygodnie o oparcie fotela wyjętego wbrew jej protestom z przedziału desantowego przez Harknessa i LaFolleta. Nadal nie doszła do pełni sił i musiała uczciwie przyznać, że czuje się naprawdę zmęczona.