Выбрать главу
* * *

— A więc to jest obóz Inferno… — powiedziała cicho Honor. Wraz z towarzyszami leżała na niewielkim, lecz stromym wzgórzu na wschód od obozu, i opierając podbródek na dłoni, przyglądała się panoramie. Na wzgórzu rosło kilka drzew, zapewniając cień i kryjówkę, a przestrzeń między nimi porastała sięgająca pasa trawa o szerokich, przypominających ostrza mieczy źdźbłach. Obóz w dole widoczny był doskonale, ponieważ tak na jego terenie, jak i w otaczającym go pasie szerokości piętnastu metrów wycięto całą roślinność. Musiało to nastąpić jakieś dwa czy trzy lata temu, gdyż pojawiły się już zaczątki krzewów i innej roślinności, a zachodnia ściana ogrodzenia porośnięta była dość gęsto jakimś pnączem o szerokich, rozłożystych liściach. Honor podejrzewała, że to akurat było celowe — pnącze mogło nawet zostać zasadzone i pielęgnowane, gdyż cztery dość spore budowle stały blisko płotu, i jeżeli się nie myliła, to za parę godzin, ledwie minie południe, roślina zacznie rzucać na nie cień.

Jakiś kilometr na północ od obozu znajdowało się utwardzone lądowisko z cerambetu i jakieś magazyny z prefabrykatów. W samym centrum obozu zaś ustawiono na wysokim rusztowaniu plastikowy zbiornik na wodę. W porannej ciszy wyraźnie było słychać skrzypienie wiatraka napędzającego pompę, która uzupełniała wodę w zbiorniku, jak też jej plusk, gdy wylewała się z rury. Oczywiste też było, że nikt nie wykorzystuje energii wiatraka czy wody do wytworzenia energii elektrycznej.

W drucianym ogrodzeniu otaczającym obóz znajdowały się cztery bramy, każda w jednej ścianie, połączone traktami o ubitej nawierzchni przecinającymi się na południe od zbiornika. Po obu stronach traktów, czy też szerokich ścieżek, ustawiono trzymetrowe słupy, na szczytach których umieszczono pochodnie. Bramy zaś były szczelnie zamknięte.

— Ilu ich tam może być, milady? — spytał cicho Clinkscales.

— Nie mam pojęcia — przyznała uczciwie i uniosła głowę.

Po czym podrapała leżącego obok Nimitza pod brodą, zastanawiając się nad pytaniem zadanym przez Carsona. W zależności od stopnia upakowania w jednym budynku mogło zmieścić się piętnaście do pięćdziesięciu osób. Przyjmując średnio około trzydziestu, dawało to…

— Sądzę, że między sześćset a siedemset — powiedziała głośno i odwróciła głowę, by spojrzeć na leżącego z prawej LaFolleta. — Andrew?

— Mogę zgadywać, podobnie jak pani. — LaFollet wzruszył ramionami. — Sądzę, że to prawdopodobna liczba, ale z drugiej strony, w obozie powinno być ponoć ponad dwa tysiące ludzi.

— W normalnym obozie — poprawiła go. — To jest obóz karny.

— Miejsce rzeczywiście do tego wybrali idealne! — burknął Clinkscales, z głośnym plaśnięciem likwidując kolejnego krwiopijcę na własnym karku.

Krwiopijce były owadami przypominającymi z wyglądu moskity, a określiła je tak Sarah DuChene, gdyż nazwa oryginalna była nieadekwatna — rozpiętość ich skrzydeł miała prawie szerokość dłoni. Na szczęście latały i atakowały pojedynczo, gdyż rój takich „robaczków” mógłby okazać się śmiertelnie groźny. Niestety owady były zbyt głupie, by nauczyć się, że ludzka krew, choć może doskonale smakowała, była dla nich trująca i zabijała je w krótkim czasie — góra pięciu minut. Te, które się jej napiły, zdychały, a inne dalej nachalnie pchały się po swoją działkę.

— Nie trzeba się nawet starać, żeby znienawidzić to miejsce! — dodał z przekonaniem Carson.

Uśmiechnęła się, słysząc jego utyskiwanie — poza wyglądem Carson Clinkscales w niczym nie przypominał niezgrabnego, zawstydzonego nieszczęśnika, który pojawił się w sztabie 18. Eskadry Krążowników jako porucznik flagowy. Młody oficer, w jakiego się zmienił, zaczął nawet okazywać poczucie humoru i Honor coraz bardziej go lubiła.

— Sądzę, że o to właśnie chodziło — poinformowała go radośnie. — I trudno dziwić się logice, która kierowała strażnikami. Zresztą nie mam zamiaru na nich narzekać, skoro tak uprzejmie zebrali w jednym miejscu wszystkich, z którymi chciałabym się spotkać.

Wszyscy przytaknęli jej kiwnięciami głów, poza Nimitzem, który naturalnie bleeknął potwierdzająco.

Z informacji odkrytych przez Tremaine’a wynikało, iż obóz Inferno został założony przez Urząd Bezpieczeństwa jako obóz karny dla najgorszych, czyli najbardziej nieposłusznych i przedsiębiorczych więźniów z całej planety. Chodziło o takich, którzy notorycznie sprawiali kłopoty, ale nie na tyle poważne, by ich od ręki zastrzelić. Średni wyrok dla debiutanta wynosił planetarny rok, czyli nieco mniej niż rok standardowy, a dla recydywistów były kary odpowiednio dłuższe, aż do dożywocia włącznie. Prawdziwym powodem istnienia obozu była chęć utrzymania dyscypliny wśród więźniów innymi metodami niż egzekucje. Stosunkowo krótkie, lecz uciążliwe zesłania ciągle uświadamiały wszystkim, że UB nadal może wymyślić coś gorszego niż obecne warunki, nie zabijając. Zesłania dożywotnie zaś oznaczały, że zastrzelenie nie zawsze jest najgorszą karą, jaką można wymyślić.

Z punktu widzenia klawiszy pomysł był doskonały. Musiał się też sprawdzić, gdyż obóz istniał już od paru lat i nadal funkcjonował. O czym nie wiedzieli, bo nie mieli prawa wiedzieć, to o tym, że niezwykle wręcz ułatwili zadanie Honor, zbierając najenergiczniejszych i najbardziej niepokornych więźniów w jednym miejscu. Było ono wręcz idealne dla kogoś, kto szukał większej liczby gotowych na wszystko sprzymierzeńców. A dodatkową uprzejmością było to, że jeżeli w obozie przebywało rzeczywiście około sześciuset zesłańców, to miała dość broni na pokładach obu promów, by każdy z nich otrzymał coś, co strzela: od pulsera do karabinu plazmowego.

A sześciuset uzbrojonych desperatów dysponujących dwoma promami szturmowymi to już była całkiem poważna siła…

Istniał tylko jeden problem — czy przebywający w obozie rzeczywiście byli gotowymi na wszystko desperatami. Aby się o tym przekonać, należało zrobić tylko jedną rzecz…

— Dobrze — powiedziała cicho. — Wycofajmy się do lasu i zorganizujmy sobie jakiś kawałek osłony, nim słońce stanie się nie do wytrzymania. Tylko taki, żeby nie rzucał się w oczy.

— Oczywiście, milady — zgodził się LaFollet.

Na jego znak Mayhew i Clinkscales wycofali się, wpierw pełznąc, potem idąc, i po chwili zniknęli w lesie.

On sam zaś poczekał, aż Honor skończy kolejny raz przyglądać się obozowi przez elektroniczną lornetkę, a potem spytał:

— Ma pani jakiś pomysł, jak nawiązać kontakt, milady?

— Mamy dość żywności na trzy do czterech dni, ale nie mam zamiaru aż tyle czekać. Wody jest pod dostatkiem, więc nie mam też zamiaru niepotrzebnie ryzykować przez zbędny pośpiech. Najpierw ich poobserwujemy i zobaczymy, co robią. Potem spróbujemy porozmawiać z jakąś grupą, która wyjdzie poza obóz. Idealnie byłoby, gdyby to były dwie albo trzy osoby. A reszta zależy od tego, co usłyszymy…

Mówiąc o wodzie, miała na myśli strumień przepływający przez obóz i niknący w puszczy niedaleko miejsca, w którym leżeli.

— Sensowny pomysł — ocenił LaFollet. — Gdy tylko urządzimy obóz, zaczniemy z Jasperem i Carsonem dyżury na zmianę. Jak tylko zauważymy coś ciekawego, zawiadomimy panią.

— Mogę…

— Nie — przerwał jej zwięźle i stanowczo. — Miała pani rację, upierając się, by tu z nami przyjść, ale z tym poradzimy sobie sami. A chcę, by pani odpoczęła przed rozmową z kimś z obozu, milady. I nie chcę, żeby pani bez potrzeby wyciągała Nimitza z cienia!

— To cios poniżej pasa! — obruszyła się Honor. LaFollet uśmiechnął się skromnie.