Выбрать главу

— W każdym razie… tak z sześć lat temu, zgadza się, Henri? — Benson spojrzała na towarzysza.

Dessouix skinął głową, więc przeniosła wzrok na Honor i kontynuowała:

— Około sześciu lokalnych lat temu jeden z czarnych upatrzył sobie tę bliźniaczkę. Był mechanikiem pokładowym na promie dostarczającym żywność i chciał ją zabrać ze sobą na Styx.

Honor uniosła brwi i Benson przerwała, przyglądając się jej pytająco.

— Nie chcę przeszkadzać — wyjaśniła Honor. — Ale sądziłam, że na Styksie nie wolno przebywać więźniom.

— Więźniom nie, niewolnikom tak — odparła chrapliwie Benson. — Nie wiemy dokładnie, ilu ich tam jest, podejrzewam, że kilkuset, i jest to raczej wbrew oficjalnej polityce, co oczywiście niczego nie zmienia. Te skurwysyny myślą, że są bogami i mogą robić wszystko, na co im tylko przyjdzie ochota. Więc ściągnęli tylu, ilu potrzebowali do najbardziej gównianych zajęć fizycznych. I biorą sobie do łóżka, na kogo im przyjdzie ochota.

— Rozumiem. — Ton Honor był lodowaty.

— Sądzę, że rzeczywiście pani rozumie. — Benson uśmiechnęła się gorzko. — A wracając do tematu: Amy, słysząc rozkaz tej świni, spanikowała, bo ze Styksu nikt nigdy nie wrócił. Dlatego próbowała uciec, a to bydlę zaczęło ją gonić. Adam pospieszył siostrze z pomocą, co było głupie, ale ludzkie i zupełnie zrozumiałe. Dokopał mu nawet… zanim z promu wysiadł pilot z karabinem pulsacyjnym i go zastrzelił… Chciałam ich zabić… wywlec ich z tego promu i rozerwać gołymi rękami. Mogliśmy to zrobić… nawet zostało to już zrobione… dwukrotnie. Tyle że ścierwa znalazły doskonały sposób na nas. Dlatego tak się zdenerwowałam na myśl, że zaatakowaliście któryś z promów żywnościowych. Ustalili prostą zasadę: obóz, w którym nastąpi atak, zostaje skreślony. Nigdy więcej nie przyleci do niego żaden prom z żywnością. A kiedy skończą się zapasy jedzenia…

Umilkła na długą chwilę i wymownie wzruszyła ramionami.

Nikt nie przerywał tej ciszy.

— I dlatego — podjęła w końcu — nie mogłam pozwolić na zaatakowanie tego promu, choć ci zboczeni degeneraci stanowiący jego załogę na to zasługiwali. Ale Amy też nie mogłam im oddać. Więc kiedy czarny pozbierał się i zaczął ją ponownie gonić, po prostu go zablokowałam.

— Co proszę?! — zdziwiła się Honor.

Dessouix roześmiał się chrapliwie.

— Stanęła mu na drodze — wyjaśnił z dumą. — Gdy chciał ją minąć, skoczyła i znów była przed nim. Myślałem, że ją zastrzelą, ale nie cofnęła się o centymetr.

— Podobnie jak i ty się nie cofnąłeś — dodała miękko Benson. — Bo Henri dołączył do mnie. A potem paru innych. I po minucie stało nas tam kilkuset, skutecznie blokując drogę całej załodze. Jak komuś dali w łeb kolbą, następny zajmował jego miejsce. W końcu czarni mieli dość i odlecieli.

Spojrzała na Honor roziskrzonym wzrokiem, przypominając sobie moment zwycięstwa, ale blask oczu szybko przygasł, a w głosie zabrzmiała gorycz, gdy zaczęła mówić dalej.

— Oczywiście na tym się nie skończyło. I tak odcięli nam dostawy żywności… Jak się wam podoba nasz bełkot?

— Średnio — przyznała Honor zaskoczona nagłą zmianą tematu.

Benson roześmiała się gorzko.

— To nie luki w wykształceniu czy dziwny akcent — oświadczyła rzeczowo. — To wada nabyta. Jesteście zbyt krótko na powierzchni, by to wiedzieć, ale na tej przeklętej planecie rośnie jedna jedyna roślina, którą możemy przynajmniej częściowo strawić. Nazwaliśmy ją pseudopyrą. Wolę nie mówić, jak smakuje… nie chcecie tego wiedzieć, możecie mi wierzyć. A ja chciałabym zapomnieć jej smak. Niemniej można przeżyć, jedząc ją, przynajmniej przez jakiś czas. Nie może być jedynym pożywieniem, ale to skuteczny dodatek przedłużający okres, na który wystarczy racji żywnościowych. Niestety pseudopyra zawiera śladowe ilości jakiejś toksyny, która kumuluje się w mózgu i zakłóca działanie ośrodka mowy, podobnie jak dzieje się to w przypadku wylewu. W Piekle jest niewielu lekarzy, a na dodatek nigdy nie miałam okazji porozmawiać na ten temat z kimś z innego obozu, toteż nic więcej nie wiem. Nie mam nawet pojęcia, czy w innych obozach poznali się na tej bulwie. W każdym razie dzięki niej zdołaliśmy przeżyć, choć nie było to przyjemne. Mieliśmy do wyboru: albo jeść to gówno, albo siebie nawzajem. A do tego ostatniego jeszcze nie dojrzeliśmy.

Ostatnie zdanie powiedziała zupełnie rzeczowo i beznamiętnie.

— W tamtych dwóch obozach dojrzeli — powiedział cicho Henri.

Benson powoli skinęła głową.

— Co i tak ich nie uratowało — dodała z ciężkim westchnieniem. — I to nie są plotki, widzieliśmy to. Czarni, ta banda zboczonych sadystów, nagrali różne scenki z tych obozów, a potem pokazywali je w pozostałych, żeby mieć pewność, że ich demonstracja dotarła do wszystkich.

— Kurwa! — Honor usłyszała cichutki szept LaFolleta tylko dlatego, że stała blisko.

Z jego twarzy nie dało się jednak nic wyczytać. Podobnie jak z jej twarzy. Spoglądała spokojnie na kapitan Benson i czekała, aż ta będzie gotowa mówić dalej.

— To trwało trzy miesiące. Pod koniec każdego gnoje przylatywali, tak jakby przywieźli żywność. Prom zawisał nad lądowiskiem, a oni się nam przyglądali i czekali. Wszyscy wiedzieliśmy na co i część z nas chciała im oddać Amy, zanim zginiemy wszyscy. Ludzie są tylko ludźmi… ale druga część się uparła. Mieliśmy dość traktowania nas jak bydło albo rzeczy i byliśmy zbyt wściekli, by kierować się rozsądkiem. Byliśmy tak wściekli, że nawet pilnowaliśmy jej, żeby sama do nich nie poszła, bo wiedzieliśmy, co z nią zrobią, jak tylko znajdą się na Styksie.

Ponownie umilkła, przeżywając na nowo tragiczne wspomnienia.

— Myślę, że wszyscy byliśmy trochę niespełna rozumu — przyznała. — To absurd, by dwa tysiące ludzi zagłodziło się na śmierć albo stopniowo się truło, by ocalić jedną osobę, ale… nie wiem, jak to powiedzieć… tu chodziło o zasadę… po prostu nie mogliśmy postąpić inaczej i nadal uważać się za ludzi!… A potem Amy wzięła sprawę w swoje ręce…

Benson zacisnęła dłonie i jedynym mącącym ciszę dźwiękiem był odległy, chrapliwy rechot jakiegoś zwierzaka w głębi lasu.

— Kiedy przylecieli czwarty raz, wybiegła na lądowisko. Zaskoczyła nas i udało jej się. Przez chwilę stała tak, przyglądając się zadowolonym z siebie czarnym. A potem, gdy prom wylądował, wyjęła nóż i poderżnęła sobie gardło.

Andrew LaFollet westchnął cicho.

Jedynie Honor dzięki więzi z Nimitzem wiedziała, jak wielkie było jego zaskoczenie i wściekłość. Wychował się w społeczeństwie, które skutecznie chroniło kobiety (czasami wbrew ich woli) przez prawie tysiąc lat. Dlatego ta historia właśnie jego najbardziej poruszyła.

— Doucement, ma pelite — powiedział cicho Henri i ujął dłoń towarzyszki.

Ta przygryzła wargę, a po chwili zirytowana wzruszyła ramionami i dokończyła:

— I tak oto znaleźliśmy się oboje tutaj. Uznali nas za przywódców buntu i skazali na dożywocie jako przykład dla innych.

— Rozumiem… — powiedziała cicho Honor.

— Dziękuję — odpowiedziała cicho Benson, patrząc na nią z wdzięcznością.

Przez kilka sekund patrzyły sobie w oczy, nim Honor odchrząknęła, zdecydowana przerwać ten podniosły nastrój.

— Oczywiste jest, że nadal mam masę pytań — powiedziała, starając się pamiętać, by mówić wyraźnie i pamiętać o własnym defekcie wymowy.

Swoistą ironią losu było, że akurat wszyscy troje mieli problemy z wyraźnym mówieniem, a na cud zakrawało, że w ogóle byli w stanie się zrozumieć w tych warunkach.