Выбрать главу
* * *

Prawie dokładnie w tym samym momencie oddalony o mniej więcej trzydzieści lat świetlnych od planety Manticore Hamish Alexander, trzynasty earl White Haven, siedział w swej luksusowej przestronnej kabinie na pokładzie superdreadnoughta Marynarki Graysona Benjamin the Great i wpatrywał się w holoprojekcję. W zasięgu prawej dłoni miał szklankę z oryginalną ziemską whisky, w której roztapiała się samotna kostka lodu.

Alkohol poszedł w zapomnienie, gdy oglądał powtórzenie nagrania z popołudniowej mszy żałobnej, która odbyła się w katedrze świętego Austina. Liturgię poprowadził wielebny Jeremiah Sullivan otoczony dymem kadzidła i przy dźwiękach smutnej, choć pięknej muzyki. Wielebny naprawdę się starał, ale ledwie był w stanie ukryć nienawiść i wściekłość, którą podzielali wierni. Właściwe było niezupełnie tak, co earl White Haven uświadomił sobie, oglądając nagranie — na czas nabożeństwa i pogrzebu bowiem wszyscy jakby odsunęli te uczucia. Natomiast teraz, kiedy już opłakali Honor, wróciły one i nie ulegało kwestii, że zabiorą się do pomszczenia zamordowanej. Hamish Alexander miał okazję dokładnie poznać władze, mieszkańców i flotę Graysona i nie miał cienia wątpliwości — zrobią to skutecznie.

Sięgnął po szklaneczkę, upił spory łyk rozcieńczonego trunku i odstawił szkło, biorąc natychmiast w dłoń pilota. Sprawdził kilka kanałów. Tak jak się spodziewał, wszystkie pokazywały to samo. Trudno się zresztą było dziwić, jako że we wszystkich katedrach i kościołach planety równocześnie odbyły się msze żałobne, a mieszkańcy Graysona poważnie traktowali swoje stosunki z Bogiem. Podobnie jak zobowiązania obu stron wynikające z tegoż stosunku. Oglądając urywki mszy, Hamish doskonale rozumiał zdecydowanie ludzi, głównie dlatego, że sam je czuł. Tym razem jednakże nie okłamywał sam siebie odnośnie do powodów, dla których był chyba bardziej niż oni zdeterminowany, by pomścić zamordowanie Honor Harrington.

Powód był prosty: wiedział coś, o czym nie wiedzieli ani mieszkańcy Graysona, ani jego brat, królowa czy ktokolwiek w całym wszechświecie. I jakkolwiek by próbował, nie był w stanie o tym zapomnieć.

Wiedział, że to on doprowadził Honor do ucieczki i do śmierci.

Rozdział II

Było naprawdę późno i Leonard Boardman powinien już docierać do domu, albo pić zasłużonego kielicha przed kolacją. Zamiast tego siedział sobie w wygodnym fotelu i z pełną satysfakcją, jak też dumą, kolejny raz oglądał nagranie z egzekucji Honor Harrington. A raczej to, co wszyscy uważali za nagranie, w rzeczywistości bowiem był to jeden wielki efekt specjalny wykreowany przez fachowców od animacji komputerowej. I musiał przyznać skromnie, że było to prawdziwe arcydzieło. Powinno być — mozolili się nad nim najlepsi spece przez bite dwa tygodnie. On co prawda pojęcia nie miał, jak tego dokonali, ale opracował scenariusz całej sceny, toteż był jej współtwórcą. I to całkowicie zadowolonym z końcowego efektu.

Obejrzał własne po części dzieło i wyłączył urządzenie ze złośliwym uśmieszkiem. Te kilka minut projekcji sprawiało mu satysfakcję nie tylko jako fachowcowi po dobrze wykonanej robocie; stanowiło także najlepszy dowód kolejnego zwycięstwa w walce o władzę. Toczył ją od dawna z pierwszym zastępcą towarzyszki sekretarz, towarzyszką Eleanor Younger. I coraz bardziej wyglądało na to, że wygrywa.

Younger chciała skorzystać z okazji, by jeszcze bardziej nadwątlić morale przeciwnika — w jej wersji Harrington miała błagać o litość i walczyć ze strażnikami. Można to było zrobić, bo nagrań żywej Harrington dokonanych w systemie Barnett mieli aż nadto — Ransom wysłała cały materiał, zanim odleciała do systemu Cerberus, gdzie zakończyła karierę i życie. Specjaliści byli pewni, że mogą przedstawić dowolne zachowanie komputerowej Harrington, i to tak, by było to nie do wykrycia — mieli za sobą w końcu standardowy wiek doświadczeń i nauki w podobnych sprawach, od drobnych korekt zaczynając. Boardman się temu sprzeciwił, a Komitet przyznał rację jemu, nie Younger.

Swój sprzeciw oparł na dwóch kwestiach. Po pierwsze, choć agencje informacyjne Ligi okazały się łatwowierne jak dzieci, to z mediami Królestwa Manticore sprawa miała się zgoła inaczej. A Królestwo miało i lepszy sprzęt, i lepszych specjalistów komputerowych niż Ludowa Republika. Gdyby zabrali się do dokładnej analizy nagrania, odkryliby fałszerstwo — tego był pewien. A zabraliby się, gdyby coś podejrzewali — i to był właśnie drugi argument. Bo takie zachowanie Harrington, jakie proponowała Younger, musiałoby wzbudzić podejrzenia, gdyż nie byłoby naturalne. Boardman co prawda nigdy jej nie spotkał, ale przeczytał o niej co mógł i był pewien jednego: na pewno o nic by nie prosiła, a gdyby zaczęła walczyć, to tak, by strażnicy musieli ją zabić. W jego wersji umierała z godnością, nie licząc paru nieznacznych gestów przerażenia, by pokazać, że nie była jednak tak nieustraszoną bohaterką, za jaką wszyscy ją uważali. W ten sposób nie wzbudzało to podejrzeń, a subtelnie drążyło morale wroga.

A fakt, iż jej zachowanie mieściło się w normie, wykluczał praktycznie możliwość poddania nagrania dokładnej analizie. No bo skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, by je tak dobrze technicznie sfałszować, to z pewnością wykorzystałby okazję, by ofiarę poniżyć i odrzeć z godności, tak zresztą dotąd postępowała propaganda Ludowej Republiki. Tym jednak razem stało się inaczej i już choćby to napawało go profesjonalną dumą i zadowoleniem.

Ważniejsze było jednak coś innego — to zwycięstwo znacznie zwiększało jego szanse na zostanie następcą Ransom na stanowisku sekretarza informacji. Co prawda nie żywił złudnych nadziei na władzę choćby zbliżoną do tej, jaką w Komitecie dysponowała Ransom, ale już sam fakt zostania ministrem znacząco zwiększał jego szanse na przeżycie w tym gnieździe żmij, w jakie zmieniła się stolica Ludowej Republiki.

Naturalnie większa władza oznaczała także dodatkową odpowiedzialność, a więc nowe zagrożenia, ale na to akurat był przygotowany, podobnie jak wszyscy urzędnicy wyższego szczebla. Tak bowiem było w przypadku każdego awansu powyżej pewnej granicy. Dla niego był to chleb powszedni od wielu lat, jako że Komitet Bezpieczeństwa Publicznego, a zwłaszcza Urząd Bezpieczeństwa, miały parszywy zwyczaj natychmiastowego usuwania tych, którzy zawiedli ich oczekiwania. I to usuwania ostatecznego. Co prawda nie wyglądało to aż tak źle jak w siłach zbrojnych (przynajmniej przed pojawieniem się na stołku McQueen), ale każdy znał kogoś, kto zniknął, jeśli nie za coś innego, to za brak stosownego zaangażowania, czytaj: rezultatów we wspomaganiu walki klasowej toczonej przez lud.

Jako doświadczony urzędas Boardman znał jednak starą zasadę — winę zawsze „przekazuje się” w dół. Znacznie łatwiej będzie zwalić winę na podwładnego towarzyszowi sekretarzowi Boardmanowi niż towarzyszowi zastępcy sekretarz informacji, łatwiej też będzie uniknąć odpowiedzialności za coś, co zwierzchnik zdecyduje się zwalić na niego. A to, że pierwszą w kolejce do odpowiedzialności będzie towarzyszka pierwszy zastępca Younger… no cóż, życie bywa brutalne.

Zachichotał na tę myśl i zdecydował, że zasłużył na jeszcze jedną projekcję, nim uda się do domu.

* * *

Esther McQueen także pracowała do późna.

Odziana była po cywilnemu w eleganckie i funkcjonalne ubranie, co stanowiło ustępstwo na rzecz nowego stanowiska, bądź co bądź cywilnego. Naturalnie nadal miała prawo noszenia admiralskiego munduru, ale zdecydowała, że polityczniej będzie nie afiszować się z uniformem, zwłaszcza na posiedzeniach Komitetu. W niczym oczywiście nie zmieniało to zakresu jej obowiązków ani nie zmniejszyło ogromu pracy. Teraz dotarła do końca raportu i przetarła zmęczone oczy. Czekała na nią kolejka następnych i to taka, że sięgała z biurka w Octagonie prawie do systemu Barnett — już sama świadomość tego, ile ich jest, powodowała znużenie. Mimo to jednak była dobrej myśli, ponieważ czuła coś, czego nie doświadczyła prawie nigdy w ciągu ostatnich ośmiu lat — nadzieję.