Towarzysz kapitan Leander Joubert, nowy szef sztabu, fizycznie przypominał MacIntosha, choć był wyższy o cztery centymetry (miał 185 cm wzrostu) i miał brązowe oczy, ale obaj byli tej samej budowy, mieli śniadą karnację i czarne włosy. I byli prawie równolatkami — dzieliły ich zaledwie cztery lata standardowe. Na tym jednakże kończyło się wszelkie podobieństwo Jouberta do MacIntosha czy do Tyler. Trzydzieści jeden lat to naprawdę młody wiek jak na stopień kapitana — jeszcze większy ewenement niż w przypadku Tyler — i już choćby to w każdych okolicznościach wzbudziłoby czujność Giscarda. W tym wypadku sprawa była mocno śmierdząca, bo choć towarzysz kapitan był niezłym oficerem, to jednak nie nadzwyczajnym, a w ciągu mniej niż czterech lat standardowych awansował z porucznika na kapitana. Musiały więc istnieć inne niż zawodowe powody takiej kariery. Wątpliwości zniknęły, gdy okazało się, że na jego obecność w sztabie nalegają niesprecyzowane, acz wysoko postawione osobniki z UB. Giscard protestował na tyle, na ile się odważył, bo żaden admirał nie zgodziłby się bez walki na to, by kapuś był jego szefem sztabu, ale w sumie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Istniały sposoby, by unieszkodliwić szpicla… jeżeli wiedziało się od początku, kto nim jest.
Reszta obecnych stanowiła większe niewiadome. A raczej ich kwalifikacje były mniej pewne. Komandor porucznik Julia Lapisch, oficer łącznościowy, robiła wrażenie kompetentnej, ale była zbyt cicha i zamknięta w sobie, by w tak krótkim czasie dało się zweryfikować tę opinię. Ledwie o dwa lata starsza od Tyler, wydawała się należeć do tych oficerów, którzy uznali kompletną apolityczność za najlepszy sposób na przeżycie. Otoczyła się pancerzem obojętności i wychodziła ze swej skorupy jedynie wtedy, gdy zmuszały ją do tego obowiązki. W połączeniu z delikatną, by nie rzec filigranową budową ciała, jako że pochodziła z Midsummer, planety o niewielkiej sile przyciągania, sprawiała wrażenie istoty rodem z baśni. Konkretnie elfki nie całkiem przynależnej do tego wszechświata. I nie do końca go rozumiejącej.
Inną zagadką był oficer wywiadu, porucznik Madison Thaddeus. Był najstarszy ze wszystkich — miał czterdzieści dwa lata i doskonały przebieg służby plus reputację zdolnego analityka obdarzonego w dodatku intuicją, które to cechy pomagały mu trafnie przewidzieć zamiary przeciwnika. A mimo to w dalszym ciągu był zaledwie porucznikiem. Oznaczać to mogło tylko jedno — został uznany przez Urząd Bezpieczeństwa za politycznie niepewnego i odpowiedni wpis znajdował się w jego aktach. To, że pozostał w czynnej służbie i nie odsunięto go od spraw wywiadowczych, świadczyło, że u kogoś z UB rozsądek przeważył nad paranoją, co było niezwykłą wręcz rzadkością. Niemniej jednak szans na awans raczej już nie miał.
Również nie najmłodsza, bo po trzydziestce, była towarzyszka porucznik Jessica Challot, kwatermistrz i oficer logistyczny. Jak na porucznika w marynarce, w której UB i przeciwnik stworzyły olbrzymią wręcz liczbę wakatów wśród wyższych rangą oficerów, był to zdecydowanie leciwy wiek. Jednakże w tym wypadku Giscard miał poważne podejrzenia, iż brak awansu wynikał wyłącznie z przyczyn zawodowych. W papierach co prawda zawsze miała nienaganny porządek, ale charakteryzowała się mentalnością kogoś stworzonego do liczenia gaci. Mówiąc inaczej — byłaby doskonała jako magazynier w stoczni, ale nie nadawała się na oficera zaopatrzeniowego eskadry. Powód był prozaicznie prosty, bo choć nie musiało się to nikomu podobać, brutalna rzeczywistość wyglądała tak, iż znaczną część zapasów i części zamiennych trzeba było organizować na różne, czasami naprawdę nieortodoksyjne metody. Kwatermistrz stoczni musiał pilnować, by to, co dostał, zostało przekazane i użyte tam, gdzie należy, w jak najefektywniejszy sposób i by zaopatrzenie docierało do stoczni ustalonymi kanałami w sposób ciągły. Kwatermistrz floty (czy eskadry) zaś miał obowiązek dopilnować, by dowódca posiadał wszystko co niezbędne do wykonania zadania, a także trochę więcej niż stanowiły przepisy, ot tak na wszelki wypadek. Wymagało to inicjatywy i pomysłowości, których Challot wydawała się kompletnie pozbawiona. A już na pewno nie można jej było podejrzewać, że zaryzykuje w najmniejszy nawet sposób, wychylając się, by zdobyć cokolwiek nieoficjalnymi kanałami. Giscard podejrzewał także, że nie wykazywała stosownej upierdliwości, by wymusić to, co im się oficjalnie należało, a postępowanie takie było konieczne, by dostali to w pierwszej kolejności. Jak na razie nie miało to znaczenia; jeśli zaczną być widoczne braki, później będzie dość czasu, by się tym zająć. Chwilowo wychodziło na to, że ma kompetentnego magazyniera i jeśli ktoś inny (on sam lub MacIntosh) zada sobie trud odkrycia, gdzie i w jaki sposób zdobyć to, co potrzebne, to ona na pewno przygotuje stosowne dokumenty. Tyle że niekoniecznie dawało to gwarancję otrzymania tego, co potrzebne…
Przerwał te niewesołe rozmyślania, zdając sobie sprawę, że milczy już nieco za długo, i potrząsnął głową. Czas było wziąć się do pracy.
— Dzień dobry — zagaił. — Wiem, że jest to w sumie pierwsza okazja do wspólnego zebrania, i chciałbym, abyśmy mieli więcej czasu, żeby się wzajemnie poznać, zanim będziemy zmuszeni ostro wziąć się do roboty, ale niestety nie stać nas na ten luksus. Okręty wyznaczone do operacji „Ikar” przybywają z całego obszaru Republiki i samo ich zebranie zajmie prawie dwa standardowe miesiące. Minimalne niezbędne zgranie i ćwiczenia pochłoną co najmniej następny miesiąc, a mamy rozkaz rozpocząć operację najszybciej jak to tylko możliwe. A to oznacza, że szczegółami organizacyjnymi i przygotowaniem składu poszczególnych zespołów uderzeniowych musimy się zająć już teraz, nie czekając na zakończenie koncentracji okrętów.
Umilkł i rozejrzał się powoli, dając im czas na przyswojenie sobie tego, co właśnie powiedział. A przy okazji obserwując ich miny. U nikogo nie dostrzegł poważnego zaskoczenia.
— Towarzyszka komisarz Pritchart i ja współpracowaliśmy już wcześniej całkiem owocnie — dodał świadom, iż admirał, który próbuje ignorować obecność i autorytet swego anioła stróża, nie pozostaje zbyt długo dowódcą i na to jak na razie zmiany zainicjowane przez McQueen nie miały wpływu. — Sądzę, że mogę w imieniu nas obojga oświadczyć, iż wyżej cenimy inicjatywę, pomysłowość i sugestie niż całkowite przestrzeganie wszystkich niuansów właściwych procedur, formalności i regulaminów. Towarzyszko komisarz?
Spojrzał na Pritchart.
Ta kiwnęła głową i dodała:
— Myślę, że to słuszne stwierdzenie, towarzyszu admirale. Najważniejsze jest pokonanie naszych wrogów… i naturalnie wewnętrznych elementów wywrotowych, które knują czy zawodzą zaufanie ludu.
W sali powiało nagłym chłodem, a Giscard zacisnął usta.
Był to jednakże jedyny objaw niezadowolenia, na jaki sobie pozwolił. W następnej chwili odchrząknął i dodał tonem, który miał brzmieć najnaturalniej:
— W ciągu paru najbliższych dni zajmiemy się analizą planu operacyjnego opracowanego przez specjalistów z Octagonu. Rozbierzemy go na elementy składowe i złożymy ponownie w spójną całość. Każde z nas będzie naturalnie miało swój zakres odpowiedzialności zgodny z doświadczeniem, ale chcę, by wszyscy myśleli kompleksowo. Jeżeli komuś przyjdzie do głowy jakiś pomysł lub pytanie, nie ma milczeć tylko dlatego, że nie jest to coś, co należy do jego specjalizacji. Sukces jest znacznie ważniejszy od urażonych ambicji, a ja wolę mieć oficerów gotowych zadać potencjalnie głupie pytanie albo podsuwających chybione pomysły od doskonałe wychowanych niemot bojących się otworzyć usta. Każdy może milczeć i sprawiać wrażenie inteligentnego, ale tak naprawdę mądry jest tylko ten, kto gotów jest zaryzykować zrobienie z siebie durnia, by się czegoś nowego dowiedzieć i lepiej wykonać swoje zadanie. Pamiętajcie o tym, a sądzę, że będzie nam się dobrze współpracowało.