Выбрать главу

Hauptman wzruszył ramionami, nim zaczął wyjaśniać:

— Twoja rodzina ma duże wpływy w Partii Liberalnej, czyli spore w całej opozycji. Dodając do tego twoją wiedzę w kwestiach militarnych i doświadczenia z Harrington, uważam, że rekomendacja zgłoszona przez ciebie będzie miała znacznie większą wagę, niż gdyby zrobił to ktokolwiek inny. Jeśli zaproponujesz ją na to stanowisko, hrabina New Kiev będzie musiała potraktować to poważnie. Tak samo jak i całe kierownictwo partii.

— Naprawdę prosisz o wiele, Klaus — powiedział ciężko Houseman.

— Wiem, ale jeśli opozycja przedstawi jej kandydaturę, Cromarty, Morncreek i Caparelli natychmiast wykorzystają okazję.

— A konserwatyści i postępowcy? Nie spodoba im się ten pomysł.

— Rozmawiałem z baronem High Ridge — przyznał się Hauptman. — Nie był uszczęśliwiony i nie zgodził się, by konserwatyści oficjalnie poparli jej kandydaturę, ale wyraził zgodę, by członkowie Zjednoczenia Konserwatywnego głosowali według własnego uznania.

Houseman wytrzeszczył oczy, a Hauptman ukrył uśmiech zadowolenia. Obaj wiedzieli, że „zezwolenie” było chwytem pozwalającym baronowi na utrzymanie oficjalnie przeciwnego zdania, a w praktyce nakazania po cichu poparcia dla wniosku.

— Co się tyczy postępowców — dodał Hauptman — to lady Descroix zgodziła się nie głosować. Jednak żadne z nich nie wysunie kandydatury Harrington. Dlatego tak ważne jest, byś to ty i twoja rodzina porozmawiali o tym z hrabiną New Kiev.

— Rozumiem. — Reginald poskubał dolną wargę i westchnął ciężko. — Zgoda, Klaus. Porozmawiam z nią. Nie podoba mi się to, ale będę tym razem polegał na twojej ocenie i zrobię, co będę mógł, żeby twój pomysł dało się zrealizować.

— Dziękuję ci. Doceniam to i nie zapomnę — obiecał wyjątkowo szczerze Hauptman.

Ścisnął go za ramię, skinął głową i skierował się w stronę baru. Potrzebował porządnego drinka, żeby zmyć niesmak po rozmowie i przekonywaniu Housemana, który mierził go tak dalece, że miał też ochotę umyć ręce. Mimo wszystko opłaciło się zadać sobie ten trud i opanować niechęć. Cztery krążowniki pomocnicze niewiele zmienią, ale powinny trochę utemperować piratów, jeśli to Harrington będzie nimi dowodzić.

Naturalnie, było wysoce prawdopodobne, że sama zginie przy tej okazji i to być może, zanim coś osiągnie. Cóż, to przykre, acz przynajmniej będzie miała okazję zrobić coś dobrego pod koniec życia.

A najlepsze w tym wszystkim było to, że niezależnie od tego, czy ona powstrzyma piratów, czy piraci zdołają ją zabić, on i tak na tym skorzysta.

ROZDZIAŁ III

Każdy pistolet samopowtarzalny był technicznym zabytkiem, ale ten kwalifikował się wręcz do miana antyku. Opracowano go i produkowano ponad dwa tysiące lat standardowych temu na Ziemi, kiedy loty kosmiczne były jedynie marzeniem. Była to bowiem dokładna replika pistoletu Colt Model 1911A strzelającego pociskami AGP kalibru 45 cala. Bez magazynka, zawierającego osiem naboi, ważył nieco ponad jeden koma trzy kilograma, co odpowiadało jeden koma siedemnastu w polu grawitacyjnym Graysona. Miał też imponujący odrzut, a huku robił tyle co szybkostrzelne działko, toteż mimo ochronnych słuchawek niejeden gwardzista na strzelnicy drgał mimowolnie, gdy kolejny pocisk kalibru jedenaście koma czterdzieści trzy milimetra opuszczał lufę z prędkością dwustu pięćdziesięciu trzech metrów na sekundę. Była to śmieszna prędkość wylotowa, nawet biorąc pod uwagę jedynie pistolety istniejące na Graysonie, nim dołączył on do Sojuszu. Z pulserem w ogóle nie było sensu go porównywać, jako że strzałki wylatywały z jego lufy z prędkością dwóch tysięcy kilometrów na sekundę.

Mimo to masywny, piętnastogramowy pocisk miał imponującą energię kinetyczną, gdy docierał do oddalonej o dwadzieścia pięć metrów, równie anachronicznej papierowej tarczy, wybijał w niej poszarpany otwór i dolatywał do kulochwytu, czyli spolaryzowanej ściany grawitacyjnej, w której zostawał zniszczony z efektownym rozbłyskiem.

Głęboki basowy huk pistoletu zagłuszał wycie pulserów. Po ósmym strzale środek tarczy zniknął zastąpiony przez pokaźną dziurę o poszarpanych brzegach. Admirał lady Honor Harrington, hrabina oraz patronka Harrington, opuściła trzymaną w oburęcznym uchwycie broń, sprawdzając przy okazji, czy nie pozostał w niej jakiś nabój, i położyła ją na blacie, a potem zdjęła ochronne słuchawki i okulary.

Stojący za nią major Andrew LaFollet, szef jej ochrony osobistej, także zdjął słuchawki i okulary i potrząsnął głową, obserwując, jak Honor naciska przycisk redukujący odległość tarczy. Ten egzemplarz kieszonkowej artylerii był darem admirała Wesleya Matthewsa. LaFollet nadal nie wiedział, jakim cudem głównodowodzący Marynarki Graysona odkrył, że taki właśnie prezent sprawi jej przyjemność. A sprawił — co najmniej raz w tygodniu ten plujący ogniem i dymem zabytek był przez nią przestrzeliwany albo na strzelnicy okrętu flagowego, albo — tak jak tym razem — na strzelnicy Gwardii Harrington na terenie domeny. Co więcej, wyglądało na to, że Honor czerpie taką samą radość z czyszczenia pistoletu po każdym strzelaniu, jak i z samej operacji grożącej świadkom utratą słuchu.

Tarcza podjechała do stanowiska, Honor wyjęła z kieszeni niewielką miarkę i zmierzyła średnice otworu. Wynik wyniósł trzy centymetry i sprawił jej widoczną satysfakcję. LaFollet był pod wrażeniem. Co prawda każdy, kto widział ją na honorowym polu Landing, wiedział, że zawsze trafiała w to, w co chciała trafić, ale jako osoba, której głównym zadaniem było utrzymanie jej przy życiu, zawsze był zadowolony, mając świeży dowód na to, że podopieczna potrafi w razie konieczności sama się o siebie zatroszczyć.

Uśmiechnął się w duchu do swoich myśli. W białozielonej sukni z jedwabiu i rozpuszczonych, sięgających ramion włosach ta smukła, wysoka kobieta z pewnością nie wyglądała na niebezpieczną. A w rzeczywistości była najgroźniejszą osobą przebywającą na strzelnicy w tym momencie… wliczając Andrew LaFolleta. Oprócz strzelania regularnie ćwiczyła z gwardzistami walkę wręcz i choć ci robili wyraźne postępy w corp de vitesse, nadal z łatwością wycierała nimi matę treningową.

Fakt — mierząc sto dziewięćdziesiąt centymetrów była wyższa niż najroślejszy z nich i urodziła się oraz wychowała na planecie o większym o piętnaście procent ciążeniu, co dawało jej imponującą siłę i refleks. Była wysmukła, ale miała niezwykle silne ścięgna i doskonale wytrenowane mięśnie, ale nie to najbardziej zaskakiwało, gdy obserwował ją w akcji. Jako osoba, która należała do trzeciego pokolenia poddanego prolongowi i to we wczesnym dzieciństwie, wyglądała tak, jakby ledwie co stała się pełnoletnia, gdy w rzeczywistości była o trzynaście lat standardowych starsza od LaFolleta. Na doskonaleniu umiejętności sztuki walki spędziła trzydzieści sześć lat, czyli tyle ile on żył. Miał zresztą poważne problemy, by w to wierzyć, ilekroć spojrzał na jej młodą i egzotycznie piękną twarz.

Honor tymczasem chowała miarkę, zapisała na tarczy datę i umieściła ją razem z tuzinem wcześniejszych w walizeczce, w której nosiła pistolet. Dołożyła do nich broń i dwa zapasowe magazynki i zamknęła starannie. Okulary włożyła do kieszeni, walizeczkę wsunęła pod pachę i odwróciła się do LaFolleta, biorąc w dłoń słuchawki. W jej migdałowych oczach błysnęło rozbawienie na widok jego wysiłków — próbował bowiem nie westchnąć z ulgą, co mu się naturalnie nie udało.

— Skończyłam, Andrew — poinformowała go i oboje skierowali się ku tylnemu wejściu do Harrington House.

Mniej więcej w połowie drogi oczekiwał na nią sześcionogi kremowoszary treecat wylegujący się w plamie słonecznego blasku. Gdy podeszli, wstał, przeciągnął się leniwie i podszedł do nich, strzygąc uszami. Na ten widok Honor roześmiała się.