— Przykro mi, że stracił pan tak wielu ludzi — dodała. — Jak pan widzi, ja też…
Holtz przytaknął ruchem głowy — nie było sensu nienawidzić się wzajemnie czy dalej traktować wrogo. Teraz wszyscy byli rozbitkami.
— Możemy znajdować się w nieco lepszej sytuacji, niż sądziłam — poinformowała go rzeczowo. — Wygląda na to, że może uda się nam uruchomić awaryjny system podtrzymywania życia. Okazuje się, że ocalał jeden kompleks uzdatniający powietrze. Mamy też sprawny reaktor; jeśli uda się przeciągnąć nową linię przesyłową albo naprawić starą będziemy mieli dość powietrza dla około czterystu osób… co aż nadto wystarczy. Niestety pozostało mi zaledwie sześciu czy siedmiu techników o tej specjalności i żadnego oficera maszynowego: wszyscy zginęli. Toteż naprawa trochę potrwa.
— Mój asystent maszynowy jest do pani dyspozycji — odrzekł Holtz. — Niestety to chyba cała wykwalifikowana pomoc, jaką mogę zaoferować…
— Dziękuję, na pewno się przyda. Znosi nas burtą w stronę silesiańską i oceniam, że minie około dziewięciu dni, nim zniesie nas na Falę Sachsen, która nas zniszczy. Zakładając optymistycznie, że nie pojawi się wcześniej Brzytwa Selkera. Uważam, że jedyną realną szansą jest użycie pinas jako czujki wypatrującej któregoś z waszych okrętów. Mam nadzieję, że przylecą was szukać, wtedy możemy ich dalej pokierować przez radio. Jeśli zdążę, poddam się panu wraz ze wszystkimi ludźmi. Do tej pory jednakże znajdujemy się w tym, co pozostało z okrętu Jej Królewskiej Mości, którym dowodzę.
— To znaczy, że póki co mamy się uważać za pani jeńców? — spytał ze śladem uśmiechu.
Oboje zdawali sobie sprawę, że szansę na ratunek praktycznie nie istnieją, ale nadal grali swe role.
— Wolę, byście uważali się za naszych gości — odparła z lekkim uśmiechem.
Holtz pokiwał głową nieco rozweselony.
— Niech będzie — zgodził się i wyciągnął ku niej dłoń. Uścisnęła ją energicznie, a sześcionogi stwór siedzący na jej ramieniu i ubrany w wykonany na miarę skafander próżniowy kiwnął łbem, przyglądając się mu poważnie. Ku swemu zaskoczeniu Holtz także skinął mu głową i dodał, wskazując na swoich ludzi:
— W takim razie sądzę, że najlepiej będzie, jak komandor Wicklow pomoże pani technikom, kapitan Harrington.
— Kompleks uzdatniania powietrza działa, ma’am — zameldowała zmęczona Ginger Lewis trzy godziny później. — Komandor Wicklow okazał się bardzo pomocny i jak mi się zdaje, znalazł sposób, by zapobiec dalszej utracie ciepła.
— Doskonale, Ginger. A co z moją kabiną?
— Nie możemy jej uszczelnić, ma’am: ściany są po prostu zbyt mocno uszkodzone. Ale bosman sądzi, że znalazła sposób wydostania modułu ratunkowego w całości.
— A jak zamierza to zrobić? — spytała.
Okazało się, że moduł nie ucierpiał, ale nisza w ścianie, w której go zamontowano, została poważnie zdeformowana i zablokowała go, a ponieważ w kabinie nie było powietrza, Samantha poza nim nie przeżyłaby paru sekund.
— Powinno się udać, ma’am. — Sally MacBride włączyła się w rozmowę. — Za ścianą jest kanał techniczny drożny na tym odcinku. Mogę wyciąć cały kawał ściany i wyjąć, go razem z modułem. Będzie ciasno, ale powinno się udać.
— Dzięki, Sally — westchnęła Honor. — Naprawdę serdeczne dzięki. Możesz się tym szybko zająć?
— Naturalnie, ma’am — w głosie MacBride pojawił się ślad humoru. — W końcu Samantha jest jedynym jeszcze nie uwolnionym członkiem załogi. Mam tu Candlessa, we dwójkę załatwimy ten problem.
— Dzięki — powtórzyła Honor. — I podziękuj, proszę, w moim imieniu Jamiemu.
— Oczywiście, ma’am.
Honor uniosła głowę, widząc wyrastającego obok Cardonesa.
— Sądzę, że załatwiliśmy najbardziej palące problemy, skipper, i mamy w tej chwili sytuację pod kontrolą.
— Doskonale. W takim razie czas nakarmić ludzi — wskazała na stoły zastawione przez grupę ochotników talerzami z kanapkami znalezionymi w podręcznym magazynie kuchennym. — Dość kłopotów będziemy mieli ze zmęczeniem; pomyłki wynikające z głodu są dodatkiem, który jest nam zupełnie niepotrzebny.
— Racja. Poza tym to najskuteczniejszy sposób na podniesienie morale. No i przyznaję, że zjadłbym kodiaka maxa. No, może bez futra.
— Ja też — przyznała. — A kiedy…
— Skipper! Skipper!
Honor podskoczyła, słysząc ten rozpaczliwy wrzask w słuchawkach. Głos należał bowiem do Scotty’ego siedzącego wraz z Harknessem w pinasie. Byli pierwszą wachtą wypatrującą, czy sensory pokładowe nie wykryją jakiejś zbliżającej się jednostki.
Alarmujące było jednak coś innego — przez te wszystkie lata znajomości nigdy nie słyszała, by domagał się czegoś tak gwałtownie.
— Słucham, Scotty?
— Skipper, mam przed oczami najpiękniejszy obrazek w całym tym zasranym wszechświecie! — oznajmił, prawie krzycząc i po raz pierwszy, odkąd pamiętała, używając słów niecenzurowanych. — To wspaniałe, skipper!
— Co jest wspaniałe?! — zażądała odpowiedzi.
— Moment, skipper, tylko przełączę… — zaproponował Scotty zamiast odpowiedzieć.
Ogłupiona Honor spojrzała pytająco na równie ogłupiałego Cardonesa, a zaraz potem w słuchawkach rozległ się głos:
— Wayfarer, tu Harold Sukowski. Zbliżam się z waszego 025 na 319. Jestem na pokładzie Andrew wraz z komandor porucznik Hunter. Towarzyszą nam John, Paul, Thomas i trzy promy. James i Thaddeus mają oko na Artemis, a my pomyśleliśmy sobie, że może chcielibyście, żeby ktoś podwiózł was do domu…
ROZDZIAŁ XLII
Komandor Warner Caslet i jego oficerowie prowadzeni przez jednego Marine przeszli korytarzem i dotarli do drzwi pilnowanych przez znajomego gwardzistę w zielonym uniformie. Ten zapukał we framugę otwartych drzwi i oznajmił:
— Komandor Caslet i jego oficerowie, milady.
— Wpuść ich, Simon — odpowiedział mu dźwięczny sopran.
Mattingly odsunął się i ku zdumieniu Casleta Marine zrobił to samo. Mattingly zamknął za nimi drzwi i znaleźli się w kajucie, w której byli jedynie Honor Harrington i Andrew LaFollet. Choć tak na dobrą sprawę nie tylko, bowiem na oparciu fotela Harrington znajdowały się także dwa treecaty. Mniejszy wtulał się w jej kark, a większy siedział w pobliżu i spoglądał nań opiekuńczo. Caslet wiedział, co się stało z człowiekiem adoptowanym przez Samanthę. Całe jej zachowanie świadczyło o utracie kogoś najbliższego. Podobnie jak zachowanie Nimitza… i w oczach Harrington widać było miłość i troskę.
— Proszę, siadajcie — Honor wskazała im krzesła stojące przed biurkiem, a gdy usiedli, pojawił się MacGuiness z tacą pełną kielichów wina.
Honor oparła się wygodniej, z czego skorzystała Samantha, zmieniając pozycję. Zwinęła się w kłębek na jej kolanach. Honor wzięła ją w ramiona i przytuliła tak, jak przytuliłaby Nimitza. Poczuła pełną aprobatę, ale myślami była już gdzie indziej — przypomniała sobie, co wydarzyło się w ciągu tych ostatnich zwariowanych tygodni…
W pierwszym momencie nie uwierzyła w przylot Sukowskiego, a to z tego prostego powodu, że mimo pozorów opanowania i trzeźwego myślenia wiedziała — nie sądziła, ale wiedziała, że wszyscy i tak zginą. Najtrudniejsze było przekonanie samej siebie, że tak się jednak nie stanie, i to nawet mając przed oczami namacalny dowód. A gdy w końcu się to udało, po krótkim okresie euforii radość zastąpił gniew. Była wściekła na Sukowskiego, Fuchien i Hunter za to, że tak ryzykowali po tym, jak Wayfarer zapłacił tak olbrzymią cenę, by umożliwić Artemis ucieczkę.