Ponieważ nic więcej w tej sprawie nie mogła zrobić, wzięła Nimitza, który błyskawicznie ulokował się na jej ramieniu, dosłownie promieniejąc zadowoleniem z powodu owego zadośćuczynienia, które miało stać się jej udziałem. Westchnęła ponownie i poleciła:
— No dobrze, Andrew. W takim razie ruszamy.
Obserwując, jak steward admirała Georgidesa nalewa jej wina, Honor z ulgą oceniła, że jak dotąd sprawy przebiegają lepiej niż sądziła. Korpus dyplomatyczny zjawił się tłumnie i udowodnił, że jest w stanie poradzić sobie z marszu nawet z taką niezwykłą sytuacją. Jednak pomimo całego zdeterminowania większość dyplomatów wydawała się nieco wytrącona z równowagi. Zachowywali się niczym tancerze nie całkiem pewni kroków nowego tańca. Prawdopodobnie jej mundur kapitana kłócił się z wymogiem traktowania jej jak patronki Harrington.
Admirał Georgides natomiast wydawał się całkowicie spokojny i pewny siebie. Honor nigdy go dotąd nie spotkała — gdy ostatni raz była na Vulcanie, dowodził nim admirał Thayer. Georgides miał dwie niezaprzeczalne zalety — pochodził ze Sphinxa i należał do tych nielicznych oficerów floty, którzy podobnie jak Honor zostali zaadoptowani przez treecaty.
Treecaty z zasady adoptowały ludzi dorosłych lub zbliżających się do dorosłości. Adopcje dzieci, tak jak to miało miejsce w przypadku Honor czy Królowej Elżbiety, należały do prawdziwych rzadkości. Nikt dokładnie nie wiedział, dlaczego tak się działo — obecnie najmodniejsza teoria głosiła, że treecaty potrzebują niezwykle silnych osobowości i zdolności empatycznych, by dać sobie radę z więzią łączącą je z dziećmi. Wszystkie treecaty uwielbiały silne i nieskomplikowane dziecięce uczucia, ale właśnie ten brak skomplikowania i osobowość będąca dopiero w trakcie formowania powodowały, że trudno im było znaleźć sobie w emocjonalnym życiu dziecka stałe miejsce, którego potrzebowały. Sama zaś Honor mogła zaświadczyć, że hormonalny i emocjonalny stres związany z dorastaniem mógł świętego wyprowadzić z równowagi, a co dopiero niczemu nie winnego empatę połączonego z nią stałą więzią.
Ponieważ Aristophones Georgides i Odyseusz należeli do typowych par, nie przeszli razem przez wyspę Saganami — Odyseusz pojawił się w życiu Georgidesa dopiero, gdy ten był pełnym porucznikiem. Miało to miejsce ponad pięćdziesiąt standardowych lat temu, a Odyseusz był o parę lat (licząc według kalendarza planety Sphinx) starszy od Nimitza. On i jego człowiek osiągnęli dość dawno etap wzajemnego zrozumienia i stanowili miłą, działającą na innych biesiadników uspokajająco parę. Szczęśliwie Honor siedziała obok admirała.
— Dziękuję — powiedziała odruchowo, gdy steward napełnił jej kielich, i z zadowoleniem upiła spory łyk.
Graysońskie wina były zbyt słodkie jak na jej gust. Ten burgund z Gryphona o głębokim i silnym smaku stanowił miłą odmianę dla jej kubków smakowych.
— Bardzo dobre wino, sir — pogratulowała gospodarzowi.
— Mój ojciec jest tradycjonalistą, milady. Jest też romantykiem i twierdzi, że jedynym właściwym napojem dla Greka jest Retsina. Szanuję ojca, doceniam jego osiągnięcia i zawsze uważałem go za w miarę rozsądnego, ale nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, jak ktoś może dobrowolnie pić takie ohydztwo. Trzymam w piwnicy parę butelek wyłącznie na jego użytek, ale śmiem twierdzić, że mój gust w kwestii trunków stał się nieco bardziej cywilizowany.
— Jeśli to wino pochodzi z pańskiej piwnicy, to tak jest bez wątpienia — potwierdziła z uśmiechem. — Powinien pan poznać mojego ojca. Sama lubię dobre wino, ale on jest prawdziwym snobem w tej materii.
— Milady, tylko nie snob! Błagam! Preferujemy określenie: „koneser”.
— Wiem — odparła zwięźle i tym razem Georgides się roześmiał.
Honor spojrzała na wysokie stołki ustawione po lewej ręce gospodarza. Sama siedziała po jego prawej i normalnie z drugiej strony miałaby Nimitza. Tym razem jednak siedziska ustawiono tak, by treecaty znalazły się obok siebie, i ich stołki ustawiono po lewej ręce zasiadającego u szczytu stołu admirała. W ten sposób Nimitz znajdował się naprzeciwko niej. Oba treecaty zachowywały w czasie posiłku nienaganne maniery i teraz siedziały sobie wygodnie, pogryzając selera. I po raz pierwszy zdała sobie w pełni sprawę z tego, jak skomplikowana toczy się między nimi wymiana informacji. Zaskoczyło ją nie tyle to, że ją czuje, ale to, że jest ona tak dogłębna, iż może wyczuć ją tylko częściowo i w ogólnych zarysach.
Było to pierwsze spotkanie Nimitza z innym przedstawicielem jego gatunku od ponad trzech lat standardowych. W tym okresie Honor uczyła się coraz lepiej rozumieć treecata oraz emocje innych przekazywane przez niego, ale o tym, że ich więź stała się głębsza i subtelniejsza, nigdy nikomu nie wspomniała, podobnie jak i o dodatkowych możliwościach, które stopniowo poznawała. Podejrzewała, że przynajmniej matka, Mac, LaFollet i Mike Henke domyślali się prawdy. Sama nie wiedziała, dlaczego utrzymywała to w tajemnicy — powodów, dla których należało tak postąpić, było naprawdę dużo. Zaczynając od problemów i skrępowania innych ludzi, gdyby wiedzieli, że potrafi odczytać ich emocje, aż do ewentualnego wykorzystania tego przez wrogów. Powody te uzmysłowiła sobie jednak dopiero po podjęciu decyzji, toteż żaden z nich nie miał na nią wpływu. Postanowiła zająć się wyjaśnieniem tego w wolnej chwili i nie zawracała sobie tym głowy. Z tego co wiedziała, żaden człowiek nie posiadał tej umiejętności. A dzięki niej dziś miała prawie dowód, że jedna z teorii traktowanych powszechnie jako wariactwo była prawdą. Sama podejrzewała to od dawna, ale dopiero teraz miała coś w rodzaju dowodu na poparcie tej tezy. Ludzie zaakceptowali bez większego problemu fakt, iż treecaty są empatami. Przez stulecia nikt nawet nie próbował wyjaśnić, jak działa więź ani jak zdolność empatii mogła wyglądać i oddziaływać w kontaktach treecatów między sobą, a nie tylko w ich kontaktach z ludźmi. Równie mało wiadomo było o strukturze społecznej klanów i o ich życiu na wolności. Niewielu pochodzących spoza planety ludzi zdawało sobie na przykład sprawę, że treecaty używają narzędzi, prostych, ale narzędzi. Honor o tym wiedziała, bo widziała, to na własne oczy, gdy jako dziecko towarzyszyła Nimitzowi w wyprawie do jego klanu. O tym nie miał pojęcia nikt, także jej rodzice, bowiem świadomość, że ich wówczas jedenastoletnia pociecha poszła sobie w las w towarzystwie jedynie treecata, musiałaby spowodować poważną zapaść nerwową u obojga. Honor była zadowolona, że to zrobiła: dzięki temu lepiej rozumiała Nimitza i wiedziała wiele o życiu treecatów i ich strukturze społecznej. Prawdę mówiąc, wiedziała dzięki temu więcej niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców Sphinxa, o ludziach z innych planet nie wspominając. Zawsze też ją zastanawiało, w jaki sposób istoty o tak ograniczonym języku mówionym zdołały stworzyć tak skomplikowane społeczeństwo.
Zastanawiała się nad tym, dopóki nie zetknęła się z teorią, że treecaty nie potrzebowały języka mówionego, bowiem były telepatami. Z początku w nią nie uwierzyła, ponieważ pomimo wieków badań nikt nigdy nie zdołał zademonstrować w sposób niepodważalny istnienia zdolności telepatycznych wśród ludzi czy kilkunastu obdarzonych świadomością ras, które ludzkość napotkała w przestrzeni. Natomiast im lepiej poznawała Nimitza i im lepiej się z nim rozumiała, zwłaszcza zaś w ostatnich latach, coraz bardziej skłaniała się ku tej teorii. Ostatnio nabrała przekonania, że jest ona prawdopodobnie trafna, że zdolności empatyczne były jedynie echem tych umiejętności treecatów, których nie chciały lub nie mogły wykorzystać w kontaktach z przedstawicielami innego gatunku.