Jednak byli zwolennicy tradycyjnych metod, którzy po prostu bali się zmian. Obecne zasady rozumieli i nie mieli najmniejszej ochoty uczyć się nowych, zwłaszcza radykalnie odmiennych, w których przewagi wynikające z doświadczenia przestałyby się liczyć. Mogła to zrozumieć, ale nie zgadzała się z takim podejściem, dokładnie tak samo jak z radosną nieodpowiedzialnością jeune ecole. Wiedziała też, że tak samo uważa admirał White Haven.
Główny problem z Hemphill polegał na tym, że traktowała każdy nowy pomysł jako godny zastosowania tylko dlatego, że był nowy. A co gorsza jako dowódca sama stosowała najbardziej brutalną odmianę walki na wyniszczenie. Jej taktyka polegała na jak najszybszym zwarciu z przeciwnikiem i tak długim waleniu ze wszystkiego, z czego się dało (jeśli były to nowe bronie, to dobrze, jeśli nie, mówiło się trudno), aż któraś ze stron przegrywała. Czasami był to jedyny sposób, ale tylko czasami. Upiornej Hemphill nie obchodziły przy tym zupełnie straty w ludziach, które traktowała po prostu jako nieuniknione koszty, a które w tego typu walce były olbrzymie.
W opinii Honor Royal Manticoran Navy potrzebowała kogoś, kto umiałby połączyć obie te tendencje w jedną spójną doktrynę i zastosować jaw praktyce. Do pewnego stopnia wymóg ten spełniał White Haven, otwarty na nowe odmiany uzbrojenia, byle odpowiednio sprawdzone. Dopasowywał ich wykorzystanie do istniejącej doktryny lub modyfikował ją na tyle, na ile było to potrzebne, by ich skutecznie użyć. Pomagała mu w tym grupa wyższych oficerów: sir James Webster, Mark Sarnow, Theodosia Kuzak czy Sebastian D’Orville. Był to już dobry początek, ale za każdym razem, gdy ustępowali o krok, Hemphill i jej radosna banda uważali, że opozycja wreszcie ustąpiła ostatecznie, i próbowali jak najszybciej wymusić wykorzystanie jak największej liczby innych wynalazków, z reguły nie do końca dopracowanych i nie przetestowanych odpowiednio.
Nie oznaczało to naturalnie, że wszystkie pomysły Hemphill były narwane i nic nie warte, oznaczało po prostu, że trzeba było do nich podchodzić nader ostrożnie i z reguły dopracowywać je albo też zmieniać ich zastosowanie. Do takich należały właśnie nowe zasobniki holowane czy generatory łączności bliskiego zasięgu, nadające z prędkością większą od prędkości światła. Krążyły plotki o innych rozmaitych projektach będących w różnych fazach przygotowań, ale Honor podchodziła do nich ostrożnie, a im bardziej były „rewelacyjne”, tym ostrożniej. Jeszcze bowiem jako komandor została zmuszona do praktycznego sprawdzenia jednego z narwanych i niedopracowanych pomysłów Upiornej Hemphill. Sprawdzeniem tym było starcie z rajderem Ludowej Marynarki, w wyniku którego straciła połowę załogi, a jej okręt został zamieniony we wrak, który później złomowano.
Tym razem jednak Hemphill udało się wymyślić niegłupią koncepcję uzbrojenia i modyfikacji, co Honor uczciwie przyznawała, zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach, wiedząc, jak niebezpieczny potrafi być dobrze dowodzony i dobrze uzbrojony krążownik pomocniczy.
Unosiła się w ładowni, rejestrując wszystko, co Schubert powiedział — wiedziała, że będzie w stanie odtworzyć to potem, gdyż teraz zajęta była analizowaniem tego, co już wiedziała o projekcie „Koń Trojański”.
Krążowniki pomocnicze Ludowej Marynarki udające statki handlowe budowane były od podstaw do tej roli, czyli w praktyce były okrętami wojennymi udającymi frachtowce. Dlatego nie pasowało do nich określenie statek-pułapka czy Q-ship, lecz rajder. Posiadały napęd, kompensatory i osłony burtowe wojskowego typu, podział na hermetyczne przedziały, zdublowane systemy i gruby pancerz. W normalnych warunkach mogły nawiązać walkę nawet z krążownikiem liniowym, gdyż zbudowano je jak okręty wojenne — tak by wytrzymały dużo trafień i pozostały zdolne do akcji.
I tu właśnie leżała największa słabość pomysłu Hemphill. Ponieważ budowa takich jednostek trwałaby za długo i byłaby droższa, postanowiła przerobić na krążowniki pomocnicze już istniejące frachtowce. Konkretnie wojskowe transportowce klasy Caravan. Fakt, że było to prostsze, ale pozbawiało je: opancerzenia, napędów i kompensatorów czy osłon burtowych wojskowego typu i innych zalet, dzięki którym okręty górowały nad statkami. Nawet po przebudowie statki-pułapki pozostały dużymi, powolnymi i wrażliwymi na ogień jednostkami handlowymi. Nie miały typowych dla okrętów rozszerzeń na dziobie i rufie, toteż nie było gdzie zamontować uzbrojenia pościgowego. Miały po jednym reaktorze i niedublowane systemy, a reaktory celowo umieszczono w pobliżu burt, by łatwo je było naprawiać. Co oznaczało, że były niezwykle łatwe do zniszczenia.
W trakcie przebudowy dodano co prawda drugi reaktor schowany w sercu spłaszczonego wrzeciona będącego kadłubem, ale i tak nikt przy zdrowych zmysłach nie traktowałby takiej jednostki jako odpowiednika rajdera Ludowej Marynarki.
Były natomiast także i korzyści wynikające z płodności i nieortodoksyjności wyobraźni Upiornej Hemphill i jej pomagierów, o których na przykład Ludowa Marynarka nigdy by nie pomyślała. Zaczynając od uzbrojenia energetycznego, które musiało stanowić niespodziankę dla każdego pechowca, który znajdzie się w jego zasięgu. Rajdery Ludowej Marynarki miały działa o mocy tych instalowanych na krążownikach liniowych. Hemphill skorzystała z faktu, iż produkcja uzbrojenia wyprzedzała budowę okrętów, i przekonała kogo trzeba w Admiralicji, by wykorzystać gotowe już i czekające w magazynach uzbrojenie. Dzięki temu Wayfarer miał co prawda połowę dział rajdera, ale wszystkie lasery i grasery były działami montowanymi zwykle na superdreadnaughtach. Jeśli jakikolwiek przeciwnik znajdzie się w ich zasięgu, to po pierwszej salwie burtowej pozostanie z niego naprawdę niewiele.
Podobnie, choć nie aż tak dobrze wyglądała sprawa z uzbrojeniem rakietowym. Hemphill przekonała również odpowiednią osobę w Admiralicji, by wykorzystać całą przestrzeń ładunkową na części zamienne, magazyny amunicyjne oraz do innych czysto militarnych celów. Nawet po dołożeniu drugiego reaktora, dodatkowych modułów systemu podtrzymywania życia, stanowisk artyleryjskich i kwater mieszkalnych dla znacznie liczniejszej załogi, miejsca i tak pozostało dużo, jako że transportowce tej klasy miały masę siedmiu milionów trzystu pięćdziesięciu tysięcy ton. Wszyscy zainteresowani wykazali przy tym przewrotną pomysłowość. Magazyny amunicyjne były naprawdę olbrzymie — dwadzieścia wyrzutni znajdujących się na pokładzie mogło prowadzić ogień nieporównanie dłużej niż jakikolwiek superdreadnaught. Zresztą salwa burtowa Wayfarera dorównywała salwie superdreadnoughta klasy Gryphon. Było to rozsądne, biorąc pod uwagę, że miał on działać z dala od własnych baz i linii zaopatrzeniowych. Nie to jednak było najważniejsze, jeśli chodzi o uzbrojenie rakietowe. Najistotniejszy był zupełnie nowatorski pomysł, który Honor spodobał się natychmiast i bez zastrzeżeń, ledwie się o nim dowiedziała.
Otóż całą pierwszą ładownię przerobiono na magazyn i wyrzutnię zasobników holowanych. Mieściły się tam ich setki, a fakt, iż ładownia znajdowała się na rufie, umożliwiał okrętowi to, czego nie był w stanie zrobić dotąd żaden okręt, i to po niewielkiej modyfikacji. Superdreadnaught mógł holować dziesięć do dwunastu zasobników wewnątrz ekranu i w razie potrzeby wysunąć je za rufę na promieniach ściągających. Mniejsze okręty o ciaśniej przylegających ekranach musiały cały czas holować je w ten sposób za rufami, co obniżało ich przyspieszenie. Zasobniki były też przez to bardziej podatne na zniszczenie, ponieważ nie chroniły ich osłony burtowe. Wayfarer nie miał uzbrojenia pościgowego, którego nie było gdzie zamontować, toteż jego rufa nadawała się do wykorzystania. Dzięki pomysłowości Schuberta pierwszą ładownię przedłużono prawie do poszycia rufowego i na samej rufie zamontowano drzwi ładunkowe. Dzięki temu Wayfarer mógł wystrzeliwać zasobniki prosto za siebie, jako że rufa nie chroniona była ekranem jak w każdej latającej jednostce. Wyrzutnie znajdujące się u wylotu systemu torów oplatających ładownię pozwalały na oddanie salwy złożonej z sześciu zasobników co dwanaście sekund. A każdy zasobnik posiadał dziesięć wyrzutni rakiet. W ciągu minuty Honor mogła mieć dodatkowych trzysta rakiet gotowych do odpalenia.