Praktycznie wszystkie działy jeszcze się zgrywały i Honor dałaby wiele za dodatkowy tydzień. Czas był jednak tym, czego ani oni, ani Admiralicja nie mieli — biorąc pod uwagę meldunki wywiadu, rzeczywiście najważniejsze było, aby Grupa Wydzielona 1037 znalazła się jak najprędzej w sektorze Breslau.
Z innych sektorów niestety także zaczęły napływać alarmujące meldunki, a ostatnie oceny były jednoznaczne: brak reakcji Królewskiej Marynarki na rosnące straty wśród statków ośmielił nawet tych piratów i korsarzy, którzy dotąd woleli trzymać się z daleka od jednostek należących do Królestwa Manticore. Dlatego Admiralicja zdecydowała, iż równie ważne jak fizyczna eliminacja piratów jest samo pojawienie się okrętów RMN na obszarze Konfederacji. Nie zmieniono rozkazów, ale admirał Caparelli oświadczył bez ogródek, że Grupa Wydzielona 1037 musi znaleźć się jak najszybciej w sektorze Breslau.
Obserwując symbol oznaczający niewidoczny nexus terminalu rosnący na ekranie manewrowym, Honor analizowała nową dla siebie sytuację. Nigdy dotąd nie musiała robić niczego w takim pośpiechu, nawet gdy współorganizowała 5. Eskadrę Krążowników Liniowych w przededniu wojny. Tym razem presja czasowa zmusiła ją do kompromisów i uproszczeń, jakich nigdy dotąd nie robiła.
Nigdy też nie poddawała w wątpliwość jakości swej załogi. Teraz była tak zajęta organizowaniem Grupy Wydzielonej, że praktycznie nie miała okazji jej poznać. Spisała się nienajgorzej w manewrach, jakie zdołała przeprowadzić, ale wyniki pozostawiały wiele do życzenia i Honor nie łudziła się, że wszystkie problemy już wyszły na wierzch. Podobnie i Rafe natknął się na całą masę nowych, o których istnieniu wcześniej nie mieli nawet pojęcia. Mimo to i mimo zastrzeżeń admirała Corteza wyglądało na to, że załoga jako całość stanowi dobry, choć surowy materiał. Z kilkoma wyjątkami.
— Za osiemnaście minut przekroczymy perymetr obronny fortów, milady — głos porucznika Kanehamy wyrwał ją z rozmyślań.
— Doskonale, panie Kanehama. Panie Cousins, proszę skontaktować się z kontrolą lotów i poprosić o zezwolenie na tranzyt i pierwszeństwo w kolejce.
— Aye, aye, ma’am. — Ciemnoskóry oficer łącznościowy zajął się wykonywaniem rozkazu i po kilkunastu sekundach zameldował: — Mamy zezwolenie, ma’am. Wayfarer ma numer dwunasty w kolejce Gregor, reszta według pani uznania.
— Dziękuję. Proszę poinformować pozostałych dowódców, że tranzyt odbędziemy zgodnie z kolejnością starszeństwa.
— Aye, aye, ma’am.
Honor przeniosła wzrok na sternika.
— Macie O’Halley, proszę włączyć nas w kolejkę — poleciła.
— Aye, aye, ma’am.
Honor skinęła głową, obserwując go uważnie, choć nie natrętnie — tranzyt nie był manewrem bojowym, ale nie był również tak prosty, jak mogłoby się wydawać komuś, obserwującemu go z boku, a obsada mostka miała ledwie parę tygodni na ćwiczenia. Mimo to sprawiali wrażenie spokojnych zawodowców i nie popełniali błędów. Ani oni, ani obsady innych okrętów, gdyż na ekranie widziała, jak nienagannie wykonują manewr, ustawiając się w szeregu, i kolejno przelatują przez zewnętrzny pierścień obronny stałych fortyfikacji.
Najmniejszy z fortów miał ponad szesnaście milionów ton, a przestrzeń między nimi była pełna min. W stałej gotowości bojowej znajdowała się zawsze jedna czwarta fortów, a zmiany następowały co pięć i pół godziny, tak by każdy miał dyżur raz dziennie (zgodnie z dniem planetarnym). Powodowało to szybkie zużycie sprzętu, ale było przykrą koniecznością przynajmniej do czasu zdobycia Trevor Star. I to właśnie najlepiej wyjaśniało całkowite pierwszeństwo, jakie miały działania 6. Floty.
Każdy z fortów był znacznie potężniejszy i lepiej uzbrojony od największego superdreadnoughta, ale ponieważ nikt nie wiedział, jaka jednostka dokonuje tranzytu do systemu Manticore, oznaczało to, że atak zawsze będzie zaskoczeniem dla obrońców. Nawet przy najlepiej zorganizowanej obronie należało liczyć się z dużymi stratami i na to po prostu nie można było nic poradzić. Co prawda przy tak silnej obronie jak ta, straty atakujących byłyby najprawdopodobniej ciężkie, ale nowe władze Ludowej Republiki Haven aż nazbyt dobitnie udowodniły swą bezwzględność i nie sposób było wykluczyć, że zdecydują się wysłać część floty do samobójczego ataku, jeśli uznają, że im się to z jakichś powodów opłaci.
Honor uczestniczyła kiedyś w manewrach opartych na założeniu, że Ludowa Marynarka poświęci w tym celu część pancerników, których posiadała bardzo wiele. Były to okręty zbyt słabo uzbrojone, by stawić czoła dreadnaughtom, nie mówiąc już o superdreadnaughtach, co zresztą Honor udowodniła w Czwartej Bitwie o Yeltsin. Dlatego też Royal Manticoran Navy nie posiadała ani jednego okrętu tej klasy — byłoby to marnotrawstwo sił, środków i życia ludzi przy tej doktrynie, jaką miała. Były to natomiast doskonałe okręty do osłony tyłów przed rajdami krążowników i nader skuteczne narzędzia do utrzymywania w ryzach podbitych czy niespokojnych z natury rzeczy systemów, które od zawsze chciały odzyskać niepodległość. Dlatego właśnie poprzednie władze nakazały budowę aż tylu pancerników, a obecnie wykorzystywały dwie trzecie z nich do takich represyjnych działań.
Autor manewrów wyszedł jednak z założenia, że skoro pancerniki w starciu flot są bezużyteczne, Ludowa Marynarka może je poświęcić, wysyłając z terminalu Trevor Star prosto do systemu Manticore tylko po to, by najbardziej jak się da wykruszyć obronę stałą. Z obliczeń wynikało, że podczas jednego tranzytu przeleci ich około pięćdziesięciu, czyli niewiele ponad trzynaście procent ogólnej ich liczby. Wynik ćwiczeń był następujący: atakujący zostali całkowicie zniszczeni, ale udało im się wyłączyć z walki trzydzieści jeden fortów, czyli jedną czwartą całości. Tracąc około dwustu milionów ton i sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, zniszczyli czterysta osiemdziesiąt milionów ton i zabili dwieście siedemdziesiąt tysięcy ludzi — korzystne proporcje, tym bardziej że flota atakująca miała przewagę tak liczebną, jak tonażową i teoretycznie mogłaby zaryzykować takie straty. Gdyby nie czynnik ludzki — po pierwsze, Honor nie wierzyła, by ktokolwiek zasługujący na miano normalnego zdecydował się na takie masowe samobójstwo, po wtóre, takie straty poniesione w tak bezsensownej akcji miałyby katastrofalny skutek dla morale całej floty agresorów.
Niestety zdrowy rozsądek i wojna nie chadzają w parze. Zwłaszcza jeśli po stronie korzyści można zapisać poważne osłabienie zdolności obronnych jedynego systemu planetarnego, jakim dysponuje przeciwnik. A atak można powtórzyć… Dlatego umocnienia wzmocniono i utrzymywano w stanie stałej gotowości. Koszty związane z fortyfikacjami systemu przez dziesięciolecia tak nadszarpnęły budżet Królewskiej Marynarki, że przystąpiła do wojny, mając znacznie mniej okrętów liniowych od przeciwnika. Ich utrzymanie zaś blokowało środki i ludzi, które gdyby trafiły na front, dawno zakończyłyby walkę o Trevor Star. Gdyby można było zdezaktywować połowę fortów, dałoby to doskonale wyszkolony personel dla dwudziestu czterech eskadr superdreadnoughtów i w krótkim czasie pozwoliło na zwiększenie o prawie pięćdziesiąt procent liczby okrętów tej klasy.