— Bogey siedem i osiem w namiarze radarowym, ma’am! — zameldowała porucznik Wolcott.
— Ognia, jak tylko działa wycelują!
— Jezu, już po Gudrid — jęknął ktoś. — Przełamał się!
Aubrey zamknął oczy, gorączkowo myśląc.
— Carol, znajdź mi tego, który nas ostrzeliwuje! — jęknęła Hughes.
Napastnicy zaatakowali, gdy konwój zmieniał fale grawitacyjne w nadprzestrzeni, czyli wówczas, gdy był najbardziej bezbronny. Obie fale oddzielało ponad pół dnia świetlnego w najbliższym miejscu, co oznaczało przelot z maksymalną możliwą dla konwoju prędkością trwający prawie trzydzieści godzin. Przez ten czas wszystkie jednostki poruszały się, używając napędu typu impeller, a więc napastnicy dysponowali ekranami, osłonami burtowymi i mogli używać rakiet, frachtowce zaś były najwolniejsze i mniej zwrotne. Co gorsza nikt ich nie zauważył dzięki wyjątkowo złym warunkom panującym w tym rejonie oraz dzięki zaskakująco drobnemu wyposażeniu radioelektronicznemu.
Ich pierwsza salwa poważnie uszkodziła oba niszczyciele eskorty i uniemożliwiła Gudrid wykorzystanie zasobników. Komandor Hughes skorzystała z zamieszania i wysłała do akcji kutry rakietowe. Ich niespodziewane pojawienie się wymusiło zmianę taktyki atakujących, ale nie odstraszyło ich. Najwyraźniej doszli do wniosku, że ładunek musi być niezwykle cenny, skoro jest tak silnie broniony, i pomimo ciężkich strat kontynuowali atak. Wayfarer i pozostałe kutry mogły ich nadal zniszczyć, ale nie wiedząc, gdzie szukać pozostających z dala okrętów ostrzeliwujących ich rakietami, nie mieli szans na zwycięstwo. Gdyby nie ten cholerny bufor, to…
Zaraz! Aubrey nagle otworzył oczy, sprawdził coś na klawiaturze i uśmiechnął się mściwie. Było to całkowicie niezgodne z zasadami i na dodatek stanowiło prymitywną prowizorkę, ale powinno zadziałać. Jeśli wyłączy jedno stanowisko radaru, prześle dane z zapasowego stanowiska sensorów grawitacyjnych przez jego system do zapasowej centrali radarowej przez krzyżówkę 361, a potem… — Lewa burta ogień! — rozkazała Carolyn Wolcott i grasery krążownika przemówiły ponownie, zmieniając obu napastników w gorące obłoki zjonizowanego gazu.
Jeden z nich zdążył wystrzelić i przez wredny przypadek strzał z jednego działa laserowego trafił — przebił się przez osłonę burtową i zniszczył grasery numer trzy i pięć oraz uszkodził wyrzutnie siedem i dziewięć. Na stanowiskach obu dział zginęły całe obsługi.
Aubrey nawet nie zwrócił na to uwagi. Programował stosowne polecenia bardziej intuicyjnie niż zgodnie z tym, czego go nauczono, bo nikt dotąd niczego podobnego nie próbował, a on nie miał czasu, by sprawdzać wszystko po kolei jak należy. Szedł na skróty, ale polecenia powinny zadziałać. Skończył, puścił klawiaturę i sięgnął po narzędzia.
— Uważać na dwóch pozostałych! — przypomniała Hughes.
— Nieprzyjaciel przenosi ostrzał rakietowy z Gudrid na nas, ma’am — zameldował porucznik Jansen ze stanowiska obrony rakietowej.
— Zrób, co możesz! — poleciła zwięźle Hughes.
Aubrey szczupakiem rzucił się pod ekran radarowy.
Miejsca nie było dużo, a Jansen, o niczym nie uprzedzony, wrzasnął nagle i podskoczył, czując jego dotyk na swoich nogach. W następnej sekundzie cofnął je jak mógł, robiąc mu miejsce. Aubrey zdjął przedni panel i zmusił się do uważnego sprawdzenia połączeń, nim zacisnął krokodylka na jednym z gniazd wejściowych. Przetoczył się na plecy, podciągnął, łapiąc za blat konsolety, i odepchnął nogami od obudowy. Przejechał na tyłku do stanowiska kierowania ogniem i wtoczył się pod nogi Carolyn Wolcott.
Ta zobaczyła go, gdy był w drodze, i zdążyła odsunąć się z fotelem, robiąc mu miejsce i nie przerywając pracy.
— Paul stracił ekran, ma’am. Galactic Traveler został dwa razy trafiony w rufowy pierścień i traci przyspieszenie.
— Sternik, kurs na Traveleral — poleciła Hughes. — Prawoburtowe działa pełna gotowość! Bogey jedenaście i trzynaście wyprzedzają nas.
— Rakiety w zasięgu! — zameldował Jansen w momencie, w którym Aubrey skończył ostatnie podłączenie i uaktywnił swój program. — Straciliśmy radar numer sześć! Spróbuję zmusić go…
— Sensory grawitacyjne sprawne! — zagłuszył go radosny głos Wolcott. — Dwa nieprzyjacielskie okręty w namiarze 019 na 203, odległość półtora miliona kilometrów! Wyglądają na zmodyfikowane frachtowce i to one do nas strzelają, ma’am!
— Mam je! — w głosie Hughes zabrzmiała mściwa satysfakcja. — Przygotować się do odpalenia zasobników!
— Programowanie parametrów celu… zakończone i przyjęte! — oznajmiła Wolcott. — Zasobniki gotowe, ma’am.
— Odpalać! — rozkazała Hughes.
Sześć zasobników pojawiło się za rufą Wayfarera, zaskakując kompletnie atakujących. Nikt nawet nie próbował do nich strzelać, a moment później ich silniczki manewrowe ożyły, ustawiając je na zaprogramowanych pozycjach, a ledwie się tam znalazły, odpaliły rakiety i sześćdziesiąt pocisków większych niż te, którymi dysponowali atakujący, pomknęło ku obu celom.
Aubrey wygramolił się spod konsoli sterowania ogniem, dysząc ciężko, i wlepił wzrok w główny ekran taktyczny. Odległość nie była wielka i rakiety szybko ją pokonały, detonując i tnąc przestrzeń dziesiątkami promieni laserowych. Część z nich dotarła do obu okrętów rakietowych, które miały jeszcze słabszą obronę przeciwrakietową niż Wayfarer, toteż eksplodowały po wielokrotnych trafieniach.
— Hura! — wrzasnął ktoś.
— Gdzie te dwa?! — warknęła Hughes, nie zapominając o zagrożeniu, jako że najbliższa para napastników, gdyby została zignorowana, mogła nadal ich zniszczyć.
Korsarze jednak mieli dość — stracili ponad połowę eskadry i gdy na dodatek odkryli, jaką siłą ognia rakietowego dysponuje upatrzona ofiara, przestali mieć ochotę do dalszej walki. Zmienili kursy i zaczęli oddalać się z dużym przyspieszeniem, na wszelki wypadek ustawiając się ekranami do krążownika pomocniczego.
— Odpalaj dalej, Carol! — Hughes wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu. — Chcę dostać tylu, ilu tylko się da!
— Aye, aye, ma’am. Nowe parametry celu przyjęte. Odpalam!
Kolejne zasobniki pojawiły się za rufą okrętu. Uciekający korsarze byli znacznie trudniejszym celem, ale po piątej salwie obie jednostki zostały zniszczone. Tych po drugiej stronie konwoju nie dało się dosięgnąć, toteż uciekli nie ostrzeliwani. Komandor porucznik Hughes opadła na oparcie fotela z westchnieniem ulgi, a Aubrey klapnął na podłogę i otarł pot z czoła. Ekrany zgasły, po sekundzie rozjarzyły się ponownie, ukazując nietknięty konwój lecący z falą grawitacyjną MSY00291. Hughes przygładziła włosy, spojrzała na obsadę mostka i oceniła:
— Nie tak najgorzej. Spóźniliśmy się z wykryciem ich, ale kiedy już zaczęła się strzelanina, spisaliście się naprawdę dobrze.
— Zgadzam się z tą oceną — od strony drzwi dobiegł znajomy sopran i Aubrey pospiesznie zerwał się z podłogi.
W otwartych drzwiach symulatora Alfa stała kapitan Harrington. Za nią widać było otwarte drzwi do symulatora Beta, skąd komandor Cardones dowodził korsarzami. W ramionach Honor trzymała treecata. Aubrey nie miał pojęcia, jak długo tam stała. Sądząc z wyrazu twarzy komandor porucznik Hughes, nie tylko on się nad tym zastanawiał.
Wszyscy wstali, gdy Harrington weszła do pomieszczenia, ale usłyszeli natychmiast:
— Wszyscy spocznij. Zasłużyliście sobie, żeby spokojnie posiedzieć.
Komentarz skwitowały pełne satysfakcji uśmiechy, a Honor podeszła do stanowiska Hughes i wbiła jakieś polecenie na klawiaturze. Na ekranie taktycznym pojawił się i zamarł obraz sytuacji w momencie, w którym dostrzegli wreszcie oba okręty rakietowe.