Dalsze rozmyślania przerwało jej wyjście z nadprzestrzeni — na ekranie wizualnym plastyczny chaos zastąpił kojący nerwy widok gwiazd i czarnej pustki. Prosto przed dziobem mieli oddaloną o dwadzieścia pięć minut świetlnych gwiazdę typu G4, czyli słońce systemu New Berlin. Z tej odległości wydawało się niewielkie, za to ekran taktyczny rozjarzył się dziesiątkami sygnatur napędów. Najbliższa znajdowała się zaledwie o sekundy świetlne, a jedna z nich kierowała się w ich stronę ze spacerowym przyspieszeniem dwustu g.
Minęło kilkanaście sekund, nim porucznik Cousins odchrząknął i zameldował:
— Komandor Elliot została wywołana przez niszczyciel Imperialnej Marynarki, milady.
— Dziękuję, poruczniku.
Honor włączyła się w sieć łączności eskadry i przysłuchiwała się wymianie rutynowych pytań i odpowiedzi między obu niszczycielami. Okręt pikiety andermańskiej zbliżał się do momentu, gdy jego sensory potwierdziły informacje przekazane z pokładu HMS Linnet, po czym zawrócił na pierwotną pozycję, nadając uprzejme zaproszenie do podróży. Wszystko to sprawiało raczej nierzeczywiste wrażenie, najprawdopodobniej dlatego, że Honor przybywała z państwa prowadzącego wojnę i zdążyła zapomnieć, jak wygląda pokojowa rutyna patrolowa.
Konwój zmierzał więc spokojnie w głąb systemu, kierując się ku orbitalnym magazynom i platformom przeładunkowym okrążającym planetę Potsdam, stolicę Imperium. Na innych orbitach parkingowych znajdowało się całkiem sporo okrętów wojennych rozmaitych klas, w tym trzy pełne eskadry liniowe, którym Honor przyglądała się z zazdrością. Imperialna Marynarka była mniejsza od Royal Manticoran Navy, ale jej uzbrojenie i wyposażenie prawie dorównywało jakością używanym przez RMN. Źle się stało, iż rząd księcia Cromarty’ego nie zdołał nakłonić władz Imperium do wstąpienia do Sojuszu. Jeśli Królestwo Manticore ulegnie, Imperium będzie kolejnym celem Ludowej Republiki, a te nowoczesne okręty z doskonale wyszkolonymi załogami byłyby nieocenioną pomocą.
Niestety, Dom Andermanów nie myślał w ten sposób. A raczej aktualny Imperator — Gustaw XI — nie miał zamiaru angażować się w wojnę tak długo, jak długo nie będzie miał z tego określonych korzyści. Taki styl rozumowania był, zdaje się, dziedziczną cechą wszystkich przedstawicieli tej rodziny. Pokolenia imperatorów rozszerzyły granice w powolnej, ale nieustannej ekspansji, wykorzystując odwieczną zasadę, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Jak na razie Królestwo Manticore dawało sobie radę lepiej niż dobrze, więc Gustaw XI czekał, mając nadzieję, iż nadejdzie w końcu ów krytyczny moment, w którym w zamian za pomoc swej floty uzyska ustępstwa dotyczące Konfederacji. Honor prywatnie uważała to za raczej krótkowzroczne postępowanie, ale trudno było oczekiwać innego po przedstawicielu rodu Andermanów. Dobrze choć, że Imperium cieszyło się reputacją wiernego sprzymierzeńca — kiedy już zdecydowało się stanąć po czyjejś stronie, robiło to konsekwentnie do końca.
Obie te kwestie były zresztą całkowicie zrozumiałe, jeśli wzięło się pod uwagę, iż twórcą Imperium był Gustaw Anderman — jeden z najlepszych strategów wszechczasów, a z zawodu najemnik. Kiedy zdecydował się przejść na emeryturę, zrobił to na swój sposób, czyli na swoim terenie. Jego potomkowie zdawali się dziedziczyć może nie talent strategiczny, ale ogólne podejście do życia i do Imperium. Zadziwiające było to, że im się udawało, i Imperium rosło w siłę i rozszerzało swe granice. W ciągu ostatnich sześciu czy siedmiu standardowych stuleci kilkudziesięciu uzdolnionych wodzów i watażków próbowało stworzyć sobie kieszonkowe królestwa, lecz udało się to tylko w tym jednym przypadku. Być może dlatego, że dynastia andermańska składała się z nader kompetentnych władców. Nie oznaczało to bynajmniej, że byli oni wolni od wad, a zwłaszcza dziwactw, i to zaczynając od samego jej założyciela.
Gustaw Anderman był mianowicie przekonany, że jest kolejnym wcieleniem pruskiego władcy Fryderyka Wielkiego. Przeświadczenie to było tak głębokie, że paradował nawet w stosownym stroju, zgodnym z modą dworską z V wieku przed Diasporą. Nikt się z niego nie wyśmiewał, bo jeśli jest się tak dobrym dowódcą, można mieć dziwactwa, zwłaszcza, że nikomu w sumie one nie przeszkadzały. Natomiast trudno było określić takie zachowania jako normalne. Protoplastę rodu przyćmił Gustaw VI, który ucinał sobie pogawędki z ukochanym krzewem róż. Cierpliwość otoczenia i poddanych skończyła się, gdy spróbował mianować go kanclerzem. Pozbyto się go sprawnie i po cichu — Gustawa VI, nie krzewu, co stworzyło kolejny problem. Zgodnie z imperialnym prawem dziedziczyć mogli jedynie męscy potomkowie, a Gustaw VI był bezdzietnym jedynakiem. Miał za to kilku kuzynów i wojna domowa praktycznie już się rozpoczęła, gdy najstarsza z jego trzech sióstr wzięła sprawy w swoje ręce. I stworzyła prawną fikcję — skłoniła bowiem Radę do oświadczenia, że jest mężczyzną, i jako Gustaw VII została koronowana i przejęła kontrolę nad całą flotą domową. Po czym zaprosiła wszystkich pretendentów do tronu, by spróbowali go jej odebrać. Żaden nie zaryzykował, toteż jako „Jego Cesarski Majestat Gustaw VII” rządziła Imperium przez następne trzydzieści osiem standardowych lat. Przeszła też do historii jako jeden z najlepszych władców, co mówi samo za siebie.
Władcy tej dynastii postępowali rozsądnie — ofiarom podbojów zapewniali dużą lokalną autonomię, a podbijali systemy, które z rozmaitych powodów znajdowały się w kłopotach, ot choćby jak Republika Gregor. Cały system wstrząsany był wyjątkowo krwawą wojną, toteż wszyscy z ulgą przyjęli pojawienie się Imperialnej Marynarki, która zaprowadziła ład i utrzymywała pokój. Imperium od samego początku miało skłonność do „ratowania” planet czy nawet systemów, które podbijało — i metoda ta przynosiła doskonałe rezultaty.
Zaczęło się, gdy flota Gustawa Andermana pojawiła się na orbicie planety zwanej obecnie Potsdam, a wtedy Kuan Yin. Kuan Yin to imię chińskiej bogini miłosierdzia, co było zdecydowanie nietrafionym wyborem, gdyż Chińczycy, którzy ją zasiedlili, znaleźli się w pułapce prawie równie groźnej jak koloniści na Graysonie. Wyruszyli z Ziemi przed odkryciem żagli Warshawskiej i odbyli trwającą wieki podróż w hibernacji. A gdy dotarli na miejsce, odkryli, że ekipa Zwiadu Kartograficznego nie zauważyła pewnego drobiazgu w ekosystemie planety, a konkretnie w jej mikrobiologii. Ziemia była odpowiednio bogata w pierwiastki i większość innych składników niezbędnych do uprawy ziemskich roślin, ale mikroorganizmy okazały się mieć niespożyty apetyt na chlorofil i masakrowały każdą odmianę zboża wysianą przez kolonistów. Nie stanowiło to bezpośredniego zagrożenia dla zwierząt i ludzi, ale ponieważ niemożliwe było wyżywienie się wyłącznie lokalnymi roślinami, pośrednio okazało się zagrożeniem śmiertelnym. Zbiory ziemskich zbóż były tak mizerne, że kolonistom zagroziła śmierć głodowa. Kosztem upiornego wysiłku zdołali przeżyć, ale stracili część upraw, a pożywienie stało się monotonne i na dłuższą metę niekompletne, powodując osłabienie organizmów. Poza tym koloniści cały czas i energię musieli poświęcać uprawom, a i tak mieli świadomość, że toczą skazaną na fiasko walkę z przyrodą i jedynie kwestią czasu jest, by stracili tyle terenów uprawnych, że kolonia zostanie skazana na wymarcie. I dlatego flotę andermańską powitali prawie jak ekspedycję ratunkową.
Gustaw Anderman oprócz talentów militarnych był też dobrym administratorem posiadającym rzadką zdolność konceptualizacji problemów i ich rozwiązań. Miał też dar, który odziedziczyli po nim następni, o ile coś takiego może być dziedziczne — rozpoznawał bezbłędnie uzdolnienia innych i wykorzystywał je w najskuteczniejszy możliwy sposób. W ciągu dwudziestu standardowych lat sprowadził na planetę najlepszych mikrobiologów i inżynierów genetycznych, którzy wyhodowali odmiany ziemskich roślin niepodatne na lokalne mikroorganizmy. Potsdam co prawda nigdy nie stał się — i nie stanie — planetą-ogrodem jak Darwin’s Joke czy Maiden Howe ani też eksporterem żywności, ale jego mieszkańcy mieli dość pełnokalorycznej i zawierającej potrzebne składniki żywności i to w różnych odmianach.