— Ona ma treecata w każdym porcie?
— Nie jest aż tak źle — zapytany uśmiechnął się mimo zmęczenia. — Ale umie postępować z chłopami, no nie?
Oba treecaty ignorowały ludzi całkowicie, koncentrując się na sobie nawzajem i mrucząc głęboko w tak niskich, że prawie poddźwiękowych tonacjach. Ich pomruki złączyły się, tworząc dziwną harmonię, i Tschu spojrzał zaskoczony na Honor. Ta wzruszyła bezradnie ramionami. W naturalnym środowisku młode treecaty często zawierały czasowe związki, ale dorosłe łączyły się w monogamiczne pary raz na zawsze. Te, które zaadoptowały ludzi, rzadko miały stałych partnerów i Honor zastanawiała się często, czy powodem jest oddalenie od innych treecatów, czy też dane osobniki wybrały ludzi właśnie dlatego, że były w jakiś sposób odmienne od pozostałych. Widziała już wcześniej zaloty treecatów, i to, co teraz obserwowała, wyglądało całkiem poważnie, i mogło mieć interesujące konsekwencje. Samotne treecaty były generalnie niepłodne, natomiast gdy łączyły się w pary, sytuacja mogła przybrać zupełnie inny obrót.
Teraz jednak nie było sensu o tym dyskutować, bowiem to, czy cokolwiek więcej nastąpi między Nimitzem a Samanthą, zależało wyłącznie od nich. Z tego zresztą większość ludzi, traktujących treecaty jak domowe zwierzątka, nie zdawała sobie sprawy. Powodem zapewne było to, że w parze człowiek-treecat, ludzie prawie zawsze pełnili rolę samca alfa, czyli najważniejszego w stadzie. Mało kto wiedział, że treecaty celowo się na to zgadzały, mając świadomość, iż po zaadoptowaniu człowieka będą żyły w ludzkim społeczeństwie i będą musiały postępować według ludzkich reguł. Części z nich nie znały, a części nigdy nie zdołały zrozumieć, toteż polegały na swoich ludziach jako przewodnikach. Nie chodziło zresztą wyłącznie o sprawy społeczne czy towarzyskie. Jeszcze nim doszło do spotkania obu gatunków, treecaty zrozumiały, że nie będą w stanie w pełni pojąć cudów techniki ludzkiej, a te cuda mogą zabić ignoranta. Jednakże każdy, kto został zaadoptowany, wiedział, że treecat jest kimś — jest pełnoprawną istotą, którą należy traktować tak jak człowieka i która ma swoje prawa. Zawsze to treecat inicjował znajomość oraz tworzył więź i zdarzały się wypadki, choć nieczęste, że więź ta ulegała zerwaniu, gdy człowiek próbował zmienić ją w odmianę prawa własności. Treecaty rzadko popełniały poważne błędy w ocenie, niemniej zdarzały się takie przypadki.
Cardones obserwował jeszcze przez chwilę oba treecaty, zupełnie nieświadom pełnych implikacji tego, co widzi i słyszy, po czym odchrząknął i położył dłoń na elektrokarcie.
— Mamy z Harrym pewien problem, ma’am — zaczai.
— A konkretnie? — spytała Honor spokojnie.
— Brak odpowiedniej sprawności załogi, ma’am — odpowiedział Tschu. — Konkretnie załogi maszynowej. Nadal nie osiągnęliśmy przeciętnej, ma’am.
— Rozumiem. — Honor odchyliła oparcie fotela. Konwój miesiąc temu opuścił New Berlin i za tydzień miał dotrzeć do Sachsen. Ten czas pozwolił jej poznać i wyczuć załogę i nie potrzebowała dzisiejszej wizyty, by wiedzieć, że załoga maszynowa i sprawność to pojęcia w praktyce prawie się wykluczające. Naturalnie nie tylko maszynownia miała tego typu problemy, ale tam były one największe, bowiem wyniki praktyczne najbardziej odbiegały od średniej. Pocieszające było to, że Tschu sam z tym przyszedł. Uzgodniła z Cardonesem, że da mu czas na samodzielne uzdrowienie sytuacji, gdyż chciała zobaczyć, jak zareaguje na brak oficjalnego nacisku. Część oficerów udawałaby, że problemu nie ma, dopóki kapitan czy pierwszy oficer nie wezwaliby go na dywanik, ale Tschu do nich nie należał i to stanowiło miłą niespodziankę.
— Wiecie, dlaczego tak się dzieje? — spytała. Tschu przesunął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach.
— Sądzę, że wiem, ma’am — przyznał. — Problem w tym, jak to załatwić.
— Proszę mi wyjaśnić dokładniej, komandorze — poleciła Honor.
— Głównie jest to kwestia starszeństwa — zaczął i przerwał, by wziąć głęboki oddech, a potem wyjaśnił: — Zanim przejdę do rzeczy, proszę zrozumieć, ma’am, że się nie skarżę i nie szukam wymówek. Jeśli będzie pani miała jakieś rady czy sugestie, wysłucham ich chętnie, ale wiem, kto jest odpowiedzialny za maszynownię, tak za sprzęt, jak i ludzi. Natomiast co się tyczy samego problemu, to przyznaję, że potrzebuję pomocy. Pierwszy raz samodzielnie kieruję całym działem i chciałbym wprowadzić pewne zmiany, ale obawiam się, że jeśli to zrobię, będę musiał poważnie wykroczyć poza normalne procedury.
Honor skinęła głową — Nimitz co prawda był zbyt zajęty, by przekazać jej uczucia głównego mechanika, ale nie potrzebowała więzi z nim, by wiedzieć, że oficer mówi szczerze. Jak większość jej oficerów, Tschu był za młody jak na spoczywającą na nim odpowiedzialność i posiadany stopień, zdawał sobie sprawę z własnego braku doświadczenia, ale podejrzewała, że tak naprawdę nie chciał rozwiązania, lecz potwierdzenia, że to, które sam znalazł, jest możliwe i sensowne.
— Jak wszyscy dostałem wielu niedoświadczonych ludzi prosto po kursach — podjął Tschu już normalnym tonem. — Natomiast mój drugi kłopot powiększa wielkość okrętu: żeby dostać się z siłowni numer jeden do siłowni numer dwa potrzeba piętnastu minut, a obie są równie odległe od głównego napędu, maszynowni i centrali kontroli uszkodzeń. Przez pierwszych parę tygodni zbyt wiele czasu traciłem po prostu w drodze, próbując być wszędzie równocześnie, a moi podoficerowie szli w moje ślady. Sądzę, iż głównym powodem tego była świadomość, jakich mam do dyspozycji żółtodziobów, i podświadoma chęć bycia na miejscu, gdy rozpoczną się problemy. Próbowałem być w zbyt wielu miejscach równocześnie, więc nie było mnie tam, gdzie okazywałem się naprawdę potrzebny.
Przerwał i wzruszył wymownie ramionami. Potem potarł prawą brew z autoironicznym uśmieszkiem i dodał rzeczowo:
— Tego problemu już nie ma, ma’am. Przeprowadziliśmy dodatkowe łącza z siłowni numer dwa i napędu do siłowni numer jeden, gdzie zainstalowaliśmy ekrany powtarzające odczyty z obu tych miejsc. W ten sposób jestem na bieżąco z sytuacją we wszystkich trzech miejscach i, jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę zająć się problemem w każdym z nich natychmiast.
Honor ponownie skinęła głową. Wiedziała, że Tschu wprowadzał modyfikacje, ale nie zdawała sobie sprawy, że były aż tak poważne. Skoro jednak ich dokonał bez uzgodnienia, świadczyło to zarówno o tym, że uznał je za niezbędne, jak i o jego samodzielności, co w pełni zyskało jej aprobatę. Ludzie zabierający się samodzielnie do rozwiązywania — i to skutecznego — problemów, a nie stojący i załamujący bezradnie ręce, niestety nadal należeli do rzadkości.
— Obecnie największym problemem jest to, że nie widzę poprawy w sprawności działania załogi, której spodziewałem się po wprowadzeniu tych modyfikacji — dodał Tschu. — Częściowo powodem jest to, że większość nadal jeszcze uczy się swych obowiązków, a dłużej trwa wybicie im z głów teoretycznych głupot, których nadal pełno jest w programach szkolenia, ponieważ mamy tak niewielu doświadczonych mentorów. Ale to tylko część prawdy. Chodzi też o to, kim są niektórzy z tych doświadczonych. Mówiąc brutalnie, ma’am, dostałem większą niż inni ilość szumowin, a kilku z nich to coś znacznie gorszego.
Honor wyprostowała fotel i oparła się o blat. Jak dotąd, głównie dzięki wysiłkom Sally MacBride, wyniknęło mniej kłopotów z dyscypliną niż się spodziewała. Bosman nie należała do osób traktujących regulamin jak świętość i wierzyła, że najlepsze skutki daje bezpośrednia, osobista interwencja, a na drogę służbową i oficjalną występowała jedynie w ostateczności. Honor uważała podobnie, a z doświadczenia wiedziała, że MacBride naprawdę jest skuteczna. Teraz okazywało się, że nie do końca, gdyż Tschu miał właśnie tego typu problemy. I to nie bosman była temu winna, lecz ona, gdyż celowo przyjęła do załogi więcej szumowin niż zazwyczaj, chcąc ulżyć kapitanom pozostałych okrętów Grupy Wydzielonej. Z tego co wiedziała, osiągnęła ten cel, ale znacznie utrudniła życie swoim oficerom, a bosman także nie mogła być wszędzie równocześnie.