— Mam około dziesięciu recydywistów bez szans na reedukację — kontynuował Tschu. — Dwaj z nich to przypadki wręcz patologiczne i najchętniej wypchnąłbym ich ze śluzy bez skafandrów. Proszę wybaczyć, ma’am, ale wiem, co mówię. Mają wiedzę, umiejętności i doświadczenie oraz wrodzoną niechęć do pracy i chorobliwą skłonność do wywoływania kłopotów. Jeśli ktoś przez cały czas ich nie pilnuje, siedzą bezczynnie na tyłkach i zmuszają nowych, by robili to samo. Są w dodatku wystarczająco cwani, by nie dać się na niczym poważniejszym złapać, a zdegradować ich nie mogę, bo już mają najniższe istniejące stopnie.
— Jeśli naprawdę chce się pan ich pozbyć, to zobaczę, co da się zrobić — powiedziała cicho.
— Nic w tej chwili nie sprawiłoby mi większej przyjemności, ma’am — przyznał uczciwie Tschu — ale sądzę, że to byłoby błędne posunięcie. Muszę ich zmusić do roboty, i to tak, by wszyscy o tym wiedzieli.
— Tak byłoby najlepiej — potwierdziła Honor zadowolona z jego decyzji.
— Kłopot w tym, że nie wszyscy moi starsi podoficerowie robią do końca to, co do nich należy. Najgorzej jest w przedziale dziobowym impellerów, gdyż dowodzący pierwszą wachtą bosmanmat nie ma odwagi wziąć się za łazików, jeśli nie ma za sobą oficera. W trzeciej wachcie sytuacja wygląda prawie równie źle. Rozumiem, dlaczego się boją: maszynownia to niebezpieczne miejsce, a ci dwaj, których mam na myśli, są zdolni do zaaranżowania dowolnego „wypadku”.
— Każdy, kto to zrobi na moim okręcie, będzie żałował, że się urodził — oznajmiła rzeczowo Honor.
— Ja to wiem, a pani zabierze się za nich, jak ja z nimi skończę, ma’am. Natomiast oni o tym nie wiedzą, a podoficerowie, o których mowa, wolą nie ryzykować. Ci dwaj są tak pewni siebie, że moje ostrzeżenia do nich nie docierają, a zanim czegoś nie spróbują, nie mogę niczego więcej zrobić.
— Więc co pan wymyślił?
— Cóż, ma’am… — Tschu spojrzał na Cardonesa i widząc jego zachęcający gest, oznajmił: — Chcę zdjąć obu podoficerów ze stanowisk. Znajdę im takie zajęcia, aby nie mieli okazji się na nikim wyżyć, ale by wszyscy wiedzieli, że polecieli za brak staranności w wypełnianiu obowiązków. Nie byłby to problem, gdyby nie to, że od początku w obsadzie brak mi jednego starszego podoficera. Skoro ich wywalę, muszę znaleźć kogoś na ich miejsce, a nie mam odpowiednich kandydatów, którzy mieliby i odpowiednie starszeństwo, i odpowiedni charakter.
— Rozumiem — mruknęła Honor, analizując możliwości. Nie były wielkie, bo w związku z problemami działu kadr i pośpiechem nie mieli na pokładzie nadmiaru odpowiednich kandydatów. W innych działach nie wyglądało to aż tak źle jak w maszynowni, ale nikt nie miał ludzi, których można by przesunąć, nie wywołując kłopotów.
— A Harkness? — spytała Cardonesa.
— Zastanawiałem się nad nim, ma’am. Dałby sobie radę z pewnością, a gdyby ktoś był na tyle głupi, by z nim zadrzeć, wylądowałby w izbie na długo, jako ofiara wypadku. Kłopot w tym, że Scotty go potrzebuje. Technicznie rzecz biorąc, Harkness jest artylerzystą-rakietowcem, ale w praktyce to najlepszy mechanik pokładowy małych jednostek, jakiego mamy. Nie dość, że zajmuje się pinasami, to jeszcze często wypożyczają go załogi kutrów, gdy nie mogą sobie poradzić z jakąś usterką. Jeśli go zabierzemy, to nie będzie go kim zastąpić.
— Jasne. — Honor skrzywiła się i spojrzała na Tschu. — Zakładam, Harry, że skoro przyszedłeś z propozycją, masz jakichś kandydatów?
— Mam, ma’am. Ale żaden z nich nie ma stosownego starszeństwa. Mat Riley kieruje wachtą w kontroli uszkodzeń, więc problem jest mniejszy: mogę awansować go na bosmanmata i dać trzecią wachtę w dziobowym impellerze. Nadal jednak będę potrzebował kogoś na pierwszą wachtę i tu leży główna trudność, nie licząc znalezienia następcy Rileya w kontroli uszkodzeń. Mam dwóch kandydatów, ale oboje są świeżo po kursie; to ich pierwszy przydział bojowy. Wiem, że poradziliby sobie, ale oboje są technikami drugiej klasy.
— Chcesz dać technikowi drugiej klasy stanowisko przeznaczone stopnia bosmanmata? — spytała ostrożnie Honor.
Tschu przytaknął.
— Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ma’am, ale nie mam innego pomysłu, a już sporo stanowisk poprzydzielałem według zdolności, nie stopni, bo tylko w ten sposób mogłem utrzymać dział w ruchu i porządku. Jeżeli mianuję tych, których mam na myśli, na te stanowiska, straty będą w mojej ocenie najmniejsze. A bez radykalnych zmian niczego więcej nie osiągnę.
— I nie masz nikogo starszego stopniem, kto by się nadał?
— Nie, ma’am. Mam kilku dobrych ludzi, ale za mało. Ci, którzy spełniają oba warunki, jak choćby mat Riley, mają już przydziały i jeśli któregoś mianuję na dyżurnego podoficera pierwszej wachty, to i tak ktoś musiałby zastąpić go na dotychczasowym stanowisku. A takich ludzi ze starszeństwem także nie mam.
— No dobra. To kogo konkretnie masz na myśli?
— Technika napędu Maxwella i technika elektronika Lewis — włączył się Cardones, uaktywniając elektrokartę. — Oboje ukończyli szkolenie z wysokimi notami i od chwili wejścia na pokład zachowywali się wręcz wzorowo. Oboje też są nieco za starzy jak na posiadane stopnie, a to dlatego, że zaciągnęli się dopiero po wybuchu wojny. Maxwell pochodzi z marynarki handlowej i był szefem maszynowni na statkach D O Line i kursu potrzebował tak naprawdę tylko jako oficjalnej weryfikacji umiejętności. Jest naprawdę dobry, ma’am. Specjalnością Lewis jest grawitacja. Nie ma doświadczenia, ale dokładnie sprawdziłem przebieg jej służby od chwili pojawienia się na okręcie. Jest niezła, a mat Riley ma o niej naprawdę dobre zdanie, zwłaszcza jeśli chodzi o umiejętność rozwiązywania problemów. Harry chce, by zastąpiła Rileya w kontroli uszkodzeń, a Maxwella chce dać na pierwszą wachtę. Sądzę, że sprawdzą się na tych stanowiskach, ale żadne z nich nie ma potrzebnego starszeństwa, byśmy mogli uzasadnić te posunięcia formalistom z kadr w Admiralicji.
— Pierwszy ma rację, ma’am — dodał Tschu. — Ale oboje są naprawdę dobrzy i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.
Honor ponownie odchyliła oparcie fotela i wpatrzyła się w Samanthę i Nimitza, tak naprawdę w ogóle ich nie widząc. Sytuacja była nietypowa, a problem sprowadzał się do tego, że nie mogła zgodzić się na to, co proponował Tschu, nie awansując równocześnie obu kandydatów. Nie mogli zostać jedynie pełniącymi obowiązki, ponieważ będą potrzebowali całego autorytetu, by wykonać swe zadania. I tak ta promocja nie spotka się z przychylnym przyjęciem tych, którzy zostaną pominięci. A jeśli ich awansuje, będzie musiała to uzasadnić.
Kapitan Królewskiego Okrętu miał oczywiście prawo awansowania na dowolne stopnie podoficerskie w trakcie rejsu, ale zasadą było, że są to awanse na p.o. aż do jego zakończenia — takie jak w przypadku Wandermana. Po powrocie zatwierdzają je kadry floty i z zasady jest to formalność polegająca na pobieżnym sprawdzeniu przebiegu służby i oceny sprawności. W Królewskiej Marynarce przyjęto bowiem dawno temu zasadę, że najkompetentniejszym sędzią umiejętności członków własnych załóg jest kapitan i to on najlepiej wie, kto i kiedy zasługuje na awans.