Istniały jednakże pewne granice. Jeśli awansuje technika drugiej klasy na bosmanmata, kadry zaczną zadawać pytania i dokładnie wszystko sprawdzą w obawie, czy w grę nie wchodzi faworyzowanie bez merytorycznego uzasadnienia. Jej co prawda nigdy o nic podobnego nie posądzono, ale zdarzali się kapitanowie, którzy to lubili, a taki awans wzbudzał podejrzenia. Będzie musiała dobrze uzasadnić swoją decyzję i uzasadnienie to zostanie dokładnie sprawdzone. A najgorsze były kwestie negatywnej oceny i to nie dla niej, a dla awansowanych. Jeśli bowiem kadry uznają, że awans był niesłuszny, zredukują stopień do według siebie odpowiedniego, co w praktyce będzie się równało degradacji. Naturalnie w aktach osobowych zainteresowanych będzie się to inaczej nazywać, ale dla wszystkich będzie oczywiste, że była to próba faworyzowania, i nieszczęśnicy przez całą służbę będą musieli pracować ciężej niż powinni, by udowodnić, że tak nie było. Czyli krótko mówiąc, będzie się za nimi ciągnął smród.
Przeniosła spojrzenie na Tschu, który obserwował ją z niepokojem, co dowodziło, że zdawał sobie sprawę ze wszystkich możliwych konsekwencji. Jednakże wydawał się również pewien, że ma rację, a w przeciwieństwie do niej znał oboje kandydatów.
— Rozumiesz, że stawiasz ich w trudnej sytuacji? — spytała, bowiem należało zadać to pytanie.
— Rozumiem, ma’am — przytaknął bez wahania Tschu. — Wolałbym, by był to awans na pełniących obowiązki, ale… Maxwell doskonale zna się na robocie i wszyscy o tym wiedzą. Wiedzą też, gdzie się tego nauczył i ile ma doświadczeń. Poza tym jest to kawał chłopa, który wiele w życiu widział i potrafi o siebie zadbać. Wątpię, by ktokolwiek próbował go do czegoś zmusić. Natomiast Lewis nie sprawia takiego wrażenia, choć sądzę, że ma większe niż on zdolności przywódcze i faktycznie zdaje się odgadywać naturę problemów technicznych. Jest doskonałym praktykiem i choć w teorii jest słabsza, to i tak lepsza od dziewięćdziesięciu procent pozostałych. Nie zdziwiłbym się, gdyby została mustangiem i za dziesięć lat zajęła moje obecne miejsce. Może nawet prędzej, biorąc pod uwagę nowe kursy oficerskie, o których słyszałem. Naprawdę jest dobra.
Honor przytaknęła, nie odzywając się, choć zaskoczyła ją ta ocena. Królewska Marynarka miała więcej „mustangów”, czyli oficerów, którzy zaczynali jako zwykli członkowie załóg i awansowali przez wszystkie stopnie, niż inne floty o arystokratycznych tradycjach, ale rzadko zdarzało się, by ktoś prorokował taką karierę technikowi drugiej klasy po miesiącu pierwszego przydziału bojowego. Co do faworyzowania, to odrzuciła taką możliwość — Tschu nie był typem oficera, który sypiałby z podkomendnymi, a nawet gdyby go źle oceniła, to o czymś takim dowiedziałaby się już dawno dzięki Nimitzowi.
Wszystko więc sprowadzało się do jednego: Harold Tschu prosił ją, by zaryzykowała zawodowo dla dwóch osób, których najprawdopodobniej nawet na oczy nie widziała. Trzeba było do tego sporej odwagi, gdyż w wypadku negatywnej oceny kadr wielu kapitanów odegrałoby się na pomysłodawcy. Tylko że to wcale nie musiało być równoznaczne z tym, że Tschu miał rację. Z drugiej strony to byli jego ludzie, których znał (w przeciwieństwie do niej), a jakieś kroki należało podjąć, gdyż maszynownia była podstawą działania całego okrętu, a kontrola uszkodzeń często miała zasadnicze znaczenie w czasie walki. Pytanie podstawowe było proste: na ile ufała ocenie Tschu. W pewnym sensie zapędził ją w kozi róg, o co trudno było mieć do niego pretensje. Nie zmieniało to jednak faktu, że proponując takie rozwiązanie, dał jej tylko dwie możliwości — mogła się z nim zgodzić lub nie, a to drugie oznaczałoby, że nie ma doń wystarczającego zaufania, o tym nikt poza nią, Cardonesem i Tschu nigdy by się nie dowiedział, ale to i tak byłoby o dwie osoby za dużo.
— No dobra, Harry — odezwała się w końcu. — Skoro uważasz to za najlepsze wyjście. Spróbujemy. Rafe, zleć Archerowi sporządzenie stosownych dokumentów, gdy rozpocznie wachtę.
— Aye, aye, ma’am.
— Dziękuję, ma’am — powiedział cicho, lecz z uczuciem Tschu. — Doceniam to, co pani zrobiła.
— Nie praw mi komplementów, tylko wracaj do siebie i udowodnij mi, że to było właściwe posunięcie — prychnęła uśmiechając się krzywo.
— Udowodnię to, ma’am!
— To dobrze.
Rafe i Tschu wstali, toteż Samantha wskoczyła temu ostatniemu w objęcia, ale nie wspięła się na ramię, lecz pozostała tam, spoglądając na Nimitza. Ten zaś odwrócił łeb i spojrzał na Honor roześmianymi ślepiami.
— Ma pan siłę nieść dwa treecaty, panie Tschu? — spytała Honor ze śmiertelną powagą i błyskiem w oczach.
— Pochodzę ze Sphinxa, ma’am.
— Co się za chwilę przyda — oceniła z uśmiechem, obserwując, jak Samantha wspina się na jego prawe ramię, a Nimitz moment później na lewe, dosłownie promieniując szczęściem.
— Tylko się nie zasiedź, Stinker — ostrzegła go. — Mac i ja będziemy na ciebie czekać z kolacją. A dziś jest królik!
ROZDZIAŁ XIII
Tego frachtowca w ogóle nie powinno tu być.
Wrak dryfował na peryferiach systemu tak daleko od gwiazdy klasy G3 będącej jego słońcem, że nikt nie powinien go nigdy znaleźć. I nikt by nie znalazł, gdyby lekki krążownik nie próbował aż tak dobrze się ukryć. Ponieważ próbował pozostać niezauważony, przyjął pozycję, z której sensory pokładowe mogły śledzić ruch statków wewnątrz systemu, jak też wybrać miejsca, w których najlepiej będzie rozmieścić inne jednostki, gdy nadejdzie czas. Wrak wykryto przypadkiem. Albo raczej dlatego, że oficer taktyczny „miała przeczucie”.
Dowodzący krążownikiem Ludowej Marynarki Vaubon komandor Caslet, obserwując wrak na ekranie, zastanawiał się, jak zgrabnie ująć w raporcie fakt, że poleciał sprawdzić słaby sygnał radaru. To, że komisarz Denis Jourdain był zaskakująco porządnym człowiekiem, mogło pomóc, ale jeśli nie wymyśli sensownego powodu poszukiwań, ktoś mu i tak zarzuci, że powinien pilnować własnego nosa i zadania, które dostał. Z drugiej strony Komitet Bezpieczeństwa Publicznego nie dowierzał oficerom — stąd obecność godnych zaufania komisarzy — a to oznaczało, że jego postępowanie oceniać będą dyletanci bez doświadczenia i wiedzy. Ci, którzy je mieli, a pozostali na stanowiskach, nauczyli się milczeć, dopóki któryś z podwładnych czegoś konkursowe nie sknocił. Przy pomocy Jourdaina mogło się udać wymyślić jakąś sprytną i ładnie brzmiącą wymówkę.
Teraz zresztą było to nieważne. Teraz ważny był ekran wizualny ukazujący obraz z kamery przymocowanej do hełmu kapitana Branscombe’a dowodzącego drużyną Marines przeszukującą ciemne i pozbawione tak powietrza, jak i życia wnętrze statku. Co prawda wątpił, by jeszcze coś znaleźli, ale to, co już odkryli, nadal wzbudzało jego wściekłość i obrzydzenie.
Statek należał do Trianon Combine i nazywał się TCMS Erewhon. Combine był jednosystemowym protektoratem wchodzącym w skład Konfederacji Silesiańskiej i nie posiadał własnej floty, gdyż rząd Konfederacji bał się panicznie secesjonistów mających okręty. Dlatego nikt nie szukał statku, gdy ten zaginął. Obraz wmontowany w róg ekranu ukazywał zewnętrzny wygląd wraku i nie był to widok przyjemny. Statek był nieuzbrojony, a mimo to został podziurawiony ogniem dział laserowych. W porównaniu do kadłuba mającego masę pięciu milionów ton przestrzeliny były niewielkie, ale dla każdego oficera marynarki jasnym było, jakie zniszczenia wywołały, i niepotrzebny był do tego obraz z kamery. Przede wszystkim zaś był to czysty idiotyzm — piraci nie musieli rozstrzeliwać statku; z zasady tego nie robili, bowiem niszczyli w ten sposób własne pieniądze. Tym razem jednak ktoś to zrobił. I Caslet sądził, że wie dlaczego. Bo miał na to ochotę. Bo przyjemność sprawiło mu samo niszczenie. Ten, kto to zrobił, był sadystą. I miał załogę złożoną z sadystów. Branscombe zakończył przeszukiwanie wraku i wrócił ze swymi ludźmi do pomieszczenia, które kiedyś było salą gimnastyczną, a stało się miejscem kaźni. I wielkim grobowcem. Piraci mieli pecha, bowiem Erewhon zgodnie z manifestem okrętowym wydobytym z pamięci komputera pokładowego leciał po ładunek na planetę Central, jedyną zamieszkaną planetę systemu Arendscheldt, i miał w ładowniach jedynie ciężki sprzęt górniczy dla kopalń tejże planety. Dla piratów taki ładunek był praktycznie bezwartościowy, a ponieważ dziurawiąc statek z dział, uszkodzili jego hipernapęd, nie mogli go ze sobą zabrać. Znaleźli jednak sposób, by zrekompensować sobie stratę, choć nie w gotówce, lecz w przyjemnościach. I to właśnie wywołało zimną wściekłość komandora Casleta.