I dlatego zmusił się, by ponownie przyjrzeć się ciałom oświetlonym przez reflektory skafandrów Marines.
Wszyscy mężczyźni należący do załogi zostali zastrzeleni. Część z nich wcześniej torturowano, ale nie sposób było określić dokładnie, w jaki sposób i jak długo, gdyż wszystkich ustawiono pod ścianą i rozstrzelano z karabinów pulsacyjnych. To co zostało było zwałem zmasakrowanego mięsa. A i tak mieli więcej szczęścia od kobiet. Wszystkie torturowano, zgwałcono, a następnie zabito strzałami w tył głowy.
Wszystkie poza jedną. Tej nie ruszono — została przykuta kajdankami do jednego z urządzeń do ćwiczeń siłowych i nadal tam była, ubrana w kapitański mundur. Widziała wszystko, co piraci zrobili z każdym członkiem jej załogi. A gdy skończyli, po prostu odeszli zostawili ją… i wypuścili ze statku całe powietrze. A potem odcięli zasilanie.
Warner Caslet był doświadczonym oficerem, brał udział w niejednej walce i przeżył piekło będące nieodłączną częścią każdego starcia. Ale to było coś zupełnie innego i czuł wszechogarniającą lodowatą nienawiść do sprawców tej masakry.
— Potwierdzam brak rozbitków — w głosie Branscombe’a słychać było taką samą nienawiść. — Wyciągnęliśmy z komputera skład załogi. Kobiety zidentyfikowaliśmy wszystkie, mężczyzn pięciu, reszta jest za bardzo zmasakrowana, a na dokładne testy nie mamy czasu.
— Rozumiem, Ray — odparł Caslet. — Macie zapisy sensorów pokładowych?
— Mamy.
— W takim razie nic więcej nie możecie zrobić. Wracajcie.
— Rozumiem, towarzyszu komandorze. Wracamy.
Kapitan przełączył się na częstotliwość drużyny, a Caslet odwrócił się od ekranu i przyjrzał towarzyszowi komisarzowi.
— Chciałbym poinformować władze Arendscheldt o lokalizacji wraku — powiedział cicho.
— Możemy to zrobić, nie zdradzając naszej obecności?
— Nie — odparł zwięźle Caslet.
Nie powiedział „oczywiście że nie” nie tylko z powodu dobrze rozwiniętego instynktu samozachowawczego. Jourdain pomimo roli oficjalnego nadzorcy ze starej bezpieki był człowiekiem rozsądnym, a dwa i pół roku standardowego spędzone na pokładzie krążownika skutecznie wybiło mu z głowy rozmaite rewolucyjne bzdury i slogany. W gruncie rzeczy był uczciwym człowiekiem i w miarę upływu czasu stawało się to coraz bardziej widoczne. Załodze Vaubona się upiekło — Urząd Bezpieczeństwa nie zrobił wśród nich czystki, bo miał ciekawsze miejsca i atrakcyjniejsze ofiary — kadra oficerska z czasów przedrewolucyjnych pozostała zatem nietknięta. Caslet zdawał sobie sprawę, że mieli niesamowite wręcz szczęście i był zdecydowany chronić załogę najlepiej jak mógł. Dlatego nie ośmieszał Jourdaina nawet w oczach obsady mostka. Raz, że się to nie opłacało, dwa, że tamten sobie na to nie zasłużył.
— Jeżeli nadamy zgłoszenie, będą wiedzieli, że ktoś tu był, ale nie będą nas w stanie zidentyfikować, a nie mam zamiaru się przedstawiać — wyjaśnił. — Zresztą zanim ją odbiorą, już będziemy w nadprzestrzeni.
— W nadprzestrzeni? — zdziwił się Jourdain. — A co z naszym zadaniem?
— A nic, towarzyszu komisarzu. W mojej ocenie znacznie ważniejsze jest coś innego. Ci rzeźnicy, którzy to zrobili, pozostają na wolności i na pewno przy pierwszej okazji powtórzą swój wyczyn… jeżeli ich nie powstrzymamy.
— Naszym zadaniem nie jest nikogo powstrzymywać, towarzyszu komandorze — powiedział spokojnie Jourdain, przyglądając mu się z namysłem. — Naszym zadaniem jest dokonanie zwiadu i dostarczenie jego wyników towarzyszowi admirałowi Giscardowi.
— Wiem, ale towarzysz admirał ma rozpocząć działania w tym rejonie za ponad dwa miesiące i w dodatku ma dziewięć innych lekkich krążowników, które może wysłać na rozpoznanie, nim przystąpi do akcji.
Obaj długą chwilę przyglądali się sobie uważnie. W końcu Jourdain skinął głową — nie z aprobatą, ale też nie protestując przeciwko temu, co jak już wiedział, Caslet zaproponuje. Dlatego komandor niezwykle starannie dobierał słowa, gdy się odezwał.
— Biorąc pod uwagę środki, jakie ma do dyspozycji towarzysz admirał Giscard, sądzę, że może się obejść bez naszych usług przez najbliższych parę tygodni, towarzyszu komisarzu. My zaś wiemy, że grasuje w okolicy pirat torturujący i mordujący dla przyjemności całe załogi. Chcę dostać tego sukinsyna i dopilnować, by nigdy więcej tego nie zrobił. I chcę, żeby cała jego załoga wiedziała, z czyjej ręki ginie. Uważam, że towarzysz admirał i towarzyszka komisarz Pritchard podzieliliby moje pragnienie wymierzenia sprawiedliwości.
Po ostatnim zdaniu oczy komisarza rozbłysły — Eloise Pritchard, komisarz admirała Javiera Giscarda, była osobą sprytną, bezwzględną i ambitną. Ciemnoskóra, platynowłosa piękność była równie atrakcyjna jak jej siostra Estelle. Obie były Dolistkami i mieszkały w DuQuesne Tower, najgorszej wieży mieszkalnej Haven. Pewnego dnia młodociany gang natknął się na Estelle, zgwałcił ją i zamordował. To natchnęło Eloise do wstąpienia do Unii Praw Obywatelskich, a potem do służby w UB. Jourdain doskonale wiedział, jaka byłaby jej reakcja, gdyby zobaczyła to, co oni właśnie widzieli. Mimo to pomysł Casleta napawał go niepokojem.
— Nie jestem do końca pewien, towarzyszu komandorze… — zaczął i rozejrzał się szybko po mostku, nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą. — Ta propozycja może zostać uznana za sprzeczną z otrzymanymi rozkazami… Jesteśmy tu po to, by jak najbardziej utrudnić życie Królestwu Manticore, tak by ich flota wojenna musiała wydelegować tu stosowne siły do uporania się z zagrożeniem. Ściganie i wybijanie lokalnych piratów raczej poprawi sytuację ich statków handlowych, a nie pogorszy ją.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale obaj doskonale wiemy, że drastycznie pogorszy ją przystąpienie do akcji zespołu admirała Giscarda. A sposób ostrzelania tego frachtowca i potraktowanie załogi wskazuje na to, że mamy do czynienia z pojedynczą bandą piratów i to o niewielkim doświadczeniu. Nie bardzo bowiem mogę sobie wyobrazić, by jakakolwiek eskadra korsarska zgodziła się mieć ich w swych szeregach. A w takim przypadku likwidacja pojedynczego okrętu pirackiego praktycznie nie będzie miała wpływu na straty ponoszone przez flotę handlową Królestwa. A poza tym powinniśmy pamiętać o rozkazach dotyczących statków andermańskich.
— Co z nimi? — ton Jourdaina jednoznacznie świadczył, że domaga się odpowiedzi.
Założeniem operacji było, aby Zespół Wydzielony 29 działał cały czas w tajemnicy. Jednak w przypływie rzadko spotykanego rozsądku ktoś w dowództwie zrozumiał, że na dłuższą metę jest to niewykonalne. Nie zmieniono naturalnie rozkazów, każąc zachować jak najdalej idące środki ostrożności, ale zastanowiono się, jaka może być reakcja Imperium, gdy się o wszystkim dowie. W tej kwestii dyplomaci i wojskowi nie byli zgodni — dyplomaci uważali, że panujące od dawna napięcie w stosunkach Imperium — Królestwo Manticore, którego powodem była Konfederacja, powstrzyma ich przed zbyt energicznymi protestami. Ich kalkulacja była prosta: wszystko, co osłabi w tym rejonie Królestwo, da Imperium większą szansę zagarnięcia części lub nawet całości Konfederacji. Wojskowi uważali tę teorię za idiotyzm, logicznie dowodząc, że Imperium nie kierują durnie, a więc muszą sobie doskonale zdawać sprawę, że są następni w kolejności jako cel ataku Ludowej Republiki, w związku z czym nie będą biernie przyglądać się rozszerzaniu wojny w rejon ich bezpośredniego sąsiedztwa.