Выбрать главу

— I tego, przyznam się, nigdy nie potrafiłam do końca zrozumieć, ma’am — przyznała Ryder.

— Od początku swego istnienia piractwo było finansowane przez tak zwanych „uczciwych kupców” — wyjaśniła Honor. — Tak było na Ziemi, gdy piraci grasowali po morzach i w przestrzeni. Za piratami, handlarzami niewolników czy narkotyków zawsze stali „szanowani obywatele”, bo w tych przedsięwzięciach kryły się olbrzymie pieniądze, a łatwiej złapać wykonawcę niż organizatora i finansistę. Zabezpieczali się jak mogli łańcuchami pośredników i wyrabianiem sobie nieposzlakowanej opinii filarów społeczeństwa. Kilku nawet zostało filantropami, ponieważ to stawiało ich poza podejrzeniami, i jeśli ktoś doszedł do prawdy, mogli udawać ofiary oszustwa. Ponieważ sami nigdy nie splamili sobie rąk krwią, nawet jeśli stawali w końcu przed sądami, te obchodziły się z nimi łagodnie. Obrzydliwe, ale prawdziwe. Tak było i tak jest, bo natura ludzka pozostała taka sama. A w Konfederacji panuje takie zamieszanie, że okazja stała się zbyt kusząca i dlatego tacy jak gubernator Hagen zarabiają na tym procederze tak długo, jak długo ktoś inny zajmuje się napadaniem na statki i mordowaniem.

— Ma pani rację, ma’am: to obrzydliwe.

— Ale nie zmienia faktu, że prawdziwe — dodała Hughes. — I będzie trwać, dopóki ktoś nie wymusi zmian. Aż żal momentami, że nie daliśmy Imperium wolnej ręki. — Na pewno z piratami rozprawiłoby się szybko i skutecznie. — Honor sięgnęła po kakao. — Natomiast gdy zajęłoby całą Konfederację, mogłoby okazać się gorszym od niej sąsiadem. Sądzę, że tak właśnie uważa książę Cromarty.

— Trudno mu się dziwić — zauważył Fred Cousins. — Mamy dość kłopotów z Ludową Republiką.

Nim Honor zdążyła coś powiedzieć, Nimitz niespodziewanie wstał ze swego wysokiego krzesła, przeciągnął się i ziewnął leniwie, ukazując kły. A potem spojrzał prosto w jej oczy. Nie osiągnęli poziomu rzeczywistej telepatii, czyli przesyłania myśli, ale coraz lepiej im szło przesyłanie obrazów. Zwłaszcza Nimitzowi. Teraz w umyśle Honor wyświetlił się obraz sekcji hydroponicznej i Samanthy siedzącej pod jedną z upraw pomidorów. Honor uśmiechnęła się, widząc błysk w jej oczach.

— No dobrze, Stinker — zgodziła się. — Tylko nie plącz się pod nogami i nie zgub się!

Nimitz bleeknął radośnie i zeskoczył na pokład. Nauczył się jeszcze w Akademii, jak otwierać drzwi i używać wind, ale będąc cały czas z Honor, nie musiał korzystać z tych umiejętności. Nie mógł co prawda poprosić komputera sterującego windami o skierowanie jej do właściwego celu, ale mógł wybrać na klawiaturze zapamiętaną kombinację, która dany cel oznaczała. Teraz machnął dumnie ogonem i wymaszerował z kabiny.

— Chciał wyprostować nogi — wyjaśniła Honor, widząc pytające spojrzenie Cardonesa.

— Aha… pewnie mu trochę na tym zejdzie, bo ma ich sześć — skwitował to Rafe ze śmiertelną powagą w głosie i błyskiem rozbawienia w oczach.

— Wracając do rzeczy. — Honor uznała, że bezpieczniej będzie zmienić temat. — Skoro pokonaliśmy już pierwszego pirata, chciałabym zapoznać się z tym, co udało się wydobyć z jego komputerów. Nie wiemy, co prawda, kto koordynował działania i gdzie jest ich baza, ale wiemy, gdzie byli i gdzie planowali się udać, co przypadkiem pokrywa się z następnym układem, który planowaliśmy sprawdzić. Pozostaje tylko pytanie, czy powinniśmy tu jeszcze spędzić kilka dni, czy też lecieć prosto do systemu Schiller. Jak uważacie?

* * *

Aubrey Wanderman wysiadł z windy i sprawdził oznaczenie przejścia wymalowane na grodzi. Obecna, znacznie liczniejsza załoga wymagała powierzchni mieszkalnej, której nie przewidzieli projektanci statku, toteż modernizując go, trzeba było dokonać stosownych zmian. Zaadaptowano do tego część drugiej ładowni, tworząc labirynty kabin i korytarzy, w których nadal większość członków załogi gubiła się. Kiedy już człowiek był pewien, że znalazł właściwe przejście, okazywało się, że prowadzi ono zupełnie gdzie indziej, co dla większości było irytujące, ale dla niektórych stanowiło źródło rozrywki. Należał do nich Aubrey, który odkrył, że badanie labiryntu sprawia mu autentyczną przyjemność. A w końcu daje właściwe efekty, gdyż pomagając sobie planami okrętu, zaczął się już w nim orientować. Mimo wszystko jedynym sposobem sprawdzenia, czy zapamiętał nową trasę, było jej wypróbowanie.

Sprawdził oznaczenie w notesie — jak na razie wyglądało na to, że się zgadza. Jeśli będzie szedł tym korytarzem do najbliższego rozgałęzienia i dalej w prawo, powinien dojść do maszynowni, mijając po drodze windę. O ile naturalnie dobrze spisał oznaczenia.

Uśmiechnął się i pogwizdując ruszył pustym korytarzem, rozmyślając o awansach. Ginger zaszła wyżej, ale nie zamieniłby się z nią, bo dzięki swemu dostał przydział do obsady mostka. I widział, jak załatwili pirata — nigdy w życiu nie był tak podekscytowany, mimo że pirat był taki malutki: miał ledwie jeden procent masy Wayfarera.

Lady Harrington przechwyciła go idealnie, a co ważniejsze, on tam wówczas był i widział to na własne oczy. Mógł sobie być ledwie malutkim trybikiem w maszynie, ale stanowił jej część i był z tego dumny. Pewnie — Wayfarer to nie Bellerophon, ale nie miał się czego wstydzić i…

Jego rozmyślania zostały gwałtownie przerwane. Pokład nagle podniósł się i grzmotnął go w twarz z zaskakująca siłą. Siła uderzenia pozbawiła go tchu, a w następnej chwili coś brutalnie trafiło go w żebra. Odbił się od ściany i odruchowo chciał się zwinąć w kulę, by chronić to, co najważniejsze, czyli brzuch i głowę, ale nie zdążył. Czyjeś kolano wylądowało na jego kręgosłupie, a dłoń złapała go za włosy. W następnym momencie napastnik walnął jego twarzą o pokład. Złapał go za nadgarstek i w tym momencie usłyszał obrzydliwie znajomy głos:

— Widzisz, gówniarzu: mówiłem, że wypadki się zdarzają!

Steilman odtrącił drugą jego dłoń i ponownie uderzył głową ofiary o pokład.

— Właśnie ci się przydarzył wypadek, gówniarzu — poinformował go z satysfakcją. — Jak się tak lata po korytarzach, to się można potknąć o własne nogi i krzywdę se zrobić.

I doprowadził do kolejnego spotkania twarzy ofiary z pokładem. Aubrey poczuł w ustach krew, ale strach dodał mu sił — szarpnął się tak gwałtownie, iż zdołał uwolnić z uścisku. Zatoczył się na ścianę, osłaniając głowę skrzyżowanymi przedramionami, i dobrze zrobił, bo sekundę później kopniak trafił go w ramię, posyłając na pokład. Padając, zdołał desperacko wierzgnąć i trafił napastnika w piszczel. Sądząc po wyzwiskach, Steilmana musiało zaboleć.

— Czekaj, ty chuju! Już ja cię…

— Uspokój się! — odezwał się nowy głos.

Aubrey zdołał się zebrać na czworaki i mrugając gwałtownie oczami, spróbował zogniskować wzrok. Udało mu się na tyle, by rozpoznać niskiego, krępego sanitariusza, którego poznał przy pierwszym spotkaniu ze Steilmanem jeszcze na Vulcanic. Nazywał się Tatsumi… Yashimo Tatsumi.

— Trzymaj się od tego z daleka, ćpunie! — warknął Steilman.

— Uspokój się do cholery! — powtórzył cicho i nieustępliwie Tatsumi. — Możesz robić co chcesz, ale Tschu tu idzie!