— Kurwa! — Steilman spojrzał odruchowo w głąb korytarza, którym przybył sanitariusz, i przeniósł wściekły wzrok na Aubreya. — Jeszcze z tobą nie skończyłem, ale i tak nie spierdolisz, bo nie masz gdzie! A ty nic nie widziałeś i nic nie słyszałeś. Trzech ludzi przysięgnie, że śpię, więc się nie wychylaj. Ta łajza potknęła się o własne nogi i obiła se pysk, jasne?
— Jak chcesz, to nie moja sprawa — zgodził się Tatsumi.
— No to nie zapomnij, że moja — pogroził mu Steilman i półbiegiem ruszył w przeciwną stronę.
Moment później szczęknął zamykany właz prowadzący do technicznego przejścia dla obsługi wewnętrznych systemów okrętowych i wszystko ucichło. Tatsumi pochylił się zaniepokojony nad Aubreyem.
— Nie wyglądasz dobrze — ocenił i przykucnął, delikatnie obmacując jego twarz. — Nos masz złamany… resztę trzeba zbadać. Dalej, oprzyj się na mnie, to jakoś dojdziemy do izby chorych.
I przerzucił sobie jego rękę przez kark.
— A… Tschu? — wykrztusił Aubrey, oddychając przez usta.
Przy wydatnej pomocy sanitariusza zdołał pozbierać się na nogi.
— A co z nim ma być? Siedzi w siłowni numer jeden i o bożym świecie nie wie.
— Chcesz powiedzieć…
— Musiałem mu coś wcisnąć, boby cię zatłukł, no nie?
— Aha. — Aubrey otarł krew z brody, ale natychmiast zastąpiła ją nowa spływająca z nosa i rozbitych warg. — Pewnie by zatłukł. Dziękuję.
— Nie dziękuj: mnie tu nie było. Nie cierpię sukinsyna, ale jest dla mnie za mocny. Nie chcę mieć z nim na pieńku, więc musisz sobie sam z nim jakoś poradzić. — W głosie Tatsumi słychać było strach i Aubrey nie dziwił mu się.
— Znaczy: nic nie widziałeś — upewnił się po chwili.
— Właśnie. Znalazłem cię leżącego na pokładzie, to ci pomogłem. — Tatsumi odwrócił wzrok i dodał: — Przykro mi, ale on ma tu kumpli, sam słyszałeś. Mam swoje problemy, a jak on się jeszcze na mnie zaweźmie, to dopiero żyć mi się odechce.
— Rozumiem… — mruknął Aubrey.
Wspólnymi siłami dotarli do windy, Tatsumi wybrał cel jazdy, a Aubrey patrzył na to, opierając się ciężko o ścianę.
— Nie mam żalu — zapewnił. — Tylko dlaczego on mnie tak nienawidzi?
— On nie jest całkiem normalny. Według niego to on miał prawo wybrać sobie koję, a ty powinieneś go słuchać, a nie stawiać się. Bosman zmusiła go do ustąpienia i uznał, że to twoja wina. Po mojemu to tylko przeniesieniu na mostek zawdzięczasz, że nie dorwał cię wcześniej. Na twoim miejscu trzymałbym się jak najdalej od maszynowni, siłowni i reszty napędu.
— Nie mogę ukrywać się przed nim wiecznie… okrętu nie starczy… — Aubrey potrząsnął głową i skrzywił się z bólu. — Muszę z kimś pogadać i wymyślić, co zrobić.
— Chciałbym pomóc, ale na mnie nie licz. Słyszałeś, jak mnie nazwał?
— Ćpun.
— Ano. Parę lat temu brałem i to ostro. Teraz jestem czysty, ale mam tak nasrane w papierach, że przez następne pół wieku nie mam co marzyć o awansie choćby na sanitariusza pierwszej klasy. Słyszałeś, co powiedziała bosman tamtego dnia? No więc na podoficerów też nie mam co liczyć. Gdyby Steilman i jego kolesie wzięli się za mnie, to skończę w spalarce na odpadki.
— Dlaczego cię nie wywalili za prochy?
— Bo jestem naprawdę dobrym sanitariuszem. Chirurg się za mną wstawił: nie uratował mnie przed sześcioma miesiącami odsiadki i nadzorem, ale dzięki niemu nadal noszę mundur.
Aubrey mruknął potakująco, nie chcąc ruszać głową, bo to wywoływało coraz ostrzejsze ataki bólu. Rozumiał tamtego i nie winił go za to, że nie chce się mieszać. Poza tym Tatsumi właśnie uratował mu życie. Tyle że skoro nic nie powie, to będzie tylko jego słowo przeciwko wersji Steilmana, co może wystarczyć, biorąc pod uwagę przebieg ich służb… ale może nie wystarczyć.
A jeśli tamten rzeczywiście miał kumpli, którzy potwierdzą jego zeznania, to nic nie wskóra. A musiał mieć pomocników, bo skąd by wiedział, gdzie się na niego zaczaić? Aubrey co prawda nie krył swoich eksplorerskich działań i wszyscy z jego wachty mogli bez trudu dowiedzieć się, którą trasę będzie dziś badał, ale Steilman nie miał służby na mostku. Czyli ktoś musiał mu powiedzieć, gdzie może znaleźć swą przyszłą ofiarę… Aubrey co prawda nie mógł zrozumieć, jak ktokolwiek może dobrowolnie utrzymywać znajomość z takim bydlakiem, ale przyjmował do wiadomości, że może. Zresztą to akurat było bez znaczenia… ważne było to, że nie miał pojęcia, kim jest ten ktoś.
Czując początki paniki, zmusił się do myślenia. Musiał znaleźć odpowiedź, tylko nie miał pojęcia jak. Mógł porozmawiać prywatnie z bosman, ale MacBride nie była osobą stosującą półśrodki, a bez jakiegoś dowodu jedyne co mogła zrobić, to ostrzec Steilmana. A to już zrobiła i najwyraźniej z miernym skutkiem — Steilman musiał dojść do wniosku, że zdoła się na nim bezkarnie zemścić, więc teraz nie zmieni zdania. Pewnie w końcu płazem mu to nie ujdzie, ale to co bosman mogła z nim zrobić później, mało interesowało Aubreya, skoro najpierw musiałby wylądować w okrętowym szpitalu albo i gorzej. Musiał porozmawiać z kimś doświadczonym, a nie znał nikogo takiego.
— Jesteśmy — odetchnął z ulgą Tatsumi, gdy drzwi windy otworzyły się.
Pomógł Aubreyowi pokonać krótki korytarz. Pobity czuł się coraz gorzej i było to widać z każdym krokiem.
— Dobry Boże! — jęknął ktoś. — Co mu się stało?
— Nie wiem — odparł Tatsumi. — Znalazłem go w korytarzu.
— Kto to? — spytał ten sam głos.
— Nazywa się Wanderman. Myślę, że najgorzej wygląda jego twarz.
— Trzeba go obejrzeć dokładnie…
Ktoś odsunął sanitariusza i delikatnie ujął Aubreya za głowę. Ten zamrugał i zdołał utrzymać powieki otwarte na tyle, by rozpoznać twarz porucznika chirurga.
— Co ci się przytrafiło, Wanderman? — spytał łagodnie. Coś mu mówiło, by powiedzieć prawdę, ale jeśli powie oficerowi…
— Przewróciłem się… — wymamrotał.
ROZDZIAŁ XVIII
Dźwięk alarmu bojowego wyrwał Warnera Casleta ze snu. Siadł i odruchowo sięgnął po przycisk interkomu, nim jeszcze otworzył oczy. Klakson ucichł, a na ekranie pojawiła się czyjaś twarz.
— Kapitan — wymamrotał jeszcze zaspanym głosem.
— Chyba go mamy, skipper — oznajmiła pierwszy oficer Allison MacMurtree. — Nie jestem do końca pewna, ale ktoś nas ściga.
— Tylko jeden? — spytał przecierając oczy.
— Jak dotąd mamy tylko jedno źródło napędu, skipper. W pole widzenia kamery wszedł Jourdain, stając za MacMurtree i zaglądając jej przez ramię.
— Jak daleko jest za nami? — spytał Caslet, nie przejmując się tym zupełnie.
— Dziewiętnaście milionów kilometrów, czyli troszkę ponad jedną minutę świetlną. Nie mamy żadnych akt… — urwała i spojrzała w bok, skąd dobiegał głos Shannon, a po paru sekundach odwróciła się z powrotem do kamery już z zimnym uśmiechem. — Właśnie przechwyciliśmy emisję jego aktywnych sensorów i Shannon potwierdza, że to poszukiwany.
— I na pewno nas ściga?
— Bez cienia wątpliwości. W sąsiedztwie nikogo nie ma, a on uruchomił napęd dwie minuty temu.
Caslet uśmiechnął się równie zimno jak ona i oznajmił:
— Zaraz będę na mostku. Obie wiecie, co macie robić do mojego przybycia.
— Wiemy, skipper. Udawać tłusty, głupi i szczęśliwy frachtowiec.
— Właśnie — potwierdził i przerwał połączenie.