— Ognia! — rozkazał Hernando.
Plastikowe osłony strzelnic zniknęły, gdy osiem graserów wystrzeliło z lewej burty Scheherazade. Od obu krążowników okręt dzieliło ledwie czterysta tysięcy kilometrów, a na przeszkodzie potężnych wiązek energii nie stało nic, nawet osłony burtowe. Siedem z ośmiu wiązek trafiło w rufy krążowników Ludowej Marynarki.
Oba krążowniki zatoczyły się pod masywnymi uderzeniami zmieniającymi się natychmiast w energię kinetyczną i prującymi pancerne kadłuby jak papier. Wokół zawirowały szczątki kadłubów, dział laserowych, rakiet i ludzi, ukazały się obłoki wydostającej się z rozhermetyzowanych pomieszczeń atmosfery. Pancerz nie był żadną przeszkodą dla ciężkich graserów i ich promienie sięgnęły głęboko w kadłuby, niosąc śmierć i zniszczenie. Oba krążowniki straciły praktycznie natychmiast rufowe pierścienie napędów, a ekran Falchiona zamigotał wściekle pod wpływem olbrzymich przepięć grasujących po systemach pokładowych.
Załoga Scheherazade nie spoczęła na laurach — ledwie działa odpaliły, sternik dokończył obrót o sto osiemdziesiąt stopni, ustawiając okręt ekranami ku przeciwnikowi i kontynuując ostry skręt w lewo. Sekundy później oba krążowniki przemknęły obok niego, strzelając z czego który jeszcze mógł, nieskoordynowanym ogniem na wprost, ale jedynym celem, jaki miały, były ekrany Scheherazade.
— Baker Dwa! — rozkazał Hernando i okręt dokończył zwrot, przecinając kursy obu przeciwników i obracając się ponownie burtą do nich.
I odpalił drugą salwę burtową, tym razem prosto w ich nie osłonięte niczym dzioby. Równocześnie osłona prawej burty zniknęła, sześć kutrów wystartowało z jego drugiej ładowni i pognało za krążownikami Ludowej Marynarki z przyspieszeniem sześciuset g.
Na obu ciężkich krążownikach elektronika dostała szału — centrale artyleryjskie nie działały, zapasowe systemy próbowały przejąć funkcję głównych, a stanowiska strzeleckie, które ocalały, strzelały, polegając na indywidualnych sensorach i komputerach artyleryjskich. Większość nawet nie wiedziała, gdzie jest przeciwnik. Centrale nie zostały zniszczone, więc odzyskałyby zdolność kierowania ogniem, ale na to potrzebny był czas. A czasu krążowniki nie miały i dlatego przez całą walkę trwającą piętnaście sekund tylko jedno działo laserowe trafiło w Scheherazade.
Okrętem wstrząsnęło, gdy pojedynczy promień lasera trafił w jego nieopancerzoną burtę. Zawyły alarmy uszkodzeniowe, gdy zniknęła wyrzutnia rakiet numer trzy, dwa promy i pinasa (na szczęście żadna jednostka nie była obsadzona przez załogę). Siedemnastu ludzi zginęło, a jedenastu zostało rannych, ale były to jedyne straty poniesione przez krążownik pomocniczy.
Okręty Ludowej Marynarki nie miały tyle szczęścia. Co prawda druga salwa Scheherazade nie była aż tak celna, jako że namiary celów zmieniały się zbyt gwałtownie, ale wystarczająco celna. I Falchion zmienił się w obłok zjonizowanego gazu, gdy promień grasera dotarł do jego dziobowego reaktora. A dziób drugiego okrętu otworzył się niczym rozszczepiony kij. Dziobowy pierścień napędu przestał działać, a wraz z nim przestały istnieć ekrany i osłony burtowe, zaś z całego napędu sprawne pozostały jedynie silniki manewrowe. Widząc to, Webster wyszczerzył zęby w uśmiechu i rozkazał:
— Ogłosić start dla drugiego dywizjonu kutrów rakietowych. I daj mi łączność zewnętrzną, Giną!
— Kanał łączności otwarty, skipper! — zameldowała Gina Alveretti.
— Krążownik Ludowej Marynarki, tu krążownik pomocniczy Royal Manticoran Navy Scheherazade — powiedział głośno i wyraźnie Samuel Houston Webster. — Przygotujcie się do przyjęcia grupy abordażowej. I jak sami ostrzegaliście… jakikolwiek opór spowoduje użycie siły.
I uśmiechnął się złośliwie do kamery.
— Zaczynam się czuć jak tatuś, którego pociechy nie wróciły do domu na noc — stwierdził samokrytycznie admirał Javier Giscard, nalewając wino komisarz Eloise Pritchard.
Przy okazji kolejny raz uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją do swoich myśli — gdyby członkowie Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, a zwłaszcza ich przydupasy z Urzędu Bezpieczeństwa, wiedzieli, jak towarzysz admirał i towarzyszka komisarz doskonale się dobrali, to pożar w burdelu byłby cichą mszą w porównaniu z tym, co by się działo. Gdyby ich teraz widzieli, szok byłby długotrwały, bowiem oboje znajdowali się w łóżku.
— Dlaczego? — spytała Eloise, upijając łyk.
Równie dobrze jak on, zdawała sobie sprawę z ryzyka, ale nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z ich związku, jako że Javier był nie tylko doskonałym oficerem — przede wszystkim był nadzwyczajnym mężczyzną i człowiekiem. W znacznej części dlatego, że uczył się od najlepszego kapitana, jakiego miała Ludowa Marynarka pod rządami starego reżimu — Alfredo Yu. I podobnie jak on, był zbyt dobry i uczciwy, by go doceniono. Eloise była pewna, że gdyby Yu nie został zmuszony do przejścia na stronę wroga po fiasku tajnej operacji w systemie Yeltsin, wraz z Javierem stworzyliby wspaniały zespół. Miała też nadzieję, że nigdy nie spotkają się jako przeciwnicy, gdyż wiedziała, jak głęboko Javier szanuje Yu. Javier także głęboko nienawidził legislatorów za to, co zrobili z Republiką Haven, i choć nie kochał nowych władz, był wobec nich lojalny. I wiedziała, że tak pozostanie, przynajmniej tak długo, aż jakiś idiota z UB nie zrobi czegoś, co zmusi go do dokonania wyboru innej natury…
Miała zamiar dopilnować, by coś podobnego nie nastąpiło. Raz dlatego, że był zbyt dobrym oficerem, dwa dlatego, że za bardzo go kochała.
— Hm? — mruknął, gładząc jej biodro i równocześnie gryząc delikatnie w ucho.
— Pytałam, dlaczego czujesz się jak znerwicowany tatuś?
— Bo niektórzy gówniarze za bardzo się zasiedzieli na imprezach w zbyt młodym wieku… Nie mam na myśli Vaubona: Caslet jest zbyt doświadczonym i dobrym oficerem i jeśli opuścił stanowisko, to miał ku temu konkretne powody, ale Waters to zupełnie inna sprawa. Nie powinienem zostawić mu furtki umożliwiającej samodzielny rajd aż do Tyler’s Star. To zdecydowanie zbyt daleko.
— Nie lubisz go?
— O wartości oficera marynarki nie świadczy właściwy stosunek do jedynie słusznej ideologii rewolucyjnej, towarzyszko komisarz, tylko umiejętności. Tego pierwszego Waters ma tyle, że mu się uszami wylewa, tych drugich mu brak. A na dodatek za bardzo nienawidzi Królestwa Manticore — podsumował Giscard, doskonale wiedząc, że się naraża, bo Waters miał wpływowych patronów.
— Jak można za bardzo nienawidzić wroga? — zdziwiła się szczerze Eloise, ignorując jawną krytykę ideologicznych zwierzchników.
— To proste — odparł poważnie. — Determinacja jest zaletą, nienawiść czasami pomaga w jej powstaniu czy trwaniu. Nie podoba mi się to, ponieważ nasze kłopoty z Królestwem mają podłoże czysto ekonomiczne. Nigdy nie należy zapominać, że przeciwnicy też są ludźmi. Jeśli chcemy, by zachowywali się wobec nas humanitarnie i zawodowo, musimy ich traktować tak samo. Problem Watersa i jemu podobnych polega na tym, że uznali ideologię za prawdę i zapominają o zdrowym rozsądku. Waters ma dobre podstawy jako oficer, ale jest za młody na swój stopień i brak mu doświadczenia tak zawodowego, jak i życiowego, a w dodatku jest zbyt porywczy. Brakiem doświadczenia grzeszy większość z naszych oficerów, ale mało który łączy to z zaślepieniem czy brakiem zdrowego rozsądku. U Watersa niestety tak jest i wpływa to na jego ocenę sytuacji, co mnie martwi… Powinienem trzymać go na krótszej smyczy.
— Rozumiem… — potrząsnęła głową, rozsypując platynowe włosy na poduszce. — Naprawdę sądzisz, że wpakuje się w kłopoty?