— Tak naprawdę to nie sądzę. Trochę martwią mnie informacje, że Królewska Marynarka wysłała tu kilka statków-pułapek. Jeśli będą operowały w grupie, to dwa lub trzy mogą stać się niemiłą niespodzianką dla każdego, kto się na nie natknie, a Waters wyruszył, zanim dostaliśmy ostrzeżenie. Ponieważ jednak dostał wyraźny rozkaz atakowania tylko pojedynczych frachtowców i ma dwa ciężkie krążowniki, tak naprawdę nie ma powodu do obaw. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić pojedynczego Q-shipa zdolnego pokonać dwa ciężkie krążowniki klasy Sword, o ile te ostatnie czegoś konkursowo nie spieprzą. Waters nie jest dobrym dowódcą, ale nie jest też ofiarą. Niepokoi mnie to, że powinienem go cały czas pilnować, a nie to, że może mu się coś stać. Jestem przewrażliwiony, Eloise.
— Twoje przeczucia coś często się sprawdzają; szanuję twój instynkt i tobie też radzę.
— Mam nadzieję, że nie tylko to wzbudza twój szacunek? — spytał z uśmiechem, przejawiając większą niż dotąd aktywność pod okrywającym ich prześcieradłem.
— Przestań, profanatorze cnót obywatelskich!
— A właśnie, że nie przestanę!
Eloise jęknęła, a jego dłoń zamarła. Uniosła się na łokciu. Zobaczyła jego nieobecny wyraz twarzy i uśmiechnęła się ze smętną rezygnacją. Był kochany, ale czasami ręce jej opadały. Genialne pomysły wpadały mu do głowy w najmniej odpowiednim czasie i miejscu, a kiedy już taki pomysł zagnieździł się w jego głowie, to zajmował jego uwagę do tego stopnia, że o niczym innym mowy nie było, póki go nie sprawdził.
— O co chodzi? — spytała.
— O te statki-pułapki. Chciałbym mieć potwierdzenie, czy Harrington rzeczywiście nimi dowodzi, czy to tylko plotka.
— Powiedziałeś, że Q-ship nie może stawić czoła ciężkiemu krążownikowi — przypomniała. — Więc w czym problem? Masz dwanaście ciężkich krążowników i osiem krążowników liniowych. Chyba wystarczy na kilka statków-pułapek?
— Pewnie, że wystarczy, tylko przyszło mi do głowy, że skoro szukają nas w tym rejonie, to powinniśmy polować gdzie indziej. Wyliczenia wyliczeniami, a przypadek zawsze może się zdarzyć. W walce nigdy nic nie wiadomo, a Q-ship bez trudu poradzi sobie z lekkim krążownikiem… i w ten sposób może ujawnić całą operację, bo dowie się o naszej obecności i zamiarach.
— Więc co zamierzasz z tym zrobić?
— Więc, towarzyszko komisarz, zamierzam zmodyfikować nasze plany operacyjne — odparł, odstawiając kielich na nocny stolik i uśmiechając się tak, jak najbardziej lubiła. — Zostawimy rozkazy Watersowi i Casletowi, bo reszta jest na miejscu, i przeniesiemy się na nowe łowisko, które wyznaczy mój sztab… później, ma się rozumieć.
I pocałował ją.
ROZDZIAŁ XXII
Bosmanmat Lewis usiłowała utrzymać obojętny wyraz twarzy, wchodząc do przedziału dziobowych impellerów — nie było to jej stanowisko i nie miała ochoty się tu znaleźć, ale nastąpiło jakieś przekłamanie w połączeniu z centralą uszkodzeń i porucznik Silvetti dowodzący centralą wysłał ją, by nadzorowała ekipę szukającą usterki. Nie należało to w zasadzie do jej obowiązków, ale Silvetti nauczył się już ufać jej talentowi do rozwiązywania problemów, a mat, który kierował ekipą, był niedoświadczony i opieka z pewnością mu nie zaszkodzi.
Ginger nie miała doń o to pretensji tym bardziej, że zrobił z niej „ofiarę”, przez co mat Sewell zajął jej miejsce na resztę ćwiczeń. Maszynownia w ostatnich tygodniach poczyniła znaczne postępy, ale nadal jako całość nie osiągnęła poziomu pozostałej części załogi Wayfarera, toteż potrzebowała każdej okazji do ćwiczeń. Problem polegał na tym, że akurat wypadała wachta Steilmana, który miał przydział właśnie do dziobowych impellerów, a ona nie zamierzała łamać poleceń bosman MacBride. Nie dlatego, że się z nimi zgadzała, ale dlatego że były rozkazami.
— Witaj, Ginger — Bruce Maxwell awansował razem z nią, ale był o dziesięć lat starszy i równie podatny na wzruszenia co pień starego drzewa.
Był szefem wachty w przedziale dziobowych impellerów i Ginger nie zazdrościła mu ani trochę, bo w skład tej wachty wchodził Randy Steilman. Maxwell co prawda był doświadczony i twardy i polepszył wyniki swojej wachty o dobre dziesięć procent, ale problemy ze Steilmanem miał cały czas. Nie dlatego, że tamten nie znał się na swojej robocie, lecz dlatego, że żywił organiczną niechęć do jej wykonywania.
— Cześć, Bruce — odparła, robiąc przejście matowi Jansenowi i jego ludziom.
— Jak rozumiem, mamy problem z telemetrią? — skomentował Maxwell, widząc, że technicy skupili się przy przekaźnikach wysyłających dane o funkcjonowaniu dziobowych impellerów do centrali uszkodzeń.
— Właśnie — potwierdziła, obserwując Jansena przy pracy.
Nie miała zamiaru się mieszać, dopóki nie poprosi o pomoc, a jak na razie nie zanosiło się na to. Rozstawili przenośny stolik, poustawiali na nim aparaturę i zabrali się do roboty.
— To może być zwykła wtyczka, ale wątpię w to, bo coś zlikwidowało odczyty wszystkich nieparzystych węzłów — wyjaśniła Maxwellowi.
— Tylko nieparzystych?
— Tylko, a dane idą tym samym łączem głównym i dwoma zapasowymi, z których każdy powinien poradzić sobie z przesyłem wszystkich danych. Wydaje mi się, że problem leży w systemie monitorowania, a nie przesyłu… Szkoda, że stocznia nie miała czasu na całkowitą modernizację wszystkich pomieszczeń magazynowych.
— Też tego żałuję — przyznał kwaśno Maxwell. Królewska Marynarka, jak zresztą każda marynarka, była zagorzałą zwolenniczką dublowania wszystkich możliwych systemów i gdyby okręt budowano od nowa, zainstalowano by dwie główne linie przesyłowe danych tak oddzielone od siebie, jak tylko byłoby to fizycznie możliwe. Powód był prosty — chodziło o to, by jedno trafienie nie zniszczyło obu linii. Co więcej, każda obsługiwałaby niezależny system monitorujący odizolowany dodatkowo od innych. Tak projektanci, jak i budowniczowie Wayfarera nie widzieli takiej potrzeby, gdyż mimo iż nominalnie wchodził on w skład Królewskiej Marynarki, nie miał brać udziału w żadnych akcjach bojowych, był po prostu wojskowym frachtowcem i został zaprojektowany zgodnie z zasadami budowy statków, nie okrętów. Co wyraźnie było widoczne przy wszystkich kwestiach obsługi technicznej czy konieczności napraw awaryjnych.
— Jeśli mamy szczęście, będzie to drobny problem sprzętowy — powiedziała z nadzieją Ginger. — Bo jeśli to oprogramowanie…
Umilkła i wzruszyła wymownie ramionami. Maxwell pokręcił posępnie głową i też wzruszył ramionami.
— Cóż, co by to nie było, na pewno to znajdziesz — ocenił zachęcająco i wrócił do swoich obowiązków.
Ginger obserwowała go odruchowo, większość uwagi poświęcając jednakże Jansenowi i jego ludziom. Stała z boku, gotowa do interwencji, ale nie zaszła taka potrzeba. Jansen sprawdził wtyczki, a potem zajął się systemem monitorującym — widocznie doszedł do tych samych wniosków co ona.
Po kilku minutach podeszła bliżej i zajrzała mu przez ramię, sprawdzając obraz na ekraniku kontrolnym. Widząc ją, uśmiechnął się z lekkim zadowoleniem.
— Urządzenia sprawdzone i sprawne — zameldował. — Problem w tym, że żaden z systemów nie robi tego, co do niego należy.
— Jak sądzisz, dlaczego?
— Biorąc pod uwagę, że wszystko funkcjonuje: sensory i interface są w stu procentach sprawne, to musi to być sprawka oprogramowania. Sprawdzamy je teraz, ale gdybym mógł się założyć, postawiłbym pięć dolarów, że zbiesił się któryś z pierwotnych plików wykonawczych, bo tylko to może zawalić cały system. Tylko jeżeli tak jest, to nie rozumiem, dlaczego nie wykrył tego żaden autotest w centrali uszkodzeń.