— To i tak będzie jedynie gest, dopóki nie poślemy tam większej liczby takich jednostek — ocenił trzeźwo White Haven. — I nie zazdroszczę temu, kto będzie dowodził tymi czterema końmi trojańskimi… Ale przynajmniej będziemy mogli z czystym sumieniem powiedzieć Hauptmanowi i innym, że coś już zrobiliśmy…
Nie dodał, gdyż nie musiał, że zrobili to, nie zabierając mu okrętów niezbędnych do zrealizowania planu zdobycia Trevor Star.
— Zgadza się — Caparelli przez kilka sekund bębnił palcami po blacie biurka. — Naturalnie użycie statków-pułapek to dopiero pomysł, który właśnie wpadł mi do głowy. Muszę zagonić sztab do roboty. Zobaczymy, do czego dojdą, gdy zaczną szczegółowo analizować całą sprawę… Wróćmy teraz do detali pańskiego planu, admirale. Powiada pan, że potrzebne będą dwie dodatkowe eskadry liniowe w systemie Nightingale, tak? Cóż, zobaczmy, skąd można by je wziąć…
ROZDZIAŁ II
Ciche dźwięki muzyki klasycznej stanowiły stosowne tło do spotkania elegancko ubranego towarzystwa odbywającego się w przestronnym salonie. Towarzystwo było już po obfitym posiłku w sali jadalnej, a teraz zajęte było rozmową w niewielkich grupkach, których skład stale się zmieniał. Brzęk szkła i pomruk głosów doskonale harmonizowały z muzyką, tworząc obraz odprężonych i zadowolonych ludzi władzy i dobrobytu. Klaus Hauptman także sprawiał wrażenie odprężonego, ale były to tylko pozory.
Rozmawiał z kobietą jedynie nieco mniej majętną i wpływową niż on sam i mężczyzną, który pod tymi względami nie był w ogóle brany pod uwagę. Nie dlatego, by ród Housemanów należał do biednych, ale to były „stare pieniądze”, a większość członków tegoż rodu brzydziła się samą myślą o paraniu się czymś tak prostackim i przyziemnym jak ich zarabianie. Chodziło rzecz jasna o paranie się osobiste, bo rodowej fortuny doglądali, ma się rozumieć, wynajęci zarządcy, ale takimi sprawami gentleman nie powinien zaprzątać sobie głowy.
Według standardów rodu Housemanów Hauptman należał do nowobogackich parweniuszy, aczkolwiek na tyle bogatych, że nie należało ich lekceważyć. I dlatego Reginald Houseman od dawna utrzymywał z nim mniej lub bardziej zażyłe stosunki, co było rzadkością jak na kogoś uznanego za jednego z kilkunastu najlepszych ekonomistów Gwiezdnego Królestwa Manticore.
Tego zdania nie podzielał Hauptman uważający go za nadętego pajaca, tchórza i teoretyka-gawędziarza, niezdolnego w praktyce do zarobienia choćby dolara. Czyli krótko mówiąc za nadęte zero. Ale zero użyteczne — toteż w żaden sposób nie okazywał mu pogardy czy lekceważenia.
Najlepiej według niego określało Housemana stare powiedzenie: „Ci, którzy potrafią coś zrobić, robią to, ci, którzy nie potrafią nic — uczą”. Dyletanctwo połączone z potworną manią wielkości było nader irytujące zwłaszcza dla kogoś, kto udowodnił, że doskonale potrafi zarabiać pieniądze i zna się na ekonomii, choć nie ma tytułów i stopni naukowych. Reginald Houseman nie był zresztą kompletnie nieprzydatnym idiotą — udowodnił, że przy odpowiednim pokierowaniu potrafi być doskonałym orędownikiem prywatnych interesów w kwestiach strategii publicznej gospodarki. Nieszczęśliwie się składało, że był przekonany, iż rządy winny mówić prywatnym firmom, co te powinny robić, gdyż miały do tego tak przygotowanie, jak i środki, co było oczywistą bzdurą z punktu widzenia Hauptmana, natomiast nawet on przyznawał, że Reginald jako analityk polityczny sprawdzał się całkiem dobrze.
Zresztą jeszcze sześć lat temu był wschodzącą gwiazdą dyplomacji, dopóki nie udowodnił, że jest durniem i tchórzem, i nie pozwolił wytrzeć sobą podłogi. Teraz jedynie okazjonalnie korzystano z jego usług jako konsultanta. Może byłoby inaczej, ale kiedy Królowa Elżbieta III kogoś nie lubiła, jedynie polityczny samobójca mógłby proponować, by zatrudnić kogoś takiego w służbie Korony. Na dodatek od momentu wybuchu wojny silne związki Housemanów z Partią Liberalną były raczej wadą niż zaletą. Długoletnie stanowisko liberałów sprzeciwiających się wydatkom na zbrojenia jako „alarmistycznym i prowokującym” przekreśliło tę partię jako siłę polityczną, gdy Ludowa Republika rozpoczęła działania wojenne. Liberałowie wraz ze Zjednoczeniem Konserwatywnym i Postępowcami próbowali również zablokować wypowiedzenie wojny, uważając, że reżim, który rządził Republiką po zamachu na prezydenta, jest idealnym partnerem do negocjacji pokojowych. Zresztą spora część Liberałów z Reginaldem na czele nadal była przekonana, iż wypowiadając wojnę, stracono niepowtarzalną okazję.
Tego zdania nie podzielała ani Jej Wysokość, ani książę Cromarty, ani Hauptman, ani też wyborcy. W ostatnich wyborach Partia Liberalna straciła tyle, że w Izbie Gmin praktycznie przestała istnieć, a w Izbie Lordów sporo jej członków przeszło do centrystów Cromarty’ego. Ci, którzy pozostali, stanowili pewną siłę, acz daleko im było do dawnej świetności. Na oportunistów naturalnie spoglądali pogardliwie, jak na to ideologiczni zdrajcy zasługiwali, ale osłabienie pozycji zmusiło ich do zacieśnienia kontaktów z Konserwatystami, z którymi łączyło ich tylko jedno — członkowie obydwu partii z rozmaitych powodów, częstokroć prywatnych, serdecznie nie cierpieli obecnego rządu, jego polityki i wszystkich jej zwolenników.
Sojusz ten miał jednak spore znaczenie dla Klausa Hauptmana, który jako jednostka przewidująca poświęcił lata na cementowanie osobistych i finansowych (przez kontrybucję na rzecz partii) więzi z ludźmi wszystkich opcji politycznych. Teraz, gdy przymusowo zjednoczeni konserwatyści i liberałowie uznali się za prześladowaną mniejszość, jego patronat stał się dla nich jeszcze ważniejszy niż dotąd. Ponieważ opozycja zdawała sobie sprawę, ile straciła, a zwolennicy księcia Cromarty’ego nadal nerwowo podchodzili do świeżej i niewielkiej przewagi w Izbie Lordów, Hauptman wykorzystywał swe wpływy wśród opozycji z coraz lepszym skutkiem.
Tak jak miał to zamiar zrobić tego wieczoru.
— I to wszystko, na co ich stać — dokończył posępnie. — Żadnych zespołów eskortowych czy choćby flotylli niszczycieli. Wszystko co są gotowi nam dać, to cztery krążowniki pomocnicze, czyli uzbrojone w byle co frachtowce!
— Uspokój się, Klaus, nie ma sensu się denerwować — doradziła mu Erika Dempsey. — Zgadzam się, że to niewiele nam pomoże, ale przynajmniej próbują. Biorąc pod uwagę zapotrzebowanie na okręty i załogi na samym froncie, jestem zaskoczona, że Admiralicja zdołała zrobić aż tyle w tak krótkim czasie. I ma świętą rację, koncentrując wysiłki na sektorze Breslau: w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy tylko moja firma straciła tam dziewięć statków. Jeżeli Królewska Marynarka zdoła wykurzyć stamtąd piratów, to będzie to już duże osiągnięcie.
Hauptman prychnął, choć w istocie zgadzał się z tą opinią. Nie zamierzał jednak mówić tego głośno, póki nie połechce Housemana wystarczająco, by ten zrobił to, czego od niego oczekiwał. Niezbyt fortunnie zresztą się stało, iż Erika dołączyła do rozmowy — Dempsey Cartel ustępował tylko jego firmie, a Erika przewodziła mu przez ostatnich sześćdziesiąt lat standardowych i była tak inteligentna, jak atrakcyjna. Klaus Hauptman tak naprawdę poważał niewiele osób — Erika Dempsey należała do tych nielicznych, które darzył autentycznym szacunkiem. Teraz jednak ostatnią rzeczą, jaka była mu potrzebna, był głos rozsądku. Na szczęście Reginald Houseman nie wydawał się być podatny na jej logiczne rozumowanie.
— Obawiam się, że Klaus ma rację, pani Dempsey — ocenił z żalem. — Cztery uzbrojone statki handlowe niczego nie zmienią, choćby tylko z uwagi na ogrom tego sektora. Mogą równocześnie być jedynie w czterech miejscach, a trzeba też pamiętać, że jeśli natkną się na dwie lub trzy jednostki pirackie działające wspólnie, to same padną ich łupem, bo by nie wzbudzać podejrzeń, muszą działać samotnie. W tej chwili w sektorach Breslau i Posnan istnieją przynajmniej trzy rządy pragnące secesji, a więc tyleż flot korsarskich. Każda z nich zdolna jest zniszczyć wszystkie nasze krążowniki pomocnicze, a żadnej nie będzie się podobało, że się tam znalazły. Zostanie to zresztą odebrane jako wyraz imperialistycznego awanturnictwa z naszej strony.