— A gdzie ładowane są programy autotestujące? — spytała Ginger.
— Oh… — Jansen uśmiechnął się zażenowany. — Zapominam, że to cywilne rozwiązania. Tutaj, prawda?
— Prawda. I dlatego przyjmuję twój zakład. Bo ja uważam, że winne są albo programy połączeniowe, albo mimo wszystko sprzęt. Jeśli poszło łącze albo interface nie przyjmuje poleceń, to system nigdy nie dostał polecenia podania stanu do kontroli uszkodzeń i…
— …i system monitorowania nie został uruchomiony, a zapasowe łącza nic nam nie dadzą, bo nimi dane są przesyłane tylko w jedną stronę: stąd do centrali — dokończył Jansen. — Racja…
— Dlatego teraz mi lepiej płacą — skomentowała Ginger i poklepała go po ramieniu.
Jansen wrócił do pracy i zaraz podskoczył, słysząc zgrzytliwy dźwięk towarzyszący pocieraniu metalu o metal. Ginger obróciła się na pięcie — jeden z techników siedział na pokładzie, krzywiąc się z bólu, i lewą ręką przyciskał do piersi prawą. Zawartość jego skrzynki narzędziowej leżała rozsypana wokół na pokładzie, ale nie to spowodowało, że w oczach Ginger zapłonął niebezpieczny błysk.
Obok stał bowiem Randy Steilman i przyglądał się rannemu, potrząsając głową ze złośliwym uśmieszkiem. Zaczął się cofać, gdy Ginger dopadła go w dwóch długich krokach.
— Zatrzymaj się, Steilman! — jej głos przypominał trzask bicza.
Steilman stanął, po czym odwrócił się powoli. Z całego jego zachowania wręcz biło lekceważenie — podobnie lekceważące było spojrzenie, którym ją obrzucił.
— Słucham, bosmanmacie? — spytał ze starannie wypracowaną niewinnością.
Ginger go zignorowała, koncentrując uwagę na rannym — miał dwa zakrwawione palce i jeden, według jej oceny, złamany.
— Co się stało, Dempsey? — spytała łagodnie.
— Nie wiem — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Sięgnąłem po narzędzia i…
Wzruszył bezradnie ramionami. Ginger przeniosła spojrzenie na jego współpracownicę.
— Też nie wiem, pani bosmanmat. Obserwowałam ekran, potrzebowaliśmy klucza numer trzy, żeby zdjąć osłonę następnego portu, więc Kirk sięgnął po niego i wszystko spadło. Zanim spojrzałam, było po wypadku.
— Jestem jeszcze potrzebny? — spytał leniwie Steilman.
Ginger spojrzała na niego groźnie, na co odpowiedział bezczelnym uśmiechem. Ugryzła się w język, pamiętając o rozkazach MacBride, i pochyliła się, by obejrzeć stolik. Wystarczyło jedno spojrzenie — obie nogi z prawej strony złożyły się, a blokująca je dźwigienka znajdowała się w pozycji „otwarte”.
Wyprostowała się powoli i jej oczy stały się lodowate, gdy ponownie spojrzała na Steilmana.
— Zobaczymy, czy za parę minut nadal będzie ci tak wesoło — warknęła zimno.
— Mnie? Dlaczego zaraz wesoło? Niby dlaczego miałoby mi się zrobić smutno? — spytał z prowokującym uśmieszkiem.
— Bo obserwowałam, jak Dempsey i Brancusi rozstawiają ten stolik, i widziałam, jak Dempsey blokował te nogi. Same się nie odblokowały.
— No to co? Może ja mam z tym coś wspólnego? — w tonie i w uśmieszku Steilmana pojawiło się coś paskudnego. — Zwariowałaś do reszty!
— Stajesz do raportu, Steilman! — oznajmiła Ginger lodowato.
W jego oczach błysnęło coś naprawdę paskudnego.
— Odwaliło ci, bosmanmat! — warknął rozzłoszczony. — Nie udowodnisz, że w ogóle dotknąłem tego zasranego stolika.
— Może udowodnię, może nie — odparła spokojnie Ginger. — Najpierw staniesz do raportu za lekceważący stosunek do przełożonego.
— Za co? — spytał z niedowierzaniem. — Masz manię wielkości jak każdy, komu awans się…
— Powiedz to i pójdziesz siedzieć! — warknęła.
Steilman zamarł z otwartą gębą. A potem zacisnął prawą dłoń w pięść i ruszył ku niej. Ginger obserwowała go uważnie, czekając, kiedy zada cios, bo w chwili, w której to zrobi, będzie go miała. Co prawda uderzenie podoficera nie było aż taką zbrodnią, jak uderzenie oficera, ale w tym wypadku wystarczyłoby. Steilman wziął zamach i…
— Ani drgnij, Steilman! — ryknął głęboki baryton i Steilman odruchowo zamarł.
Obrócił głowę i zacisnął zęby, widząc Bruce’a Maxwella zmierzającego ku niemu niczym Marine w zbroi. Spojrzał z nienawiścią na Ginger, która klęła w duchu na czym świat stoi. Bruce pojawił się w najgorszym możliwym momencie.
— Co ty wyprawiasz? — spytał rozwścieczony Maxwell.
Steilman wzruszył ramionami i odparł:
— Między mną a panią bosmanmat wystąpiły właśnie małe różnice poglądów.
— Pieprzysz! A ja mam już dosyć i ciebie, i twojego pieprzenia!
— Nic nie poradzę. Stałem sobie spokojnie, a ona na mnie naskoczyła, bo jeden z jej głupich zasrańców coś schrzanił.
— Ginger? — Maxwell spojrzał na nią pytająco.
— Wezwij profosa — oznajmiła spokojnie, widząc kątem oka, jak Steilman, słysząc to, zesztywniał i przestał być taki pewien siebie. — Steilman staje do raportu za lekceważący stosunek do przełożonego, a ja chcę, żeby zdjęto odciski palców z tego stolika.
— Odciski palców? — powtórzył nic nie rozumiejący Maxwell.
— Ktoś odblokował te dwie nogi, żeby spowodować to, co widzisz — wyjaśniła. — Mógł to przez nieuwagę zrobić któryś z moich ludzi, ale nie wierzę w to. Uważam, że zostało to zrobione celowo i dla zabawy, a nie widzę, by ktokolwiek tu nosił rękawiczki. A ty widzisz?
— Ale… — zaczął Maxwell.
— To nie jest tylko głupi dowcip — przerwała mu ostro. — Zobacz dłoń Dempseya. Mamy uszkodzenie ciała, a to jest artykuł pięćdziesiąty i chcę dorwać tego gnoja, który to zrobił!
Maxwell spojrzał na rannego technika i twarz mu stężała na widok kąta, pod jakim sterczał jego środkowy palec. Odwrócił się do Steilmana z lodowatym błyskiem w oczach, ale powiedział do Ginger:
— Masz rację — po czym polecił najbliższemu podoficerowi: — Jeff, zawiadom komandora Tschu i skontaktuj się z panem Thomasem.
— Chciała się pani ze mną widzieć, ma’am?
— Chciałam, Rafe. Usiądź, proszę. — Honor przestała kontemplować wygiętą od gorąca złotą plakietkę wiszącą na ścianie, a przedstawiającą lotnię i wskazała mu fotel naprzeciwko biurka.
Poczekała, aż usiądzie, splotła dłonie za plecami i przez długą chwilę przyglądała mu się w milczeniu.
— O co chodzi z Wandermanem? — spytała, przechodząc natychmiast do sedna.
Cardones westchnął — miał nadzieję, że Honor nie usłyszy o sprawie, póki sam jej nie załatwi, choć powinien wiedzieć, że to się nie uda. Nigdy nie zdołał dojść do tego, w jaki sposób zawsze była na bieżąco ze wszystkim, co działo się na okręcie, ale tak było. Na pewno w znacznej części stanowiło to zasługę MacGuinessa, a także gwardzistów, odkąd jej towarzyszyli, ale miał dziwną pewność, że nie tylko i że bez nich także wiedziałaby o wszystkim.
— Chciałem pani powiedzieć dopiero po załatwieniu sprawy, ma’am — przyznał.
Pierwszy oficer nie powinien próbować zastąpić kapitana, ale dobry pierwszy oficer nie leciał do niego z każdym drobiazgiem. Autorytet kapitana Królewskiego Okrętu był ostatnią, najpoważniejszą instancją na pokładzie, toteż należało go zostawiać na przypadki naprawdę poważnych wybryków członków załogi, kiedy zawiodły inne środki. Kiedy w sprawę zostawał wmieszany kapitan, automatycznie podpadała ona pod prawo wojenne, a Rafe podobnie jak Honor uważał, że lepiej najpierw próbować rozwiązać problem, a nie walić od razu z grubej rury.