Erika wzniosła oczy ku niebu. Nigdy nie miała cierpliwości do liberałów, a Houseman irytował ją wybitnie, ponieważ mimo że przeciwny toczącej się wojnie, uważał się za eksperta w dziedzinie militarnej, którym ma się rozumieć nie był. Sądził przy tym, że każde użycie siły jest dowodem nieudolności dyplomacji i głupoty, a mimo to był zafascynowany walką. Naturalnie obserwował ją zawsze z bezpiecznej odległości. Twierdził, że to zainteresowanie wynika z faktu, iż dobry, miłujący pokój dyplomata, tak jak lekarz, powinien poznać zarazę, z którą walczy, ale takie bzdury mogły trafić do przekonania wyłącznie podobnym mu teoretykom-ideologom. Prawda wyglądała śmieszniej — otóż Reginald Houseman był święcie przekonany, że w określonych okolicznościach byłby lepszy od wszystkich historycznych zdobywców, jak Bonaparte czy Gustaw Anderman, razem wziętych. Zainteresowanie wojną i wojskiem dawało mu nie tylko podniecenie wynikające z parania się czymś złym i dekadenckim z jak najbardziej szlachetnych pobudek, ale także podnosiło jego prestiż, bowiem był jednym z niewielu „ekspertów militarnych” w Partii Liberalnej. To, że korpus oficerski wszystkich służb uważał go za durnia, dyletanta i tchórza, nie miało dlań oczywiście najmniejszego znaczenia. Był wręcz przekonany, iż pogarda ta wynika ze strachu połączonego z wrogością, które są efektem celności jego krytyki pod adresem wojskowych i wojska jako takiego.
— W obecnej sytuacji, panie Houseman, jestem gotowa zgodzić się na każdy przejaw „imperialistycznego awanturnictwa”, który zakończy mordowanie moich ludzi — osadziła go chłodno Erika.
— Całkowicie rozumiem pani punkt widzenia. — Na Housemanie tak subtelna pogarda nie robiła żadnego wrażenia. — Problem w tym, że to się po prostu nie może udać. Wątpię, czy nawet Edward Saganami lub jakikolwiek inny admirał, który przychodzi na myśl w podobnej sytuacji, byłby w stanie osiągnąć cokolwiek przy tak ograniczonych siłach. Najbardziej prawdopodobne jest to, że ten, komu Admiralicja powierzy dowództwo, utraci jedynie wszystkie jednostki, którymi będzie dowodził. W ciągu ostatnich trzech lat flota zrobiła sporo nieprzemyślanych posunięć i obawiam się, że teraz mamy do czynienia z kolejnym.
Erika przyglądała mu się dłuższą chwilę bez słowa, potem prychnęła pogardliwie i odeszła z dumnie podniesioną głową. Hauptman obserwował to z ulgą. Mógł wreszcie skupić uwagę i wysiłek na urabianiu Housemana.
— Obawiam się, że niestety masz rację — powiedział ze smutkiem. — Tym niemniej nic więcej w najbliższym czasie nie dostaniemy i dlatego chciałbym maksymalnie zwiększyć możliwe szanse na sukces.
— Skoro Admiralicja upiera się przy tak głupim posunięciu, to nie bardzo wiem, co można by zrobić. Ilość okrętów jest niewystarczająca wobec takiego zagrożenia i każdy kompetentny student historii wojskowości przewidziałby, że jedynym skutkiem będzie ich utrata.
Przez chwilę Klaus Hauptman czuł przemożną ochotę, by złapać mądralę za klapy i wbić mu do pustego łba choć odrobinę rozsądku. Opanował się z trudem, a z pomysłu zrezygnował z prawdziwym żalem z dwóch powodów: po pierwsze, był to próżny trud, gdyż Houseman był niereformowalny, po drugie, nie opłacało mu się to, jeśli chciał osiągnąć swój cel.
— Rozumiem i pewnie masz rację — odparł spokojnie. — Ale chcę wycisnąć z ich obecności na terenie Konfederacji tyle, ile tylko się da, zanim zostaną zniszczone.
— Całkowicie bezwzględne i jak najbardziej realistyczne podejście, jak sądzę — westchnął Reginald.
Hauptman ukrył pełen satysfakcji uśmiech — jak każdy świętoszkowaty teoretyk, jego rozmówca znacznie mniej przejmował się stratami w ludziach niż „militaryści”, czyli wojskowi, którymi tak gardził. W końcu do Royal Manticoran Navy czy Royal Manticoran Marine Corps szli sami ochotnicy, a nie da się przecież zrobić omletu, nie tłukąc jaj. Klaus Hauptman już dawno zauważył, że ci, którzy decydują i mają wysłać innych na niemal pewną śmierć, znacznie staranniej sprawdzają inne możliwości, nim wydadzą taki rozkaz, niż kanapowi „eksperci” z bożej łaski.
Nie było mu przyjemnie, gdyż podzielał przewidywania Housemana co do ostatecznego losu statków-pułapek, ale nic nie był w stanie na to poradzić. A reakcja rozmówcy utwierdziła go w przekonaniu, że zastosował właściwą metodę i dusi na stosowne przyciski na klawiaturze psychicznej sterującej Reginaldem Housemanem.
— Czysto realistyczne, zapewniam cię. Problem w tym, że bez odpowiedniego dowódcy szanse na to, by coś osiągnęły, nim zostaną zniszczone, są raczej nikłe. A wątpię, by Admiralicja wysłała z praktycznie samobójczą misją naprawdę dobrego oficera. Raczej wypchną jakąś żałosną ofermę siedzącą teraz na połowie pensji albo innego radosnego durnia, jak świętej pamięci Young. Czyli kogoś, kogo nie będzie żal, jeśli go zabiją.
— Naturalnie, że tak zrobią — przytaknął Houseman, jak zwykle gotów podejrzewać wojskowych o jak najgorsze i najprzewrotniejsze motywy.
— Właśnie. I dlatego sądzę, że powinniśmy skorzystać ze wszelkich możliwych sposobów, by temu zapobiec. Musimy wywrzeć na Admiralicję taką presję, by nie mogła tak postąpić. Skoro nie możemy liczyć na więcej okrętów, to mamy pełne prawo zażądać, by zostały one jak najskuteczniej wykorzystane.
— Naturalnie… — zgodził się z namysłem Houseman.
Widać było, że właśnie sprawdza w pamięci listę ewentualnych możliwych dowódców, co nie pasowało do pomysłu Hauptmana, który miał już własnego kandydata. Nie mógł więc dopuścić do tego, by Reginald kogoś zaproponował. A główny problem polegał na tym, jak sprzedać rozmówcy kandydaturę, na której mu zależało, by ten jej natychmiast nie odrzucił.
— Problem polega na znalezieniu takiego oficera, który jest dobrym taktykiem i którego stratę Admiralicja zgodzi się zaryzykować — dodał starannie wyważonym tonem będącym połączeniem namysłu i lekceważenia. — A więc nie może to być ktoś, kto ma zwyczaj zbyt dużo myśleć… chodzi mi o to, że potrzebujemy kogoś, kto dobrze walczy, taktyka, który będzie potrafił skutecznie użyć sił oddanych mu do dyspozycji, ale nie stratega, który zorientuje się od razu, że otrzymał niewykonalne zadanie i to takie, które najprawdopodobniej zakończy się zniszczeniem podległych mu jednostek i śmiercią jego samego. Każdy potrafiący realnie ocenić sytuację od razu zrozumie, że cała operacja to jedynie gest pod adresem polityków, więc nie będzie działał agresywnie i nie osiągnie — nawet w początkowym okresie — tego, na czym nam zależy.
Umilkł i z obawą czekał na reakcję — przekładając to na ludzki język, właśnie powiedział, że potrzebują kogoś, kto wykorzysta każdą okazję do walki, ryzykując bez opamiętania życie własne i paru tysięcy podkomendnych, a na dodatek będzie to robił dobrze. Nie było to uczciwe, ale każdy, kto decydował się założyć mundur, musiał liczyć się z koniecznością staczania bitew i własnej śmierci. Jeśli przy tej okazji zmniejszy on straty ponoszone przez firmy przewozowe tak w statkach i ładunkach, jak i w załogach, Hauptman gotów był pogodzić się z własną nieuczciwością.