Выбрать главу

— Zdrowego dnia, Uczona Fradlo — odezwała się Christine.

— Zdrowego dnia — odparła Lurt. — Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu.

— Oczywiście.

Lurt głęboko wciągnęła powietrze nosem, wdychając zapachy.

— Ginrald jeszcze nie wróciła — stwierdziła. Ginrald była partnerką Lurt.

— Nie — odparła Mary. — Daba i Karatal też jeszcze nie ma w domu. Dab był synem Lurt i Adikora, a Karatal małą córeczką Ginrald i jej partnera.

Lurt skinęła głową.

— To dobrze, bo musimy o czymś porozmawiać.

— O co chodzi?

Lurt milczała. Najwyraźniej nie wiedziała, jak zacząć.

— Czy zrobiłam coś nie tak? — spytała Mary. — Obraziłam cię w jakiś sposób? — Wiedziała, że podczas dłuższego pobytu na tym świecie czekało ją wiele trudności wynikających z różnic kulturowych, ale we wszystkim starała się brać przykład z gospodyni.

— Nie, nie. Nic z tych rzeczy. — Lurt gestem poprosiła Mary, by przeszła razem z nią do okrągłego głównego pokoju. Barastka usiadła okrakiem na siodłowym krześle, a Mary wybrała kanapę. — Chodzi tylko o sprawę mieszkania.

Mary skinęła głową. Oczywiście.

— Nadużyłam twojej gościnności. Przepraszam.

Lurt podniosła do góry rękę, odwracając ją wnętrzem dłoni do Mary.

— Proszę, nie zrozum mnie źle. Podczas twojej poprzedniej wizyty ogromnie się cieszyłam, że zamieszkałaś z nami, ale w moim domu i tak jest tłoczno. Wiem, że za kilka dekamiesięcy Dab opuści nas, aby zamieszkać z Ponterem i Adikorem, ale…

— Ale to będzie dopiero za kilka dekamiesiccy — dokończyła Mary, kiwając głową.

— Właśnie. Jeśli chcesz spędzić na tym świecie więcej czasu, powinnaś mieć własny dom.

Mary zmarszczyła brwi.

— Nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Najpierw muszę porozmawiać z Ponterem, bo co innego, gdy obciąża się czyjeś konto niewielkimi wydatkami, a co innego, gdy chce się kupić mieszkanie…

Lurt roześmiała się serdecznie, bez cienia drwiny.

— Tutaj nie kupuje się domów. Wybiera się jeden spośród tych, które są puste, i się go zajmuje. Twój wkład w społeczność nie podlega dyskusji; podzieliłaś się z nami ogromną porcją nowej dla nas wiedzy. Bez wątpienia zasłużyłaś sobie na dom.

— Chcesz powiedzieć, że domy tutaj nie są własnością prywatną?

— Nie. Dlaczego miałyby być? Aha, no tak, już rozumiem. Pamiętaj, że my mamy stałą liczbę ludności. Nie ma potrzeby tworzenia nowych domów poza tymi, które powstają, aby zastąpić stare, umierające drzewa. Arborykonstrukcję nadzorują nasze władze, bo drzewa dopiero po długim czasie nadają się do zamieszkania. Zawsze sadzi się ich trochę więcej, aby goście odwiedzający Saldak mieli się gdzie zatrzymać. Możemy poszukać dla ciebie takiego lokum. Znam świetną stolarz, która może zrobić dla ciebie meble. Na pewno bardzo spodoba się jej wyzwanie, jakim będzie konieczność sprostania twoim szczególnym potrzebom. — Lurt na moment umilkła. — Oczywiście mieszkałabyś sama.

Mary nie chciała mówić, że to byłaby dla niej ulga. Przyzwyczaiła się do życia w pojedynkę. Odkąd rozstała się z Colmem, polubiła spokojne wieczory w domu. Stresował ją rozgardiasz panujący u Lurt. Tylko…

Tylko że ten świat był taki odmienny. Nie czuła się gotowa sprostać mu samodzielnie. Wprawdzie teraz mogła liczyć na pomoc Christine, ale wiedziała, że to skok na zbyt głęboką wodę.

— Masz może przyjaciółkę, której przydałaby się współlokatorka? — spytała. — No wiesz, kogoś, kto jest sam, ale na jakiś czas chętnie podzieli się obowiązkami domowymi z inną osobą?

Lurt postukała kciukiem w środek czoła, tuż nad miejscem, gdzie łączyły się dwa łuki jej wału nadoczodołowego.

— Niech no chwilkę się zastanowię… — powiedziała. Po chwili przekrzywiła głowę, słuchając sugestii swojego Kompana. — To doskonały pomysł — stwierdziła, potakując. Spojrzała na Mary. — Jest pewna kobieta, Bandra Tolgak. Mieszka niedaleko stąd. Bardzo ją lubię. Jest geologiem, a poza tym fascynują ją Gliksini.

— Rodzina z nią nie mieszka?

— Nie. Jej związek z partnerką zakończył się dość dawno, a dwie córki już się od niej wyprowadziły… młodsza niedawno. Bandra mówiła mi, jak pusty wydaje jej się teraz dom. Może da się namówić na lokatorkę…

Był chłodny jesienny dzień. Cirrusy wyglądały tak, jakby ktoś namalował je palcami na srebrzystym niebie. Lurt i Mary dotarły właśnie do budynku szerokości boiska do piłki nożnej. Sądząc po ułożeniu okien, miał cztery kondygnacje.

— To jest nasza Akademia Nauk… ta dla kobiet — wyjaśniła Lurt. — Tu pracuje Bandra Tolgak.

Zbliżyły się do jednych z wielu solidnych drzwi bez szyb. Lurt otworzyła je i weszły w korytarz o przekroju kwadratu. Oświetlały go zagłębione w ścianach rury, w których zachodziły reakcje katalityczne. Wokół kręciło się mnóstwo neandertalskich dziewcząt z generacji 147 — w wieku odpowiednim na naukę na uniwersytecie. Korytarzem śmigały też tam i z powrotem patykowate roboty, wypełniając różne polecenia. Lurt zatrzymała się, gdy dotarły do dwóch wind. U neandertalczyków nieużywane kabiny pozostawały otwarte, aby wewnątrz nie robiło się zbyt duszno i aby od razu było widać, która znajduje się akurat na danym piętrze. Lurt weszła do środka pierwsza.

— Laboratorium Bandry Tolgak — powiedziała głośno. Drzwi się zamknęły i winda ruszyła do góry. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się na inny korytarz.

— Trzecie wejście po prawej stronie — oznajmił syntetyzowany głos.

Mary i Lurt znalazły odpowiednią pracownię i weszły do środka.

— Zdrowego dnia, Bandro — odezwała się Lurt.

Neandertalska kobieta siedziała plecami do nich. Odwróciła się z uśmiechem.

— Lurt Fradlo! Zdrowego dnia! — zawołała i w tej samej chwili jej oczy o zdumiewającej barwie pszenicy spoczęły na Mary. — A to pewnie Uczona Vaughan. Lurt uprzedziła mnie, że się do mnie wybieracie. — Kobieta ponownie się uśmiechnęła i ku zdumieniu Mary wyciągnęła do niej rękę.

Mary uścisnęła ją mocno.

— Hm… nie wiedziałam, że neandertalczycy podają sobie ręce na powitanie.

— Och, nie robimy tego — przyznała wciąż uśmiechnięta Bandra. — Ale czytałam sporo o was, Gliksinach. Jesteście fascynującymi ludźmi! — Wypuściła dłoń Mary. — Czy zrobiłam to, jak należy?

— Tak. Bardzo dobrze.

Bandra się rozpromieniła. Należała do generacji 144 i była o dziewięć lat starsza od Mary, a dokładnie o osiem i pół, ponieważ Mary przyszła na świat we wrześniu, podczas gdy większość neandertalczyków rodziła się na wiosnę. Owłosienie na twarzy i ciele Bandry mieniło się miedzią i srebrem.

— Cieszę się. Aha, chwileczkę! Jest jeszcze jeden rytuał! — Bandra ułożyła przyjemne rysy twarzy w poważną minę. — Jak się pani miewa?

Mary się roześmiała.

— Świetnie, dziękuję. A pani?

— Również doskonale. — Bandra wybuchła śmiechem. — Niezwykli ludzie! Tyle drobnych uprzejmości! Dla mnie to prawdziwy zaszczyt poznać Uczoną Vaughan.

— Proszę, mów mi Mary.

— Nie mogę — odparła Bandra ze śmiechem. — Ale z przyjemnością będę mówiła „Mare”.

Laboratorium Bandry pełne było mineralogicznych okazów — kryształów skalnych, wypolerowanych kamieni, pięknych geod i innych cudów.

— Cieszę się, że wreszcie mam okazję spotkać Gliksina. Czytałam o twoich ludziach wszystko, co u nas znalazłam.