— Ale i tak spróbujesz, dobrze? — poprosiła Mary.
— Oczywiście.
— Pewnie i tak nic to nie da — westchnęła. — Jeśli to, co Lurt mówiła o kodonerze, jest prawdą, przypuszczam, że nie my pierwsi próbujemy namierzyć Vissan.
— Dlaczego?
— To chyba jasne: ludzie poddani przymusowej sterylizacji na pewno szukają możliwości obejścia kary, jaka została im wymierzona.
— Może i tak — odparł Ponter — ale odkąd Vissan wycofała się z życia w społeczności, upłynęło mało czasu, a wysterylizowanych osób nie ma znowu tak wiele. Poza tym nikt na tym świecie nie będzie się starał o dziecko przed następnym latem, więc…
— Przepraszam, że się wtrącam, ale coś znalazłem — odezwał się Hak.
— Co? — spytała Mary.
— Chatę, której szukamy, a dokładniej mówiąc budynek, którego nie ma na starszych mapach. Znajduje się około trzydziestu pięciu kilometrów na zachód od Kraldak. — Hak przełożył dla Mary neandertalskie jednostki miary. Ponter prawdopodobnie usłyszał coś w rodzaju: „70 tysięcy długości ramion”.
— Wspaniale! — ucieszyła się. — Ponterze, musimy się tam wybrać!
— Oczywiście.
— Możemy pojechać jutro?
— Mare… — Głos Pontera zabrzmiał surowiej.
— Co? Ach, no tak. Dwoje nie jest jeszcze Jednym, tylko że…
— Co takiego?
Westchnęła.
— Nie, nie, masz rację. W takim razie pojedziemy tam, kiedy Dwoje będzie Jednym?
— Oczywiście, kochana. Wtedy możemy robić wszystko, co tylko będziesz chciała.
— Świetnie. No to jesteśmy umówieni.
Między Bandrą i Mary wszystko układało się simpatico — Bandra uwielbiała to słowo. Lubiły spędzać spokojne wieczory w domu. Miały do omówienia niekończącą się listę tematów naukowych, ale rozmawiały również o sprawach osobistych.
Mary przypominało to pierwsze dni z Ponterem podczas kwarantanny w domu Reubena Montego. Dzielenie się myślami z Bandrą okazało się intelektualnie i emocjonalnie stymulujące. Barastka była cudownie ciepłą, życzliwą i zabawną osobą.
Czasem jednak rozmowy prowadzone w głównym pomieszczeniu domu Bandry przeradzały się — no, może nie w zaciekłe kłótnie, ale na pewno w gorące wymiany zdań.
— Wiesz — stwierdziła raz Bandrą, sadowiąc się na drugim końcu kanapy, na której siedziała Mary — tę przesadną potrzebę prywatności z pewnością podsycają wasze religie. Na początku sądziłam, że prywatność umożliwia wam oddawanie się pewnym przyjemnym czynnościom, które zostały zakazane. Nadal uważam, że po części tak właśnie jest, ale odkąd Powiedziałaś mi o mnogości waszych systemów wierzeń, nie mogę przestać myśleć, że nawet samo praktykowanie wiary mniejszości wymagało utajnienia. Pierwsi wyznawcy twojego systemu, chrześcijaństwa, spotykali się w tajemnicy przed innymi, zgadza się?
— Tak — przyznała Mary. — Najważniejszym dla nas dniem jest Boże Narodzenie, upamiętniające dzień narodzin Jezusa. Obchodzimy je 25 grudnia, zimą, choć Jezus przyszedł na świat wiosną. Wiemy o tym, ponieważ w Biblii powiedziane jest, iż stało się to wtedy, gdy pasterze czuwali nocą nad stadami, a tak jest tylko na wiosnę, kiedy rodzą się jagnięta. — Mary się uśmiechnęła. — Hej, to zupełnie tak jak u was. Też lubicie rodzić wiosną.
— Prawdopodobnie z tej samej przyczyny: aby potomstwo mogło trochę podrosnąć, zanim znowu nadejdzie zima.
Mary zebrało się na żarty.
— Wy, Baraści, przypominacie owce także pod innymi względami. Jesteście wyjątkowo łagodni.
— Tak nas widzisz?
— Nie prowadzicie wojen. Z tego, co widziałam, w waszym społeczeństwie w zasadzie nie ma przemocy. Chociaż… — Mary już miała wspomnieć o nieszczęsnym zdarzeniu sprzed łat, którego rezultatem była roztrzaskana szczęka Pontera; na szczęście w porę umilkła.
— Może masz rację. Za to polujemy, oczywiście nie przez cały czas, chyba że na tym właśnie polega czyjś wkład w społeczeństwo. Taka forma aktywności pozwala pozbyć się agresji. Wyrzucamy ją z siebie. Jak wy byście to określili?
— Katharsis — podpowiedziała Mary. — Rozładowanie nagromadzonych uczuć.
— Katharsis! Jeszcze jedno wspaniałe słowo! Wystarczy rozwalić kilka zwierzęcych łbów albo oskrobać mięso z kości i człowieka ogarnia cudowny spokój.
Mary przez chwilę zastanawiała się, czy potrafiłaby zabić zwierzę w jakimkolwiek celu. Doszła do wniosku, że nie. Oczywiście komary się nie liczyły.
— My tego nie robimy.
— Wiem, uważacie to za niegodne cywilizowanych ludzi. Tymczasem my sądzimy, że między innymi właśnie dzięki temu cywilizacja mogła powstać.
— No, ale skoro mowa o prywatności… czy u was nikt nie wykorzystuje zupełnego jej braku? Nikt po kryjomu, w tajemnicy nie omija zabezpieczeń archiwów alibi i nie podgląda tego, co robicie?
— Po co miałby to robić?
— Na przykład po to, żeby nie dopuścić do obalenia władzy.
— Dlaczego ktoś miałby ją obalać? Przecież można zwyczajnie wybrać kogoś innego.
— No tak, dzisiaj można. Ale na pewno nie od początku mieliście demokratyczny ustrój.
— Tylko co?
— Plemiennych wodzów? Wojskowych dyktatorów? Imperatorów uważających siebie za bogów? Nie, tych ostatnich skreślmy. No, ale… — Mary zmarszczyła brwi. Ale co? Bez rolnictwa nie było granic terytorialnych, które wymagałyby obrony. Pierwsi ludzie uprawiający rolę mogli samodzielnie chronić te kilkaset akrów, ale dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych terenów łowieckich to za wielki obszar, by mogła go strzec niewielka grupa.
Poza tym po co tego pilnować? Napad na gospodarstwo dawał natychmiastowy rezultat: zboża skradzione z pola lub ze spichlerza. Za to w zbieractwie i łowiectwie, jak wiele razy mówił Ponter, najbardziej liczyła się znajomość terenu: nikt nie mógł tak po prostu wejść na nowe terytorium i od razu z powodzeniem korzystać z jego zasobów. Taki ktoś nie wiedziałby, gdzie zwierzęta chodzą do wodopoju, gdzie ptaki składają jaja i gdzie rosną drzewa rodzące najwięcej owoców. Nie, ten styl życia sprzyjał raczej pokojowej wymianie dóbr. Podróżnemu o wiele łatwiej było przywieźć ze sobą coś, co miało wartość, i wymienić to na świeżo upolowanego zwierza, niż samemu polować.
Niemniej, gdyby zaszła taka potrzeba, każdy neandertalczyk na pewno potrafiłby samodzielnie zdobyć sobie jedzenie f tak jak Vissan, która teraz musiała radzić sobie ze wszystkim sama. Poza tym przy kontrolowanej wielkości populacji — praktykowanej przez Barastów od setek lat — nie brakowało wolnych terenów dla każdego, kto wolał działać w pojedynkę.
— Na pewno jednak zdarzały się sytuacje, kiedy ludziom nie podobała się wybrana przez nich władza i chcieli się jej pozbyć — zauważyła Mary.
— O tak, oczywiście.
— I co się wtedy działo?
— W dawnych czasach? Zanim oczyszczono pulę genów? Mieliśmy zamachy.
— No właśnie! I to powód, aby naruszyć prywatność innych osób: próba udaremnienia zamachu. Gdyby ktoś próbował cię zabić, chciałabyś mieć na tę osobę oko i uniemożliwić jej spiskowanie.
— Zamach nie wymaga żadnego spisku — stwierdziła Bandra, unosząc brew. — Po prostu podchodzi się do kogoś i rozwala mu się czaszkę. Wierz mi, dla wybranych reprezentantów to doskonała zachęta do tego, by dbać o zadowolenie swojego elektoratu.