Mary roześmiała się mimo woli.
— Ale przecież nawet gdy większość jest zadowolona, zawsze znajdą się wyjątki.
Bandra skinęła głową.
— I właśnie dlatego już dawno uznaliśmy za konieczne oczyszczenie puli genów z materiału genetycznego, który może prowadzić do antyspołecznych zachowań.
— Tylko że ta czystka puli genów… — Mary nie chciała, aby zabrzmiało to jak krytyka, lecz zdradził ją ton głosu. — Próbowałam rozmawiać o tym z Ponterem, ale to trudne. On tak ślepo popiera to rozwiązanie. A właśnie ono przyprawia moich ludzi o gęsią skórkę w jeszcze większym stopniu niż wasz brak prywatności.
— „Przyprawia o gęsią skórkę”! Och, wspaniałe powiedzenie!
— Mówię poważnie, Bandro. W przeszłości próbowaliśmy podobnych rozwiązań i… nigdy nie kończyły się dobrze. Rzecz w tym, że według nas nie sposób w takich sytuacjach uniknąć korupcji. Byli już tacy, którzy próbowali zetrzeć z powierzchni ziemi określone grupy etniczne.
Pisk Kompana.
— Grupy ludzi wyróżniających się pewnymi cechach, wynikającymi z ich pochodzenia geograficznego.
— Ale przecież różnorodność ma ogromną wartość genetyczną — zauważyła Bandra. — Ty, jako specjalistka w zakresie chemii życia, na pewno to wiesz.
— Owszem, ale… no, próbowaliśmy… to znaczy moi ludzie… nie, nie dosłownie moi, tylko źli ludzie, źli członkowie mojego gatunku, uciekali się do… do zbrodni, które nazywamy „ludobójstwem”. Próbowali doprowadzić do zagłady innych ras ludzkich i…
Cholera jasna — żachnęła się w myślach Mary. Dlaczego nie potrafiła konwersować z neandertalczykami o pogodzie? Po co zawsze poruszała tak okropne tematy? Gdyby umiała czasem zamknąć buzię na kłódkę…
— Ludobójstwo — powtórzyła Bandra, tym razem bez zachwytu. Nie musiała pytać, czy gatunek Homo neanderthalensis stał się pierwszą ofiarą ludobójstwa dokonanego przez Homo sapiens.
— Ale jak decydujecie, które cechy należy wyeliminować? — zastanowiła się Mary.
— To chyba oczywiste. Nadmierną agresję. Nadmierny egoizm. Skłonności do złego traktowania dzieci. Upośledzenia umysłowe. Predyspozycje do chorób genetycznych.
Mary pokręciła głową; wciąż nie mogła zapomnieć o tamtej przerwanej rozmowie z Ponterem.
— Według nas każdy ma prawo do posiadania potomstwa.
— Dlaczego? — spytała Bandra.
Mary zmarszczyła czoło.
— Bo to… to prawo każdego człowieka.
— To jest ludzkie pragnienie — zauważyła Bandra. — Ale czy prawo? Ewolucję umożliwia rozmnażanie się tylko niektórych członków populacji.
— Myślę, że dla nas przeciwdziałanie brutalności doboru naturalnego jest znamieniem cywilizacji.
— Ale przecież społeczność, jako całość, jest ważniejsza od jednostki.
— Sądzę, że w przeważającej części moi ludzie nie podzielają tego zdania. Przywiązujemy olbrzymią wagę do indywidualnych praw i swobód.
— Olbrzymią wagę? Chyba raczej olbrzymią cenę? — Bandra pokręciła głową. — Słyszałam o tych wszystkich środkach bezpieczeństwa, jakie są konieczne na waszych terminalach transportowych, o wielkich liczbach egzekutorów, którzy pilnują waszych miast. Twierdzicie, że nie chcecie wojen, a poświęcacie ogromne środki na przygotowywanie się do nich i prowadzenie ich. Macie terrorystów i tych, którzy trudnią się uzależnianiem innych od substancji chemicznych. Macie plagę osób wykorzystujących dzieci, a do tego… wybacz mi, że tak mówię… a do tego wasz przeciętny iloraz inteligencji jest o wiele niższy od tego, jaki być powinien.
— Nigdy nie znaleźliśmy sposobu mierzenia ilorazu inteligencji, który nie byłby kulturowo tendencyjny.
Bandra zamrugała ze zdziwieniem.
— Jak inteligencja może być kulturowo tendencyjna?
— Hm, jeśli na przykład zapytasz przeciętnie inteligentne dziecko z bogatej rodziny, jakie słowo pasuje do słowa „filiżanka”, odpowie, że „spodek”. Spodki to takie małe talerzyki, na których stawia się filiżanki z kawą… z gorącym napojem. Ale jeśli o to samo spytasz przeciętnie inteligentne dziecko z biednej rodziny, może nie znać odpowiedzi, bo możliwe, że jego rodziców nie było stać na spodki.
— Inteligencja to nie jakiś tam sprawdzian wiedzy ogólnej — stwierdziła Bandra. — Są znacznie lepsze metody pozwalające określić jej poziom. My badamy liczbę połączeń nerwowych powstałych w mózgu. Ich liczba jest dobrym, obiektywnym wskaźnikiem.
— Ale ludzie, którym odmówiono prawa do posiadania potomstwa z powodu niedostatecznej inteligencji, na pewno byli z tego powodu niezadowoleni.
— Owszem, lecz z definicji nietrudno było nimi manipulować.
Mary poczuła nieprzyjemny dreszcz.
— Ale…
— Nie zapominaj, jak wygląda nasza demokracja: pozwalamy głosować tylko tym, którzy ukończyli 600 miesięcy, czyli osiągnęli dwie trzecie przeciętnej długości życia. To jest… Delka?
— Czterdzieści osiem lat — odpowiedziała Delka, Kompan Bandry.
— W przypadku większości kobiet jest to wiek, w którym nie mogą mieć więcej dzieci. Także mężczyźni w tym wieku zwykle już nie płodzą potomstwa. Dlatego osoby, które uczestniczyły w głosowaniu na temat inteligencji, podejmowały decyzję, która nie dotyczyła bezpośrednio ich samych.
— To nie demokracja, jeśli prawo do głosu ma jedynie mniejszość.
Bandra zmarszczyła czoło, jakby próbowała zrozumieć uwagę Mary.
— U nas wszyscy mają takie prawo, tyle że nie przez całe życie. Poza tym, odmiennie niż na twoim świecie, nigdy nie odmówiliśmy człowiekowi w odpowiednim wieku prawa głosu ze względu na płeć bądź kolor skóry.
— Ale przecież ci, którzy w tej sprawie głosowali, musieli martwić się o swoje dzieci, które były w wieku rozrodczym i nie mogły głosować.
Bandra zawahała się na moment. Mary to zastanowiło. Do tej pory jej neandertalska przyjaciółka odpowiadała pewnie.
— Każdy ma nadzieję, że przyszłość jego dzieci będzie szczęśliwa, i dla każdego jest to ważne — powiedziała w końcu. — Ale głosowanie odbyło się, zanim przeprowadzono testy inteligencji. Teraz chyba już rozumiesz. Na podstawie referendum podjęto decyzję, aby przez dziesięć kolejnych generacji uniemożliwić prokreację dolnym pięciu procentom ludności. Znajdź mi rodzica, który uważa, że jego dziecko znajdzie się akurat w tych najniższych pięciu procentach. To niemożliwe! Głosujący naturalnie zakładali, że ich dzieci ten zakaz nie obejmie.
— Tymczasem niektórych to dotknęło.
— Tak. Niektórych tak. — Bandra nieznacznie wzruszyła ramionami. — Ale tu chodziło o dobro społeczeństwa, rozumiesz?
Mary pokręciła głową.
— Moi ludzie nigdy by na coś takiego nie wyrazili zgody.
— Za to teraz już nie musimy się przejmować pulą genów. Tylko czasem zdarzają się wyjątki. Po dziesięciu pokoleniach restrykcje zostały zniesione. Większość chorób genetycznych usunięto na dobre, z nadmierną agresją także w zasadzie się uporano, a średnia inteligencja znacznie się poprawiła. Oczywiście nadal rozkłada się ona według krzywej dzwonowej, ale skończyło się na… Jak wy to nazywacie? Mamy takie pojęcie w statystyce: pierwiastek kwadratowy ze średniej pierwiastków odchyleń od średniej arytmetycznej…
— Odchylenie standardowe — stwierdziła Mary.
— Aha. No właśnie. Po dziesięciu generacjach przeciętna inteligencja przesunęła się o całe odchylenie standardowe w lewo.