Выбрать главу

— A teraz już znasz swoje pragnienia?

— Wiem, że pragnę Pontera.

— Ale nie możesz mieć tylko jego samego. On ma Adikora i córki.

Mary zagięła róg strony i zamknęła książkę.

— Wiem — odparła cicho.

Bandra wyczuła, że zasmuciła towarzyszkę.

— Przepraszam — powiedziała. — Zrobię sobie coś do picia. Ty też się czegoś napijesz?

Mary wiele by dała za lampkę wina, ale neandertalczycy nie znali takich trunków. Ze swojego świata zabrała za to kilową puszkę rozpuszczalnej kawy. Zwykle nie pijała kawy wieczorami, ale w neandertalskich domach temperatura wynosiła 16 stopni — Gliksini i Baraści stosowali taką samą skalę: różnicę między punktem topnienia i temperaturą wrzenia dzielono na sto części. Mary wolała mieć w domu 20 lub 21 stopni. Pomyślała, że czara kawy na pewno ją rozgrzeje.

— Pomogę ci — zaproponowała i razem przeszły do strefy przygotowywania posiłków.

Na swojej Ziemi Mary zwykle miała pod ręką czekoladowe mleko. Tutaj nie mogła go dostać, ale przywiozła pudełko mleka w proszku i rozpuszczalną czekoladę. Połączenie tych składników z ulubioną przez nią kawą Maxwell House dało smak zbliżony do tego, jaki lubiła.

Po chwili wróciły do głównego pokoju. Jego podłogę pokrywał mech. Bandra usiadła na jednej z lekko łukowatych kanap wyrastających ze ścian pomieszczenia. Mary chciała z powrotem usiąść w fotelu, ale uświadomiła sobie, że nie ma gdzie odstawić naczynia z kawą. Dlatego wzięła Posiadacza — Colm zdenerwowałby się, widząc połamany grzbiet książki i ośle uszy — i zajęła drugi koniec kanapy, stawiając kawę na sosnowy stolik przed sobą.

— Na twoim świecie mieszkasz sama. — To nie było pytanie; Bandra już o tym wiedziała.

— Tak. Mam mieszkanie w bloku. To takie prywatne po koje w dużym budynku, którego właścicielami są wszyscy jego mieszkańcy. Prawie dwieście osób.

— Dwieście osób! Jak duży jest ten dom?

— Ma dwadzieścia dwa piętra… dwadzieścia dwa poziomy. Ja mieszkam na siedemnastym.

— Na pewno masz wspaniałe widoki!

— Rzeczywiście. — Mary uświadomiła sobie, że odpowiedziała odruchowo. Z okien widziała przecież beton i szkło, budynki i autostrady. Niegdyś odpowiadało jej to, ale teraz jej upodobania zaczęły się zmieniać.

— I co się teraz dzieje z tym miejscem?

— Nadal jest moją własnością. Kiedy postanowimy z Ponterem, co chcemy robić na dłuższą metę, podejmę decyzję co do mieszkania. Być może je zatrzymamy.

— A jakie macie zamiary?

— Sama chciałabym wiedzieć. — Mary podniosła naczynie i upiła łyk kawy. — Tak jak mówiłaś, w grę wchodzi nie tylko Ponter.

— Ty też nie powinnaś być sama — powiedziała Bandra, spuszczając wzrok.

— Słucham?

— Ty też nie powinnaś być sama. Jeśli chcesz się stać częścią tego świata, nie powinnaś być sama o tej porze miesiąca.

— Hm. Na moim świecie większość ludzi czuje pociąg wyłącznie do płci przeciwnej.

Bandra na chwilę podniosła głowę, po czym znowu wlepiła wzrok w podłogę.

— I nie ma związków między kobietami?

— Oczywiście, że są, czasami. Ale przeważnie kobiety żyjące w takich związkach nie mają partnerów mężczyzn.

— Tutaj tak nie jest.

— Wiem — powiedziała cicho Mary.

— Ja… my… między nami dobrze się układa…

Mary poczuła, że cała drętwieje.

— Tak, to prawda — przyznała.

— Tutaj dwie kobiety mieszkające razem, jeśli się lubią i nie są spokrewnione genetycznie, stają się… — nagle duża dłoń Bandry znalazła się na kolanie Mary — … stają się sobie bliskie.

Mary spojrzała na tę dłoń. W przeszłości zdarzało jej się spychać z kolan ręce mężczyzn, ale…

Nie chciała urazić Bandry, która była tak miła, że zgodziła się przyjąć ją pod swój dach.

— Bandro, ja… ja nie czuję pociągu do kobiet.

— Może to… to tylko… — Bandra szukała odpowiedniego określenia — … tylko uwarunkowanie kulturowe.

Mary zmarszczyła brwi. Może rzeczywiście tak było, ale to niczego nie zmieniało. Wprawdzie kiedy miała trzynaście czy czternaście lat, całowała się z koleżankami, ale po prostu ćwiczyły wtedy pocałunki, bo nie chciały się skompromitować przed chłopakami.

Przynajmniej tak to sobie tłumaczyły, choć…

Choć rzeczywiście na swój sposób było to przyjemne.

Jednak…

— Przykro mi, Bandro. Nie chcę być nieuprzejma, ale nie jestem zainteresowana.

— Wiesz — Bandra spojrzała Mary w oczy, a potem odwróciła wzrok — nikt nie potrafi zadowolić kobiety tak jak druga kobieta.

Serce Mary drgnęło.

— Na pewno tak jest, ale… — Delikatnie zdjęła dłoń Bandry ze swojego kolana. — Ale to nie dla mnie.

Bandra kilka razy skinęła głową.

— Jeśli zmienisz zdanie… — Pozostawiła tę myśl niedokończoną i dopiero po chwili dodała: — Gdy Dwoje nie jest Jednym, można się czuć bardzo samotną.

To z pewnością prawda — pomyślała Mary, ale nic nie powiedziała.

— Pójdę już spać — rzekła w końcu Bandra. — Wy sobie życzycie „miłych snów”, tak?

Mary zdołała się uśmiechnąć.

— Tak. Dobranoc, Bandro.

Wzrokiem odprowadziła neandertalską przyjaciółkę do drzwi jej sypialni. Sama miała oddzielny pokój, który dawniej należał do młodszej córki Bandry, Dranny. Pomyślała, że może też powinna się już położyć, ale potem zmieniła zdanie i postanowiła jeszcze trochę poczytać. Miała nadzieję, że dzięki temu przestanie myśleć o tym, co się wydarzyło.

Wzięła do ręki Posiadacza i otworzyła książkę na zagiętej stronie. Ton prozy Galsworthy’ego wydawał się kpiący, ironiczny. Nie tylko neandertalczycy dostrzegali wady w Gliksinach. Wróciła do lektury, z przyjemnością zagłębiając się w znakomite opisy życia zamożnej klasy średniej w wiktoriańskiej Anglii. Autor bez wątpienia potrafił posługiwać się słowem i…

O Boże…

Z walącym sercem zatrzasnęła książkę.

Boże.

Głęboko wciągnęła powietrze, wypuściła je i raz jeszcze odetchnęła.

Soames właśnie…

Serce podjechało jej do gardła.

Może źle coś zrozumiała. W końcu przecież proza nie była dosłowna. Poza tym przy jej obecnym stanie umysłu…

Otworzyła tom ostrożnie, niepewnie, tak jak zrobiłby to Colm, i odnalazła miejsce, w którym przerwała lekturę. Oczami przebiegła raz jeszcze po zwartej czcionce i…

Nie, nie miała cienia wątpliwości. Soames Forsythe, Posiadacz, właśnie dowiódł, że traktuje swoją żonę, Irenę, jak własność. Wyraźnie nie interesowała się ani nim, ani małżeńskim łożem, więc ją zgwałcił.

Do tej chwili Mary czytała z przyjemnością — sceny potajemnego romansu Ireny z architektem Bosinneyem przypominały trochę jej własny, dziwny, zakazany związek z Ponterem. Ale…

Gwałt.

Nie mogła winić Galsworthyego. Takie zachowanie pasowało do Soamesa.

Właśnie tak postąpiłby mężczyzna.

Odłożyła książkę na stolik, obok naczynia z ostygłą kawą. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że wpatruje się w drzwi sypialni Bandry. Bóg wie, jak długo się im przyglądała. W końcu wstała z kanapy i wróciła do swojego pokoju, w samotność, w ciemność.

Rozdział 18

Tutaj, w Ameryce Północnej, a także w Japonii i w Europie, i w Rosji, i na całym naszym wspaniałym świecie przeważnie żyje nam się teraz lepiej niż kiedykolwiek przedtem — i jakość życia wciąż się poprawia…