— Halo, Uczony Boddicie! — dobiegł ich głos kierowcy sześcianu.
Ponter wyjrzał za drzwi.
— Tak? — zawołał.
— Jak długo tu będziecie?
— Nie wiem. Decymę, może trochę dłużej.
Kierowca przez chwilę nad czymś myślał.
— W takim razie wybiorę się na polowanie — oświadczył w końcu. — Już od miesięcy nie zapuszczałem się tak daleko od miasta.
— Dobrej zabawy. — Ponter pomachał mężczyźnie, po czym wrócił do chaty i podszedł do sterty ubrań w kącie. Podniósł do twarzy koszulę i głęboko wciągnął nosem powietrze. Powtarzał tę czynność, kolejno biorąc do rąk inne części garderoby, aż wreszcie kiwnął głową do Mary. — Znam już jej zapach.
Posadził sobie Mega na barana i wyszedł na zewnątrz. Mary ruszyła za nim, zamykając za sobą drzwi. Ponter rozszerzył nozdrza, wsysając przez nie powietrze. Obszedł niemal całą chatkę dookoła, aż w końcu się zatrzymał.
— Tędy — powiedział, wskazując na wschód.
— Świetnie. No to ruszajmy.
Małe neandertalskie dziewczynki wiele wiedziały o zbieractwie, ale rzadko miały okazję obserwować myśliwego. Dla Mega była to wspaniała przygoda. Nawet z córką na ramionach Ponter szybko szedł przez las, omijając przeszkody. Mary z trudem za nim nadążała. Po drodze spłoszyli kilka jeleni i stado gołębi wędrownych, które poderwały się do lotu.
Mary kiepsko radziła sobie z ocenianiem odległości w lesie, ale przypuszczała, że przeszli jakieś sześć lub siedem kilometrów, zanim Ponter wreszcie się zatrzymał i wskazał majaczącą w oddali postać pochyloną nad strumieniem.
— Tam jest — powiedział cicho. — Szliśmy pod wiatr, więc jestem pewien, że jeszcze nie wyczuła naszej obecności.
— W takim razie podejdźmy bliżej — zasugerowała Mary.
Ponter nakazał córce być cicho. Udało im się zbliżyć do kobiety na odległość jakichś czterdziestu metrów, ale wtedy Mary nastąpiła na gałązkę, która pękła z głośnym trzaskiem. Zaalarmowana Vissan podniosła głowę. Na moment wszyscy zamarli w bezruchu jak postacie niezwykłego obrazu. Ponter, Mary i Mega patrzyli na kobietę, a ona na nich. Po chwili jednak zerwała się do ucieczki.
— Zaczekaj! — zawołała Mary. — Nie uciekaj!
Nie spodziewała się, że jej słowa odniosą jakiś skutek, ale kobieta gwałtownie przystanęła i odwróciła się. Dopiero wtedy dotarło do Mary, że krzyknęła po angielsku. Christine po chwili posłusznie przetłumaczyła jej słowa na neandertalski. Vissan prawdopodobnie nigdy dotąd nie słyszała ani tak cienkiego głosu, ani tego dziwnego, obcego języka. Ktoś, kto od początku lata mieszkał w głuszy bez Kompana i Podglądacza, nie mógł wiedzieć, że otwarto portal do równoległego świata.
Ponter, Mega i Mary podeszli trochę bliżej. Zatrzymali się w odległości dwudziestu metrów od kobiety, której twarz wyrażała absolutne zdumienie.
— Kim… kim jesteś? — spytała po neandertalsku.
— Nazywam się Mary Vaughan. Proszę, nie uciekaj! Czy to ty jesteś Vissan Lennet?
Kobieta rozdziawiła szeroką szczękę. Mary uświadomiła sobie, że Barastka nigdy wcześniej nie słyszała takich dźwięków.
— Tak — odparła w końcu. — Jestem Vissan. Proszę, nie róbcie mi krzywdy.
Mary zaskoczona zerknęła na Pontera.
— Nic ci nie zrobimy! — zawołała, po czym zwróciła się do Pontera. — Dlaczego ona się nas obawia?
— Nie ma Kompana — odparł cicho. — Nic nie rejestruje tego spotkania z jej strony, a poza tym nie ma żadnego statusu w świetle naszego prawa. Nie mogłaby zażądać wglądu do rejestrów w archiwum alibi.
— Nie bój się nas! — zawołała Mega. — Jesteśmy dobrzy!
Całej trójce udało się zbliżyć o kolejne pięć metrów.
— Kim ty jesteś? — spytała kobieta ponownie.
— To Gliksinka! — wyjaśniła Mega. — Nie widzisz?
Vissan wpatrywała się w Mary.
— Niemożliwe. Powiedzcie mi prawdę.
— Mega ma rację. Należę do gatunku, który wy nazywanie Gliksinami.
— Zdumiewające! Ale… ale jesteś dorosłym osobnikiem. Gdyby komuś udało się pozyskać materiał genetyczny Gliksinów przed wieloma dekamiesiącami, na pewno bym o tym wiedziała.
Chwilę trwało, zanim Mary zrozumiała, co Vissan ma na myśli. Sądziła, że Mary jest klonem wyhodowanym z kopalnego DNA.
— Nie, to nie tak. Ja…
— Pozwól, że ja wyjaśnię — wtrącił Ponter. — Vissan, czy wiesz, kim ja jestem?
Kobieta zmrużyła oczy, a potem pokręciła głową.
— Nie.
— To mój tatuś — wyjaśniła Mega. — Nazywa się Ponter Boddit. Jest z generacji 145. A ja ze 148!
— Znasz może chemiczkę Lurt Fradlo? — spytał Ponter, nie spuszczając wzroku z Vissan.
— Fradlo? Z Saldak? Słyszałam o badaniach, jakie prowadziła.
— Ona jest partnerką Adikora — oznajmiła Mega. — A Adikor jest partnerem mojego taty.
Ponter położył dłoń na ramieniu córki.
— Zgadza się. Adikor i ja zajmujemy się fizyką kwantową. Wspólnie udało nam się dotrzeć do równoległego świata, na którym to Gliksini przetrwali do dnia dzisiejszego, a Baraści wyginęli.
— Nabieracie mnie.
— Nie, wcale nie! — zaprzeczyła Mega. — To najprawdziwsza prawda! Tatuś wpadł do innego świata, kiedy był w kopalni Debral. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. A Daklar myślała, że Adikor zrobił tatusiowi coś złego, ale Adikor jest dobry; nigdy by nic takiego nie zrobił! Jasmel — moja starsza siostra — pomogła mu sprowadzić tatę z powrotem. A potem zrobili portal, który jest ciągle otwarty i Mare przyszła do nas z drugiej strony.
— To niemożliwe — stwierdziła Vissan, zerkając na przedramię Mary. — Ona musi być z tego świata. Ma Kompana.
Mary również spojrzała na swoją rękę. Fragment panelu Christine wystawał spod mankietu jej kurtki. Zdjęła ją, podwinęła rękaw bluzki i wyciągnęła rękę przed siebie.
— Mój Kompan został wszczepiony dopiero niedawno — powiedziała. — Rana wciąż jeszcze się goi.
Vissan zrobiła krok w kierunku Mary, potem jeszcze jeden i następny.
— Rzeczywiście — powiedziała w końcu.
— Mówimy prawdę — zapewnił Ponter, wskazując Mary.
— Sama widzisz, że tak.
Vissan oparła dłonie na szerokich biodrach i uważnie przyjrzała się twarzy Gliksinki z jej maleńkim nosem, wysokim czołem i dziwną wypukłością pod dolną szczęką.
— Chyba widzę — powiedziała pełnym zdumienia głosem.
Rozdział 21
Naukowcy mówię nam, że przodkowie naszego gatunku dotarli do północnego krańca Afryki, spojrzeli na północ przez Cieśninę Gibraltarską i dostrzegli tam nowy ląd — oczywiście zapragnęli pokonać zdradziecki przesmyk wodny i tak trafili na kontynent europejski…
Vissan należała do generacji 144. Była prawie o dziesięć lat starsza od Mary. Miała zielone oczy i siwe włosy z kilkoma pasmami blond, zdradzającymi ich dawny kolor. Nosiła zwykły strój masowej produkcji, połatany tu i ówdzie kawałkami skóry, a przez ramię miała przewieszoną skórzaną torbę, prawdopodobnie z tym, co zebrała tego ranka.
— Przyjmuję wyjaśnienie tego, kim jesteś — powiedziała, gdy całą czwórką ruszyli w drogę powrotną do jej chaty — ale nie rozumiem, dlaczego mnie odszukaliście.