— Co takiego?
— Przykro mi — odezwała się Christine — ale nie wiem, jak przetłumaczyć słowo, którego użyła Vissan. Chodzi o nieprawidłowość liczby chromosomów. Są trzy tam, gdzie powinny być tylko dwa.
— Trisomia — podpowiedziała Mary.
— Gdyby moi rodzice — ciągnęła Vissan — mieli do dyspozycji metody pozwalające niezależnie od wieku stworzyć idealny diploidalny zestaw chromosomów, Lanamar urodziłby się normalny. Taki sposób pozwoliłby wyeliminować mnóstwo podobnych schorzeń.
„Rzeczywiście” — pomyślała Mary. Jedno na 500 dzieci Gliksinów rodziło się z aberracją chromosomu płciowego, na przykład z zespołem Klinefeltera (czyli z dwoma lub większą liczbą chromosomów X i z jednym Y, bądź też z ich mozaiką), z trzema chromosomami X, z zespołem Turnera (pojedynczym chromosomem X zupełnie pozbawionym pary bądź występującym ze skróconym drugim chromosomem płciowym), czy z zespołem XYY powodującym u mężczyzn większą agresję. Mary podejrzewała, że Cornelius Ruskin ma dodatkowy chromosom Y; wskazywały na to jego budowa ciała i usposobienie. Zdarzały się także inne kombinacje, ale w większości takich przypadków dochodziło do samoistnych poronień.
— To nie wszystko — powiedziała Vissan. — Na początku kierowałam się chęcią zapobiegania trisomii i innym tego typu wadom. Jednak kiedy zaczęłam badania, zdałam sobie sprawę z cudownych możliwości, jakie się przede mną otwierały.
— Z jakich? — spytał Ponter.
— Chciałam wyeliminować przypadkowość doboru genów, dając rodzicom możliwość wyboru cech potomstwa.
— Jak to? — zdziwił się.
Vissan spojrzała na niego.
— Odziedziczyłeś pewną grupę cech po ojcu i inną po matce; połowa twojego kwasu deoksyrybonukleinowego pochodzi od jednego rodzica, a połowa od drugiego. W sumie te dwie połówki dają twoje czterdzieści osiem chromosomów. Jednak każdy twój plemnik zawiera przypadkowy zbiór tych wszystkich cech. Ty — Ponter Boddit — masz gen koloru oczu od ojca i od matki, gen koloru włosów od ojca i od matki, gen determinujący kształt wału nadoczodołowego od ojca i od matki, i tak dalej. Ale twój plemnik zawiera tylko dwadzieścia cztery chromosomy, czyli połowę twojego kwasu deoksyrybonukleinowego. W każdej twojej komórce rozrodczej znajduje się albo gen z cechą od ojca, albo gen z cechą od matki, ale nigdy i jeden, i drugi. Jeden plemnik otrzyma zestaw informacji genetycznej z kolorem oczu twojej matki, kolorem włosów twego ojca i kształtem wału nadoczodołowego twojej matki. W drugim znajdzie się dokładnie odwrotna kombinacja. W trzecim będą tylko cechy twojej matki, a w czwartym tylko twego ojca. I tak dalej, po kolei, z dziesiątkami tysięcy twoich genów. Prawdopodobieństwo powstania dwóch plemników z taką samą kombinacją zakodowanych cech jest znikome. Podobnie jest z komórkami jajowymi. Można być niemal całkowicie pewnym, że nie znajdą się dwie o takim samym połączeniu materiału genetycznego matki matki oraz materiału genetycznego ojca matki.
— Rozumiem — powiedział Ponter.
— Weźmy na przykład Mega. Jest twoją córką, tak?
— Jestem! — przytaknęła dziewczynka.
Vissan przykucnęła obok małej.
— Ma brązowe oczy, a ty masz złote — zauważyła Vissan. — Masz jeszcze inne dzieci?
— Starszą córkę, Jasmel.
— I jakiego koloru oczy ma Jasmel?
— Takie jak moje.
— Szczęściara! — Mega wydęła wargi.
— Rzeczywiście — przyznała Vissan, po czym wstała i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Spojrzała na Pontera. — Brązowy kolor oczu jest dominujący; złoty jest recesywny. Prawdopodobieństwo, że dziecko odziedziczy twój kolor oczu, wynosiło zaledwie jeden do czterech. Gdybyś jednak powierzył przygotowanie materiału genetycznego kodonerowi, mógłbyś zadecydować, że chcesz, aby obie córki miały złote oczy lub jakąkolwiek inną cechę zawartą w kodach genetycznych twoim i twojej partnerki.
— Bu! — jęknęła Mega. — Chciałabym mieć złote oczy!
— Czy teraz już rozumiecie? — spytała Vissan. — Podczas naturalnego zapłodnienia łączą się zupełnie przypadkowo skomponowane zestawy cech. — Ponter skinął głową. — Nie uważacie jednak, że to szalone? Absolutna ruletka cech! I nie mówię tu tylko o tak mało znaczących sprawach jak kolor oczu. Na przykład, Ponterze, masz dwa geny odpowiadające za elastyczność soczewki oka: jeden od matki i jeden od ojca. Załóżmy, że ten od matki jest dobry i umożliwia ostre widzenie aż po starość, ale ten, który odziedziczyłeś po ojcu, sprawił, że od dzieciństwa musiałeś nosić korygujące szkła. Swojemu dziecku przekażesz tylko jeden z tych genów. Który wybierzesz?
— Oczywiście gen mojej matki — przyznał Ponter.
— Właśnie! Jednak przy naturalnym poczęciu nie masz tego wyboru. W ogóle nie masz żadnego wyboru. Zupełną loterią jest to, jakie geny otrzyma twój potomek, ponieważ pozwalasz niedoskonałej naturze decydować o informacji genetycznej, jaka znajdzie się w każdym z twoich plemników. Ale gdybyśmy sekwencjonowali twój kwas deoksyrybonukleinowy, moglibyśmy z każdej pary odziedziczonych przez ciebie cech wybrać lepszy gen. W ten sposób otrzymalibyśmy haploidalny zestaw zawierający tylko te bardziej pożądane cechy. Tak samo moglibyśmy zrobić z materiałem genetycznym Mary, tworząc haploidalny zestaw najlepszych cech z jej genetycznego repertuaru. Potem wystarczyłoby połączyć oba te zestawy i stworzyć najlepszego potomka, jakiego moglibyście spłodzić. To dziecko nadal będzie pod względem genetycznym w połowie takie jak ojciec, a w połowie takie jak matka, ale odziedziczy najlepszą ze wszystkich możliwych kombinacji materiału genetycznego obojga rodziców.
— Rany — powiedziała Mary z podziwem. — Wprawdzie to niezupełnie dzieci na zamówienie, ale…
Vissan pokręciła głową.
— Nie, choć to też jest technicznie możliwe przy użyciu kodonera. Wystarczy wprowadzić allele nieobecne u żadnego z rodziców. Ale to nigdy nie było moją intencją. Wkrótce zostanie poczęta generacja 149 i chciałam, aby było to najlepsze pokolenie wszech czasów, posiadające same pozytywne cechy rodziców, którzy dadzą tej generacji początek. — Barastka ponownie pokręciła głową, a jej głos stał się jeszcze niższy niż zwykle. — W ten sposób zrobilibyśmy dla naszego gatunku tyle samo dobrego, ile wcześniej zdziałano dzięki oczyszczeniu puli genów. — Westchnęła ze smutkiem. Po chwili jednak zdołała otrząsnąć się z żalu, przynajmniej na jakiś czas. — No cóż, nigdy do tego nie dojdzie. Ale przynajmniej wy możecie skorzystać z możliwości, jakie daje kodoner.
Mary miała wrażenie, że za moment jej serce eksploduje. Miała zostać matką! To naprawdę miało się stać.
— To cudownie, Vissan, dziękuję ci! Nauczysz nas go obsługiwać?
— Jak najbardziej. Mam nadzieję, że baterie wciąż są naładowane… — Barastka dotknęła jednej z kontrolek i po chwili kwadratowy monitor pośrodku urządzenia obudził się do życia. — Można oczywiście podłączyć kodoner do większego monitora. Najpierw wlewamy odpowiednie związki chemiczne tutaj, w tę szparę. — Wskazała otwór po prawej stronie. — A to, co powstanie, wychodzi tędy w postaci zawiesiny wodnej. — Pokazała kurek z lewego boku. — Naturalnie trzeba tu zamocować sterylne szklane naczynie.
— A jak się wprowadza dane? — spytała Mary, z fascynacją przypatrując się urządzeniu.
— Jest opcja sterowania głosem. — Vissan pociągnęła za gałkę kontrolną i odwróciła się przodem do maszyny. — Stwórz nić kwasu deoksyrybonukleinowego długości stu tysięcy nukleotydów, składającą się z powtarzającego się kodonu adenina-cytozyna-tymina. — Spojrzała na Gliksinkę. — To aminokwas o nazwie…