— Powiedziałaś „płat ciemieniowy”? — upewniła się Mary, przysuwając się bliżej. Jej serce zaczęło mocniej bić.
— Tak. Jeśli ta część nie rozwinie się prawidłowo, może dojść do afazji bądź do zaburzenia funkcji motorycznych, dlatego…
Mary spojrzała na Pontera.
— Ty ją do tego namówiłeś?
— Słucham? — zdziwił się.
— Daj spokój, Ponterze. Mowa o części płata ciemieniowego znajdującej się w lewej półkuli!
— I? — Zmarszczył brew.
— Veronica Shannon mówiła, że ta część odpowiada za uczucia religijne u ludzi mojego gatunku. Wrażenie podróżowania poza ciałem; poczucie jedności ze światem. Wszystko to ma swoje korzenie właśnie tam.
— Ach, o to ci chodzi.
— Chcesz powiedzieć, że nie wiedziałeś, iż ta kwestia tu wypłynie?
— Naprawdę, Mare, nie miałem pojęcia.
Odwróciła głowę.
— Mówiłeś o „wyleczeniu” z religii i proszę bardzo, znalazło się rozwiązanie.
— Mare — wtrąciła Vissan — Ponter i ja niczego nie ustalaliśmy.
— Nie? Długo was nie było, kiedy poszliście polować…
— Naprawdę — zapewniła Barastka. — Nic nie wiem o żadnych badaniach.
Mary głęboko wciągnęła powietrze i bardzo powoli je wypuściła.
— Przepraszam — powiedziała w końcu. — Nie powinnam tak reagować. Wiem, że Ponter nigdy nie próbowałby mnie w ten sposób zwieść.
Hak wyemitował krótki pisk, ale Ponter nie poprosił o wyjaśnienie słowa.
Mary wyciągnęła do niego rękę.
— Ponterze, jesteś moim partnerem, choć jeszcze nie mieliśmy uroczystości ślubowania. Wiem, że nigdy byś mnie nie oszukał.
Nie odpowiedział.
Pokręciła głową.
— Po prostu nie spodziewałam się, że ta kwestia tutaj się pojawi. Przypuszczałam, że będzie mowa o kolorze oczu i włosów, ale nie, że będziemy decydować o tym, czy dziecko ma być ateistą, czy osobą wierzącą. Kto by pomyślał, że to zależy od genów?
Ścisnął jej dłoń.
— Ta kwestia jest dla ciebie o wiele ważniejsza niż dla mnie. Rozumiem to. Zrobimy tak, jak postanowisz.
Mary znowu głęboko odetchnęła. Gdyby mogła porozmawiać o tym z ojcem Caldicottem. Tylko że przecież katolicki ksiądz nie pochwalałby całego tego procederu.
— Nie jestem ślepa, wiesz? — powiedziała. — Przecież widzę, jak spokojny jest ten twój świat. Przekonałam się też, jak… — umilkła, przez moment się nad czymś zastanawiała, po czym wzruszyła ramionami, bo nie znalazła lepszego sformułowania niż to, które początkowo przyszło jej do głowy — … jak uduchowieni są twoi ludzie. Wciąż pamiętam to, co mówiłeś, gdy u Reubena oglądaliśmy katolicką mszę w telewizji, i potem pod pomnikiem weteranów wojny w Wietnamie… — Ponownie wzruszyła ramionami. — Słuchałam cię wtedy uważnie, ale…
— Ale nie jesteś przekonana — dokończył Ponter spokój — nie. — Nie mam do ciebie o to pretensji. Żaden ze mnie socjolog. Moje refleksje o tym, ile… — tym razem to on umilkł, wyraźnie świadomy tego, jak delikatny jest to temat, ale po chwili dokończył tak, jak początkowo zamierzał, nie mogąc znaleźć lepszego słowa — … ile zła spowodowała religia na twoim świecie, są tylko subiektywnymi odczuciami, zwykłym filozofowaniem. Nie potrafię udowodnić swojej racji i wątpię, by ktokolwiek był w stanie to zrobić.
Mary zamknęła oczy. Może w modlitwie znalazłaby jakąś wskazówkę. Ale przecież w przeszłości nigdy żadnej nie otrzymała, dlaczego więc tym razem miało być inaczej?
— Może powinniśmy zostawić to losowi — odezwała się wreszcie. — Niech to on wybierze, jaki gen odziedziczy nasza córka.
— Gdyby chodziło o jakąś mało ważną cechę — wtrąciła cicho Vissan — pewnie bym się z tobą zgodziła, Mare. Ale mówimy przecież o części mózgu, która jest tak odmienna u obu gatunków. Nierozważne byłoby wzięcie jednego allelu od Gliksina i jednego od Barasta i liczenie na to, że wszystko jakoś się ułoży.
Mary zmarszczyła brwi. Wiedziała, że Vissan ma rację. Skoro postanowili powołać na świat dziecko hybrydę, musieli podjąć definitywną decyzję.
Ponter puścił jej dłoń, ale po chwili zaczął ją głaskać.
— Przecież nasz wybór nie dotyczy tego, czy nasza córka będzie miała duszę, czy nie. Decydujemy jedynie o tym, czy ona sama będzie wierzyła w to, że ma duszę — zauważył.
— Niczego nie musicie dziś postanawiać — powiedziała Vissan. — Moją intencją było jedynie zademonstrowanie wam całego procesu ustawiania kodonera. Zestaw diploidalny powinniście stworzyć dopiero, gdy trzeba będzie umieścić embrion w twojej macicy, Mare. — Barastka splotła ręce. — Ale gdy ten moment nadejdzie, będziecie musieli dokonać wyboru.
Rozdział 25
Nadszedł czas, byśmy ruszyli naprzód większymi krokami. Ale tym razem nie jest to tylko wielkie amerykańskie przedsięwzięcie. Jeśli wolno mi się odwołać do innego przemówienia, już czas, abyśmy wszyscy: czarni i biali, żydzi i goje, protestanci i katolicy, hinduiści, muzułmanie i buddyści, kobiety i mężczyźni wszystkich wyznań oraz kobiety i mężczyźni niewierzący, obywatele wszystkich 191 zjednoczonych narodów, członkowie każdej rasy i wyznawcy każdej religii — ruszyli dalej wspólnie, w pokoju i harmonii, z wzajemnym szacunkiem i przyjaźnią, kontynuując podróż, którą my, Homo sapiens, na krótko tylko przerwaliśmy…
— Wydaje mi się, że wy dwoje macie sporo do omówienia — stwierdziła Vissan. — Może zabiorę Mega na dwór i popatrzymy sobie na gwiazdy — zaproponowała. Dziewczynka przed chwilą się przebudziła. — Co ty na to, Mega?
— Jasne!
Vissan włożyła futrzaną kurtę, a córkę Pontera owinęła w dwie za duże koszule.
Otworzyła drzwi. Mary poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza. Patrzyła, jak Vissan i Mega wychodzą i jak drewniane skrzydło drzwi zamyka się za nimi.
— Mare… — zaczął Ponter.
— Zaczekaj, pozwól mi chwilę pomyśleć — poprosiła. — Muszę się zastanowić.
Spokojnie wzruszył ramionami i podszedł do kominka, żeby w nim rozpalić.
Mary wstała z próżniarki i zajęła krzesło Vissan. Brodę podparła dłonią.
Broda…
Cecha Homo sapiens.
Cecha błaha, kompletnie nieważna.
Westchnęła. Gdyby nie to, że chłopcy Barastów wcześnie przenosili się do ojców, płeć dziecka nie byłaby dla niej ważna.
I na pewno nie dbała o przedziałek ich córki. Ani o to, jakiego koloru będzie miała oczy. Ani czy będzie umięśniona tak jak Barastka. Ani jaki zmysł węchu odziedziczy.
Byle tylko była zdrowa…
Odwieczne zaklęcie recytowane przez rodziców.
Mary nie doświadczyła w życiu żadnych uniesień religijnych poza tym, co spotkało ją w laboratorium Veroniki. Niemniej jednak wierzyła w Boga. Nawet teraz, mając świadomość, że to budowa jej mózgu predysponuje ją do takiej wiary, wciąż wierzyła.
Czy chciała odmówić córce komfortu, jaki szedł w parze z taką wiarą? Czy chciała uniemożliwić jej doświadczenie religijnego zachwytu, które wprawdzie poza tamtym laboratorium wymykało się Mary, ale podobno dotykało tak wielu ludzi?