— Kto ci to zrobił?
— To nie ma znaczenia.
— Oczywiście, że ma! Kto to był?
Bandra znalazła w sobie odrobinę siły, by zaprotestować.
— Przyjęłam cię do mojego domu, Mare. Wiesz, że Baraści nie potrzebują wiele prywatności, ale w tej sprawie proszę, abyś uszanowała moją.
Mary poczuła mdłości.
— Bandro, nie mogę spokojnie patrzeć, jak ktoś cię krzywdzi.
Bandra wzięła myjkę i kilkakrotnie musnęła nią bok twarzy, sprawdzając, czy rana przestała krwawić. Krwawienie ustało, więc odłożyła myjkę z powrotem. Mary wyprowadziła ją z łazienki i posadziła na kanapie. Sama usiadła obok, wzięła duże dłonie Bandry w swoje i spojrzała w pszeniczne oczy Barastki.
— A teraz powiedz mi, co się stało. Spokojnie, bez pośpiechu.
Bandra odwróciła wzrok.
— Nie robił tego przez trzy miesiące, więc myślałam, że tym razem też tak będzie. Sądziłam, że może…
— Kto cię skrzywdził?
— Harb. — Bandra powiedziała to niemal bezgłośnie, ale Christine wyraźnie powtórzyła imię dla Mary.
— Harb? Twój partner?
Bandra poruszyła głową kilka milimetrów w górę i w dół.
— Mój… Boże. — Mary westchnęła i pokiwała głową, bardziej do siebie niż do przyjaciółki. — No dobrze — powiedziała. — Oto, co zrobimy: musimy zgłosić zajście władzom.
— Tant — zaprotestowała Bandra. Nie.
— Tak — powiedziała Mary stanowczo. — Tego typu rzeczy zdarzają się także na moim świecie. Nie musisz tego znosić. Możemy poprosić o pomoc.
— Tant! — sprzeciwiła się zdecydowanie Bandra.
— Wiem, że to trudne, ale pójdziemy tam razem. Będę z tobą przez cały czas. Nie pozwolimy, aby to się powtórzyło. — Mary wskazała Kompana Bandry. — W archiwach alibi na pewno jest zapis tego, co ci zrobił, prawda? Nie ujdzie mu to na sucho.
— Nie wniosę przeciwko niemu żadnych zarzutów. Bez oskarżenia ofiary nie ma przestępstwa. Takie jest prawo.
— Rozumiem, wydaje ci się, że go kochasz, ale naprawdę nie musisz tego znosić. Żadna kobieta nie powinna.
— Ja go nie kocham. Ja go nienawidzę.
— Dobrze, w takim razie zróbmy coś z tym. Pomogę ci doprowadzić się do porządku, przebierzesz się w czyste ubranie i pójdziemy do arbitra.
— Tant! — Bandra plasnęła dłonią o stojący przed nią stolik. Huk był tak głośny, że Mary przez chwilę obawiała się, iż z blatu zostaną drzazgi. — Tant! — Głos Bandry zabrzmiał stanowczo.
— Ale dlaczego? Przecież nie musisz znosić jego zachowania…
— Nic nie wiesz o naszym świecie — przerwała Bandra. — Nic. Nie mogę iść z tym do arbitra.
— Dlaczego? Przecież takie pobicie jest przestępstwem, mam rację?
— Oczywiście.
— Nawet jeśli dochodzi do tego między osobami, które są parą, tak?
Bandra kiwnęła głową.
— W takim razie dlaczego nie chcesz tego zgłosić?
— Ze względu na nasze dzieci! — wybuchła Bandra. — Ze względu na Hapnar i Drannę.
— Jak to? — zdziwiła się Mary. — Obawiasz się, że Harb je skrzywdzi? Czy… czy był agresywnym ojcem?
— Widzisz! — zapiała Bandra. — Nic nie rozumiesz.
— W takim razie mi w tym pomóż, bo jestem gotowa sama iść do arbitra.
— A co ty masz do tego?
Mary zdumiało to pytanie. Przecież to chyba sprawa wszystkich kobiet. Nie można…
I wtedy wreszcie zrozumiała. Poczuła się tak, jakby trafił w nią meteor. Sama nie zgłosiła policji tego, że została zgwałcona, i przez to szefowa jej wydziału stała się następną ofiarą Corneliusa Ruskina. Teraz próbowała w jakiś sposób tamto odpokutować. Nie chciała już nigdy czuć się winna dlatego, że nie zgłosiła przestępstwa przeciwko kobiecie.
— Jesteś moją przyjaciółką. Ja tylko chcę ci pomóc.
— Skoro tak, to zapomnij, że mnie taką widziałaś.
— Ale…
— Musisz mi to obiecać!
— Ale dlaczego, Bandro? Nie powinnaś tego znosić.
— Właśnie że muszę! — Bandra zacisnęła potężne pięści i zamknęła oczy. — Muszę.
— Dlaczego? Na litość boską…
— To nie ma nic wspólnego z twoim śmiesznym Bogiem. Takie są realia.
— Jakie realia?
Bandra odwróciła wzrok i odetchnęła głęboko.
— Realia naszego prawa — powiedziała w końcu.
— Jak to? Czy nie ukarzą go za coś takiego?
— O tak — odparła Bandra z goryczą. — Ukarzą go na pewno.
— Więc dlaczego?
— Wiesz, jaka będzie kara? Jesteś związana z Ponterem Bodditem. Co groziło jego partnerowi, Adikorowi, gdy niesłusznie oskarżono go o morderstwo?
— Sterylizacja — odparła Mary. — Ale Adikor na to nie zasługiwał. Nic nie zrobił. Za to Harb…
— Myślisz, że obchodzi mnie to, co stanie się z nim? Ale oni wysterylizują nie tylko Harba. Agresji nie można tolerować. Należy usunąć ją z puli genów. Sterylizacji poddani zostaną wszyscy, którzy mają pięćdziesiąt procent wspólnego z nim materiału genetycznego.
— Chryste — jęknęła cicho Mary. — Twoje córki…
— Właśnie! Wkrótce zostanie poczęta generacja 149. To będzie drugie dziecko mojej Hapnar, ale Dranna zajdzie w ciążę po raz pierwszy. Jeśli zgłoszę występek Harba…
Mary czuła się tak, jakby ktoś walnął ją w żołądek. Gdyby Bandra zgłosiła, co zrobił Harb, jej córki zostałyby poddane sterylizacji, podobnie jak rodzeństwo Harba i jego rodzice, jeśli jeszcze żyli — choć może matkę Harba by to ominęło, bo na pewno przeszła już menopauzę.
— Nie sądziłam, że neandertalscy mężczyźni mogą być tacy. Tak mi przykro, Bandro.
Barastka nieznacznie wzruszyła masywnymi ramionami.
— Już od dawna dźwigam ten ciężar. Przyzwyczaiłam się do niego. Tylko…
— Tak?
— Sądziłam, że to się skończyło. Nie uderzył mnie, odkąd odeszła moja partnerka. Ale…
— Oni nigdy nie przestają. Nie na zawsze. — Mary czuła w ustach kwaśny smak. — Musi istnieć jakieś rozwiązanie… — Umilkła na moment, a potem coś przyszło jej do głowy. — Przecież możesz się bronić. To na pewno jest zgodne z prawem. Mogłabyś…
— Co?
Mary wlepiła wzrok w pokrytą mchem podłogę.
— Neandertalczyk może przecież zabić jednym celnym uderzeniem pięści.
— To prawda! Sama więc widzisz, że musi mnie kochać, bo w przeciwnym razie już bym nie żyła.
— Bicie nie jest sposobem okazywania miłości, ale gdybyś mu oddała? Mocno? Może to dla ciebie jedyne wyjście.
— Nie mogę — sprzeciwiła się Bandra. — Gdyby arbiter uznał, że nie musiałam go zabić, zarzut agresji postawiono by mnie, a wtedy moje córki i tak by ucierpiały, bo mają przecież połowę moich genów.
— Przeklęty paragraf 22 — żachnęła się Mary. Spojrzała na Bandrę. — Znasz to powiedzenie?
Bandra przytaknęła.
— Dotyczy sytuacji bez wyjścia, ale tu się mylisz, Mare. Ja mam wyjście. W końcu jedno z nas umrze, ja lub Harb. Do tego czasu… — Barastka podniosła ręce i otworzyła pięści, odwracając dłonie wnętrzem do góry w geście wyrażającym bezsilność.
— Ale dlaczego się z nim nie rozwiedziesz, czy jak wy to tutaj nazywacie? To podobno proste.
— Prawna strona tego, co nazywasz rozwodem, rzeczywiście jest prosta, ale ludzie i tak będą plotkowali, zastanawiali się dlaczego. Gdybym chciała zakończyć mój związek z Harbem, pytaliby o to i mnie, i jego. Prawda mogłaby wtedy wyjść na jaw i moim córkom też groziłaby sterylizacja. — Bandra pokręciła głową. — Nie, tak jest lepiej.