Jednak do końca procedury miała jeszcze sporo czytania — o czym przekonała się, gdy dotarła do końca ekranu i przeszła na następną pełną formułek stronę. W miarę lektury coraz bardziej opadała jej szczęka, bo powoli zaczynała odkrywać, na czym polega etap czwarty. Jock i wielu członków jego zespołu wywodzili się z RAND. Mary zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że w rozmowach używali oklepanych zwrotów z czasów zimnej wojny, ale następne określenie, które przeczytała na monitorze, sprawiło, że jej serce na moment zamarło: „Aktywacja ładunku”.
W sytuacji, gdy testowany podmiot okazywał się neandertalczykiem — i tylko wtedy — uruchamiała się kolejna kaskadowa sekwencja, która ostatecznie prowadziła do…
Mary nie wierzyła własnym oczom. Jej specjalnością było kopalne DNA — między innymi właśnie dlatego została zaangażowana do tego projektu — ale nie znaczyło to, że nie umiała rozpoznać współcześnie identyfikowanych sekwencji, zwłaszcza tych, które trafiały na pierwsze strony gazet na całym świecie.
Jeśli podmiot okazywał się neandertalczykiem, miało dojść do aktywacji ładunku, czyli uaktywnienia się filowirusa, który doprowadzał do błyskawicznego rozwoju gorączki krwotocznej.
Śmiertelnej gorączki krwotocznej…
Mary odchyliła się na oparcie fotela Jocka. Czuła, jak wzbiera w niej żółć.
Dlaczego ktoś chciałby doprowadzić do unicestwienia neandertalczyków? Do zgładzenia ich z powierzchni ziemi?
A w zasadzie z obu Ziem?
Wiele postaci gorączki krwotocznej było zakaźnych. Gliksini nie potrafili ich leczyć i wątpiła, aby umieli to Baraści, z dwóch przyczyn: po pierwsze, nigdy nie rozwinęło się u nich rolnictwo i hodowla zwierząt, w wyniku czego nie opracowali też metod walki z epidemiami; po drugie, wszelkie znane rodzaje gorączki krwotocznej były chorobami tropików — stref klimatycznych, których lubiący chłód neandertalczycy raczej unikali.
Mary z trudem przełknęła ślinę, próbując pozbyć się nieprzyjemnego, kwaśnego smaku z ust.
Dlaczego? Dlaczego komuś zależało na śmierci neandertalczyków? Przecież to nie miało…
Nagle przypomniała sobie krótką rozmowę z Jockiem przy kopalni Debral.
„To zdumiewające” — powiedział wtedy. — „W pewnym sensie zdawałem sobie sprawę, że zrujnowaliśmy nasze środowisko, ale kiedy zobaczyłem to… Tu jest jak w raju” — dokończył, wskazując szerokim gestem nieskazitelny krajobraz dookoła.
Mary wtedy się zaśmiała.
„Prawda? Szkoda tylko, że już jest zajęty, co?” — odparła.
To był zwykły, niewinny żart. Tylko że Jock się nie śmiał. Wystarczyło przecież pozbyć się tych nieznośnych neandertalczyków i raj czekałby na nowych mieszkańców…
Potworność — no, ale Jock całe życie poświęcił na tworzenie scenariuszy masowej zagłady. Sprawy, które ją przerażały, były dla niego normalką.
Początkowo Mary chciała wykasować wszystkie pliki z komputera — ale przecież w ten sposób nic by nie osiągnęła. Na pewno miał ich kopie.
Później pomyślała, że powinna wziąć telefon i zadzwonić do… do dobrych Kanadyjczyków. W pierwszym odruchu przyszła jej do głowy telewizja CBC, która mogła rozesłać wieści na cztery strony świata. Przecież ludzie nie zgodziliby się na takie ludobójstwo.
Nie wiedziała jednak, ile dzieli Jocka od realizacji planu. Jeśli był gotowy do działania, nie mogła dopuścić do tego, aby poczuł się przyparty do muru, bo wypuściłby wektor chorobowy, jak tylko dowiedziałby się o tym, że ludzie znają jego zamiary.
Potrzebowała pomocy, pomysłów, wsparcia — nie tylko ze strony Pontera i Adikora, ale także jakiegoś Gliksina, kogoś, kto rozumiał, jak działa ten świat.
W Toronto miała zaufanych ludzi, ale tutaj, w Stanach Zjednoczonych, nie było nikogo, na kim mogłaby polegać. Tylko Christine — jej siostra — ale ona mieszkała w Sacramento, po drugiej stronie kontynentu… tysiące mil stąd.
I wtedy Mary coś sobie uświadomiła.
Już wiedziała, do kogo się zwróci, choć drażniła ją trochę młodość i uroda tej kobiety.
Chodziło oczywiście o tę, która uratowała Ponterowi życie, gdy po raz pierwszy pojawił się w tej rzeczywistości.
O specjalistkę z zakresu fizyki kwantowej, której Jock powierzył zadanie odtworzenia neandertalskiej technologii komputerowej.
Louise Benoit.
Wprawdzie Louise nie mogła pomóc w kwestiach natury medycznej, ale…
Ale mógł to zrobić jej mężczyzna! Choć Reuben Montego nie był specjalistą, na pewno potrafił lepiej poradzić sobie z wektorem chorobowym niż fizyczka.
Mary podejrzewała, że prawdopodobnie już nigdy nie uzyska dostępu do tych plików. Rozejrzała się po gabinecie Jocka i zauważyła opakowanie płyt CD (oczywiście marki Kodak — w końcu znajdowali się w Rochester) . Wzięła jedną, wsunęła ją w nagrywarkę komputera i uruchomiła kopiowanie. Na wszelki wypadek zaznaczyła wszystkie pliki w folderze. W sumie zajmowały 610 megabajtów — na tyle mało, że mieściły się na jednej płycie. Kliknęła polecenie „kopiuj pliki” i odchyliła się na oparcie fotela — który w tej chwili wcale nie wydawał się wygodny. Nie miała pojęcia, jak uspokoić rozpędzone serce.
Rozdział 36
Pojawiają się jednak głosy sprzeciwu wobec pomysłu terraformowania Marsa. Przeciwnicy planu uważają, że choć na planecie tej nie ma życia, to powinniśmy zostawić jej surowe, naturalne piękno w nienaruszonym stanie — a jeśli ją odwiedzimy, powinniśmy ją traktować tak jak nasze parki narodowe, zabierając stamtąd tylko wspomnienia, a pozostawiając jedynie ślady naszych stóp…
Ponter i Adikor całą noc spędzili w szpitalu razem z Lonwisem i Jockiem. Mary w końcu sama wróciła do mieszkania w Bristol Harbour Village. Nie miała okazji powiedzieć Ponterowi o tym, co odkryła.
Następnego dnia, zmęczona, dotarła do Seabreeze dopiero o 11. 30, ale Ponter, Adikor i Jock wciąż jeszcze nie wrócili. Od pani Wallace dowiedziała się, że stan Lonwisa jest stabilny, po czym weszła po schodach na piętro, do laboratorium Louise Benoit.
— Co powiesz na lunch? — spytała.
Louise wyglądała na mile zaskoczoną.
— Bardzo chętnie — odparła. — Kiedy?
— Może od razu?
Młodsza kobieta spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest tak wcześnie. Z tonu głosu Mary domyśliła się jednak, że chodzi o coś ważnego.
— Bon — zgodziła się.
— To świetnie.
Ich płaszcze wisiały na wieszaku przy frontowych drzwiach. Ubrały się i wyszły na zewnątrz, prosto w chłodne listopadowe powietrze. Wokół zatańczyło kilka płatków śniegu.
Po obu stronach Culver Road znajdowało się sporo restauracji. Wiele działało tylko w sezonie — Seabreeze zaliczało się przecież do miejscowości letniskowych — ale niektóre były otwarte przez cały rok. Mary od razu skierowała się na zachód. Louise ruszyła za nią.
— Na co masz ochotę? — spytała.
— Wczoraj wieczorem, kiedy Jock pojechał do szpitala z Lonwisem, byłam w jego gabinecie — wypaliła Mary. — Wiem, że kazał stworzyć wirus, który ma zabić neandertalczyków.
— Co takiego? — W głosie Louise zabrzmiało niedowierzanie.
— Myślę, że chce doprowadzić do ich zagłady.
— Ale dlaczego?
Mary obejrzała się przez ramię, upewniając się, czy nikt za nimi nie idzie.
— Dlatego, że po drugiej stronie płotu trawa naprawdę jest bardziej zielona. Zamierza zdobyć ich Ziemię dla naszego gatunku ludzi. — Kopnęła jakiś śmieć leżący na drodze. — Może chce, abyśmy zaczęli od nowa bez tego wszystkiego. — Przed nimi, po lewej stronie jezdni, widać już było wesołe miasteczko. Zamknięto jena okres zimy. Kolejka górska przypominała pogmatwany splot przerdzewiałych wnętrzności.