— Zaczekaj! — zawołał drugi neandertalczyk. — Musisz przejść dekontaminację!
— Nie ma na to czasu! — odkrzyknęła. — Chodzi o nagły wypadek…
— Nie, Mary — przerwał jej Reuben. — On ma rację. Pamiętasz, jak ciężko zachorował Ponter, kiedy po raz pierwszy trafił na naszą stronę? Próbujemy zapobiec epidemii, a nie ją wywołać.
Zaklęła pod nosem.
— No dobrze — powiedziała. Spojrzała na ciemnoskórego Kanadyjczyka jamajskiego pochodzenia i na jasną mieszkankę Quebecu o długich, ciemnych włosach. Oni na pewno wielokrotnie widzieli siebie nago. Żadne jednak nie widziało w takiej sytuacji Mary. — Rozbierajcie się — nakazała. — Zdejmujcie wszystko, także zegarki i biżuterię.
Louise i Reuben byli przyzwyczajeni do procedur dekontaminacji, które obowiązywały w obserwatorium neutrin, zanim Ponter swoim przybyciem zniszczył detektor. Mimo to obydwoje wahali się przez moment. Mary zaczęła rozpinać bluzkę.
— Pospieszcie się — ponagliła ich. — Nie mamy czasu do stracenia.
Zaczęli się rozbierać.
— Ubrania zostawcie tutaj — poleciła Mary, wrzucając majtki do okrągłego kosza. — Z następnego pomieszczenia weźmiemy sobie neandertalskie stroje.
Zupełnie naga weszła do cylindrycznej komory dekontaminacyjnej. Zaprojektowano ją tak, aby swobodnie mieściła jednego dorosłego neandertalczyka. Mary jednak uparła się, żeby wszyscy troje weszli tam jednocześnie. Chciała w ten sposób zaoszczędzić na czasie. Zdenerwowana, nawet nie czuła wstydu, gdy pupa Louise dotknęła jej pośladków, ani gdy twarz Reubena, który stał przodem do Mary, znalazła się nad jej biustem.
Pociągnęła za gałkę kontrolną. Podłoga zaczęła się powoli obracać i włączyły się lasery. Mary zdążyła już się przyzwyczaić do tej procedury, ale usłyszała stłumiony okrzyk Louise, która z podziwem przyglądała się niezwykłym emiterom laserowym, z cichym buczeniem budzącym się do życia.
— Wszystko w porządku — powiedziała, próbując ignorować tę część swego mózgu, która kalkulowała dokładnie, jaki procent ciała Reubena dotyka jej skóry. — To zupełnie bezpieczna technologia. Lasery wiedzą, jakie białka powinny się znajdować w organizmie człowieka — włączając w to florę bakteryjną jelit i tak dalej — dlatego przechodzą przez nie, nie uszkadzając ich. Rozbijają za to obce białka, unicestwiając wszystkie patogeny.
Louise nieznacznie drgnęła, ale w jej głosie brzmiała fascynacja.
— Jakie lasery to potrafią?
— Kwantowe lasery kaskadowe — wyjaśniła Mary, powtarzając to, co wcześniej słyszała od Pontera. — Mają zakres biliona cykli na takt.
— Przestrajalne lasery terahercowe! — wykrzyknęła Louise. — No tak, oczywiście. Coś takiego rzeczywiście potrafi selektywnie oddziaływać na duże molekuły. Jak długo trwa cały proces?
— Około trzech minut.
— Mary — odezwał się Reuben — powinnaś pójść do specjalisty, żeby obejrzał dokładniej ten pieprzyk na twoim lewym ramieniu…
— Co takiego? — zdziwiła się. — Chryste, Reuben, ale sobie wybrałeś porę — zaczęła, ale umilkła, uświadamiając sobie, że lekarz robi dokładnie to samo co Louise: stara się myśleć wyłącznie o sprawach zawodowych. W końcu przecież stał zupełnie nagi w jednej kabinie z dwiema kobietami, z których jedna była jego kochanką, a druga jej przyjaciółką. I na pewno nie chciał — podobnie jak Mary — w myślach układać listu do magazynu „Penthouse”. — Wybiorę się do dermatologa — powiedziała przyjaźniejszym tonem, po czym wzruszyła ramionami na tyle, na ile pozwalała jej ciasnota w kabinie. — Przeklęta warstwa ozonowa…
Po chwili nieznacznie obróciła głowę.
— Louise, nad drzwiami przed tobą powinna znajdować się lampka. Widzisz ją?
— Tak. O, świeci się na zielono! Doskonale. — Louise ruszyła się tak, jakby zamierzała wyjść z kabiny.
— Stój! — gwałtownie powstrzymała ją Mary. — Zielony kolor u neandertalczyków oznacza „stop!”. Zielone mięso to zepsute mięso. Kiedy światło zmieni się na czerwone, będzie to znaczyło, że możemy wyjść. Daj nam tylko znać.
Louise przytaknęła. Mary poczuła, jak głowa przyjaciółki pochyla się i ponownie się prostuje. Może błędem było zabieranie ze sobą dwóch osób, które nie miały pojęcia, jak wygląda neandertalski świat. Przecież mogło się okazać…
— Czerwone! — oznajmiła Louise. — Światło zmieniło się na czerwone!
— W porządku. Teraz otwórz drzwi. Klamka przypomina rozgwiazdę. Widzisz ją? Przesuwa sieją do góry.
Poczuła, jak Louise mocuje się z drzwiami, i po chwili nikt już nie wciskał się w jej plecy, bo Lou wyszła z kabiny. Mary cofnęła się o krok, obróciła się i szybko opuściła dekontaminator.
— Tędy! — zawołała.
Weszli do pomieszczenia, w którego ścianach znajdowały się sześcienne skrytki z neandertalskimi ubraniami.
— Te powinny pasować na ciebie, Reuben. — Mary wskazała jeden z kompletów. — A te na ciebie. — Pokazała Louise inny.
Sama szybko włożyła barastowy strój, ale Louise i Reubenowi ubieranie się nie szło tak sprawnie. Mary wyjaśniła lekarzowi, co ma robić, i pochyliła się, żeby pomóc Louise, która nie potrafiła założyć neandertalskich pokrowców na stopy, połączonych ze spodniami. W końcu zawiązała mocowania w podbiciu i w kostce.
Potem spiesznie skierowali się do tunelu. Mary miała nadzieję, że znajdą tam jakiś pojazd, ale jeśli wcześniej tu czekał, to zabrał go Jock.
„Trzykilometrowa przebieżka” — pomyślała. Chryste, nie podejmowała takiego wysiłku, odkąd skończyła studia, a nawet wtedy była kiepska z WF-u. Na szczęście czuła przypływ adrenaliny, która buzowała w niej tak, jakby za chwilę miał się skończyć świat — co oczywiście groziło Barastom. Ruszyła biegiem po drewnianych deskach, którymi wyłożono chodnik w tunelu.
W porównaniu ze stroną Gliksinów, tutaj było znacznie mniej światła. Neandertalczycy używali w górnictwie robotów, które nie potrzebowały silnego oświetlenia. W zasadzie im samym też nie było ono potrzebne. Dzięki znakomitemu węchowi potrafili doskonale orientować się w tym, co działo się wokół nich.
— Jak… długi… jest… ten… tunel? — zawołała biegnąca z tyłu Louise.
Pomimo krytycznej sytuacji Mary poczuła ulgę, że młodsza koleżanka już ma zadyszkę.
— Trzy tysiące metrów! — odkrzyknęła w odpowiedzi.
Nagle coś przecięło jej drogę. Gdyby jej serce już nie waliło jak szalone, pewnie w tym momencie by zaczęło. Na szczęście był to tylko robot górniczy. Ostrzegła Reubena i Louise, aby się nie przestraszyli, po czym krzyknęła do robota:
— Stój! Wracaj tutaj!
Christine posłusznie przetłumaczyła i chwilę później robot ponownie pojawił się w półmroku. Tym razem Mary dobrze mu się przyjrzała. Było to niskie, płaskie, sześcionogie ustrojstwo. Przypominało dwumetrowej długości kraba ze stożkowatymi wiertnicami i półkolistymi łopatkami sterczącymi do przodu na ruchomych ramionach. Maszyna służyła do transportu rud. Musiała mieć wystarczającą moc.
— Zdołasz udźwignąć nas troje?
Christine przetłumaczyła jej pytanie. W pancerzu robota błysnęło czerwone światełko.
— Ten model nie posiada funkcji mowy — wyjaśniła Christine — ale odpowiedź brzmi „tak”.
Mary wspięła się na srebrną skorupę robota, uderzając się przy tym boleśnie w prawą goleń. Obejrzała się na Reubena i Louise, którzy stali obok.
— Wszyscy na pokład! — zakomenderowała.
Pozostała dwójka wymieniła zdziwione spojrzenia, ale po chwili oboje wdrapali się na grzbiet robota. Mary plasnęła w bok maszyny.