— Wio!
Jej Kompan prawdopodobnie nie znał tego słowa, ale na pewno zrozumiał jej intencje i przekazał polecenie robotowi. Wszystkie sześć nóg ugięło się jednocześnie, tak jakby maszyna badała, z jakim ciężarem ma do czynienia, po czym ruszyła w kierunku, w jakim poprzednio zmierzało troje Gliksinów. Poruszała się na tyle szybko, że Mary poczuła na twarzy powiew gorącego powietrza. W różnych punktach tunelu natykali się na błotniste kałuże i za każdym razem, gdy jedna z nóg robota uderzała w wodę, na pasażerów pryskała brudna ciecz.
— Trzymajcie się mocno! — wołała raz po raz Mary, choć przypuszczała, że Reuben i Louise nie potrzebują do tego jej zachęty. Sama parę razy miała wrażenie, że za chwilę zleci z maszyny a jej pęcherz gwałtownie protestował przeciwko takiej podróży.
Po drodze minęli innego robota — patykowaty, słupkowy model, który z wyglądu przypominał Mary modliszkę — a sześćset metrów dalej przemknęli obok dwóch neandertalskich mężczyzn, zmierzających w przeciwną stronę. Obaj zdążyli uskoczyć w bok, ustępując z drogi rozpędzonej maszynie.
W końcu dotarli do windy. Dzięki Bogu, napotkani neandertalczycy moment wcześniej zjechali na ten poziom, więc dźwig nadal czekał na dole. Mary zlazła z mechanicznego kraba i popędziła do kabiny. Louise i Reuben pobiegli w ślad za nią i po chwili wszyscy troje znaleźli się w cylindrycznej windzie. Mary nastąpiła na przycisk w podłodze i dźwig ruszył w górę.
Dopiero teraz mogła sprawdzić, jak radzi sobie pozostała dwójka. W lucyferynowym świetle kabiny wszystko wydawało się zielonkawe. Choć raz Louise nie wyglądała jak modelka. Po twarzy płynął jej pot, włosy miała matowe od błota, a jej neandertalski strój był ubrudzony ziemią i czymś jeszcze. Dopiero po chwili Mary domyśliła się, że musi to być smar albo inna podobna substancja, którą konserwowano robota.
Reuben prezentował się jeszcze gorzej. Robot podskakiwał w biegu i w którymś momencie lekarz musiał zahaczyć głową o sufit tunelu. W ogolonej skórze widniało paskudne rozcięcie, które ostrożnie badał palcami, krzywiąc się przy tym.
— Mamy kilka minut, zanim winda dotrze na powierzchnię — oznajmiła Mary. — Będzie tam na nas czekał strażnik, a może nawet dwóch. Nie pozwolą wam opuścić kopalni bez tymczasowych Kompanów. Pozwólcie im na to. Więcej czasu zabierze przekonanie ich, że chodzi o nagły wypadek. Poza tym dzięki Kompanom będziemy mogli komunikować się między sobą oraz, w razie potrzeby, kontaktować się z neandertalczykami. Wszystkie takie urządzenia tu, w kopalni, mają moduł translacji.
Mary oczywiście wiedziała, że winda łagodnie obraca się wokół własnej osi, ale wątpiła, czy Louise i Reuben zdają sobie z tego sprawę. Podniosła rękę i powiedziała wprost do Kompana w przedramieniu:
— Masz już łączność z planetarną siecią informacyjną, Christine?
— Nie — usłyszała odpowiedź przez implanty ślimakowe. — Prawdopodobnie zdołam się z nią połączyć dopiero, gdy znajdziemy się blisko powierzchni, ale będę próbowała… chwileczkę, chwileczkę. Tak, już mam łączność. Jestem z powrotem w sieci.
— Świetnie! Połącz mnie z Ponterem.
— Już to robię — poinformował implant. — Na razie brak odpowiedzi.
— Ponterze, odezwij się — niecierpliwiła się Mary. — No, czekam…
— Mare! — usłyszała głos Pontera imitowany przez Christine. — Co robisz po naszej stronie? Dwoje stanie się Jednym dopiero pojutrze i…
— Ponterze, ciii! — uciszyła go. — Jock Krieger przeszedł przez portal. Musimy go odnaleźć i powstrzymać.
— Powinien mieć tymczasowego Kompana. Śledziłem na Podglądaczu debatę Najwyższej Rady Siwych po tym, jak wpuszczono na nasz świat Gliksinów bez tych urządzeń. Więcej na to nie pozwolą, wierz mi.
Mary pokręciła głową.
— On nie jest głupi. Na pewno można spróbować triangulacyjnie ustalić, gdzie się znajduje, ale założę się, że zdołał się pozbyć Kompana.
— Niemożliwe. Takie działanie uruchomiłoby wiele alarmów. Poza tym nie może przecież wędrować sobie sam. Na pewno jest z Bedrosem lub z innym przedstawicielem Rady. Powinniśmy bez trudu ustalić, gdzie się znajduje. A gdzie ty jesteś?
Winda właśnie się zatrzymała i Mary gestem nakazała Reubenowi i Louise, aby wyszli z kabiny.
— Właśnie dotarliśmy do pomieszczenia nad kopalnią Debral. Są ze mną Louise i Reuben.
— Ja jestem w domu. Hak, wezwij sześciany podróżne dla Mare i dla mnie i skontaktuj się z arbitrem. — Mary usłyszała, jak Hak potwierdza przyjęcie polecenia. — Domyślasz się może, dokąd udał się Krieger? — spytał Ponter.
— Jeszcze nie — przyznała — ale przypuszczam, że planuje uwolnić wirusa w Centrum, kiedy Dwoje będzie Jednym.
— To ma sens — stwierdził Ponter. — Wtedy zagęszczenie ludności jest największe. Poza tym sporo osób podróżuje między miastami, więc…
Hak przerwał, mówiąc coś do Pontera. Jego słowa pozostały nieprzetłumaczone.
— Mare — odezwał się Ponter po chwili — Hak skontaktował się w moim imieniu z arbitrem. Kiedy przybędzie po was sześcian, skierujcie się do pawilonu archiwum alibi w Centrum. Tam się spotkamy.
Neandertalski strażnik właśnie zakładał tymczasowego Kompana na lewe przedramię Reubena. Po chwili podszedł do Louise i również na jej ręce zapiął urządzenie. Mary podniosła ramię, pokazując, że ma stały implant.
— W porządku — powiedziała do dwójki swoich towarzyszy. — Weźcie sobie jakieś kurtki i ruszajmy!
Od ostatniego pobytu Mary na tej Ziemi spadł śnieg. Biała pierzyna lśniła niemiłosiernie.
— Arbiter właśnie kontaktuje się z dwoma innymi — poinformował Ponter, który ponownie połączył się z Mary. — Wspólnie wydadzą nakaz monitorowania transmisji Kompana Jocka. Potem będą mogli triangulacyjnie ustalić, gdzie się znajduje.
— Chryste. — Mary przesłoniła dłonią oczy i spojrzała w dal, sprawdzając, czy nie zbliża się sześcian podróżny. — Ile czasu im to zabierze?
— Mam nadzieję, że niewiele — odparł Ponter.
— No dobrze. W takim razie odezwę się do ciebie później. Christine, połącz mnie z Bandrą.
— Zdrowego dnia — usłyszała po chwili głos Bandry.
— Bandro, skarbie, to ja, Mary.
— Mare, kochana! Spodziewałam się ciebie dopiero pojutrze. Tak się denerwuję, że Dwoje znowu stanie się Jednym. Jeśli Harb…
— Bandro, musisz opuścić Centrum. Nie pytaj mnie dlaczego, po prostu zrób, o co proszę.
— Czy Harb…
— To nie ma nic wspólnego z Harbem. Wezwij sześcian podróżny i wybierz się gdziekolwiek, byle jak najdalej od Centrum.
— Nie rozumiem. Czy…
— Zrób to! — powiedziała stanowczo Mary. — Zaufaj mi.
— Oczywiście, ja…
— I jeszcze jedno, Bandro — przerwała jej Mary. Zerknęła na Louise i Reubena, a potem pomyślała, że do diabła z tym. — Powinnam wcześniej ci to powiedzieć. Kocham cię.
W głosie Bandry zabrzmiała radość.
— Ja też cię kocham, Mare. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu będziemy razem.
— Muszę już kończyć. Lepiej się zbieraj i jak najszybciej opuść Centrum!
Mary spojrzała zaczepnie na Louise, która miała minę, jakby chciała powiedzieć „O co tu chodzi?” Ale zaraz potem Lou pokazała coś w oddali. Mary się odwróciła. Zbliżał się do nich sześcian podróżny. Leciał przez otwartą przestrzeń tuż nad białą pierzyną śniegu. Wszyscy troje biegiem ruszyli w jego kierunku, jak tylko osiadł na ziemi. Mary zajęła siodłowe siedzenie obok kierowcy, rudowłosego mężczyzny z generacji 144, a potem obejrzała się na Reubena i Louise, którzy wsiedli za nią i niezdarnie wgramolili się na dwa siedzenia z tyłu.