Выбрать главу

Kierowca nagle posadził sześcian podróżny na ziemi.

— Bliżej was nie podwiozę — oznajmił. — Słyszeliście arbitra. Dalej musicie iść pieszo.

— Niech to cholera! — żachnęła się Mary, ale Christine tego nie przetłumaczyła. — Jak daleko jesteśmy?

— Plac Konbor to ten tam. — Kierowca wskazał palcem. W oddali Mary zobaczyła rząd niskich budynków, krótki, podwójny szereg sześcianów podróżnych i otwartą przestrzeń.

Wściekła, popchnęła w górę klamkę w kształcie rozgwiazdy, otworzyła sześcian ze swojej strony i wysiadła. Louise i Reuben poszli za jej przykładem. Jak tylko wszyscy stanęli na ziemi, sześcian ponownie się uniósł i odleciał w kierunku, skąd wcześniej przybyli.

Mary ruszyła biegiem w stronę, którą wskazał kierowca. Jock znajdował się na placu pokrytym dobrze udeptanym śniegiem. Widziała, jak kolejne sześciany podróżne opuszczają Centrum, kierując się na Obrzeża. Miała nadzieję, że arbiter pomyślał o rym, aby nie nadawać ostrzeżenia przez tymczasowy Kompan Jocka. Razem z Reubenem i Louise szybko zbliżyła się do Kriegera. Dzieliło ich już tylko dwadzieścia metrów.

— Wszystko skończone, Jock! — zawołała Mary, jak tylko zdołała zapanować nad oddechem.

Krieger miał na sobie zwykłe futro z mamuta. W ręce trzymał metalową skrzynkę, którą opisał im oficer Kanadyjskich Sił Zbrojnych. Prawdopodobnie zawierała bombę aerozolową. Odwrócił się zaskoczony.

— Mary? Louise? Mój Boże! I doktor Montego? Co wy tutaj robicie?

— Wiemy o wirusie Surfaris — oznajmiła Mary. — Nie uda ci się uciec.

Ku jej zdumieniu Jock się uśmiechnął.

— No, no, no. Troje dzielnych Kanadyjczyków przybywa na odsiecz neandertalczykom. — Pokręcił głową. — Zawsze mnie śmieszyliście z tym swoim głupim socjalizmem i miękkimi sercami. Ale wiecie, co śmieszy mnie u was najbardziej? — Sięgnął pod futro i wyciągnął półautomatyczny pistolet. — To, że nigdy nie nosicie broni. — Wycelował pistolet w Mary. — A teraz, kochani, wyjaśnijcie mi dokładnie, jak zamierzacie mnie powstrzymać?

Rozdział 40

Przedświt ery kenozoicznej, będący zarazem schyłkiem kredy, podczas której wyginęły dinozaury, na obu wersjach Ziemi zapisał się warstwą skał. Początek nowozoiku na naszym wszechświecie — zamieszkanym przez Homo sapiens — zapisze się w historii śladami pierwszych osadników na Marsie. Pierwsi przedstawiciele naszego gatunku opuszczą kolebkę tej Ziemi, by już nigdy na nią nie wrócić…

Ponter oraz troje arbitrów znajdowali się w największej sali projekcyjnej pawilonu archiwów alibi. Obserwowali to, co się działo, pod różnymi kątami. Oprócz objętego monitorowaniem Kompana Jocka Kriegera włączyli też obrazy przekazywane przez implanty Mary Vaughan, Louise Benoit i Reubena Montego. W powietrzu unosiły się czterometrowej średnicy holograficzne bańki. Każda pokazywała otoczenie jednego z obecnych na miejscu Kompanów.

Oczywiście Ponter i trójka arbitrów również byli narażeni na niebezpieczeństwo. Wprawdzie pawilon archiwów alibi znajdował się na peryferiach Centrum, ale i tak było to o wiele za blisko miejsca, w którym mogło dojść do skażenia.

— Ciemnowłosa Gliksinka ma rację, Uczony Boddicie — odezwała się Arbiter Mykalro, przysadzista przedstawicielka pokolenia 142. — Musisz jak najszybciej się stąd oddalić. Dotyczy to nas wszystkich.

— Wy troje możecie iść — powiedział Ponter, krzyżując ręce na piersi. — Ja zostaję.

W tej samej chwili zobaczył, jak Jock wyciąga pistolet. Poczuł, że cały drętwieje. Nie widział broni, odkąd został postrzelony przez zamachowca przed siedzibą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przypomniał mu się moment, w którym pocisk wdarł się w niego, gorący i ostry, i…

Nie mógł pozwolić, aby to samo spotkało Mare.

— Jaką mamy tu broń? — spytał.

Brew Mykalro powędrowała w górę.

— Tutaj? W pawilonie archiwum?

— Albo obok, w sali Rady.

— Żadnej. — Barastka pokręciła głową.

— A broń na pociski ze środkiem usypiającym, której używają egzekutorzy?

— Jest magazynowana na posterunku egzekutorów przy placu Dobronyal.

— Czy egzekutorzy noszą ją przy sobie?

— Zwykle nie — wtrącił drugi z arbitrów. — Nie ma takiej potrzeby. Rada Siwych miasta Saldak wydała pozwolenie na zakup jedynie sześciu takich urządzeń. Przypuszczam, że wszystkie znajdują się w tej chwili w magazynie.

— Czy jest jakiś sposób, aby go powstrzymać? — Ponter wskazał palcem jeden z unoszących się w powietrzu obrazów Jocka.

— Nie przychodzi mi do głowy żaden, któremu podołaliby tacy mizerni Gliksini — stwierdziła arbiter Mykalro.

Ponter skinął głową, pojmując, co miała na myśli.

— Muszę im jakoś pomóc. Jak daleko stąd się znajdują?

Drugi z arbitrów, mrużąc oczy, spojrzał na monitor.

— Około 7200 długości ramion.

Tyle mógł bez trudu przebiec.

— Hak, zarejestrowałeś ich dokładne położenie?

— Tak jest — potwierdził Kompan.

— W takim razie wy, arbitrzy, oddalcie się na bezpieczną odległość — oznajmił Ponter. — I życzcie mi szczęścia.

— Nie możesz nas tak po prostu zastrzelić — powiedziała Mary, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Nie potrafiła oderwać oczu od pistoletu. — Wszystko zostanie zarejestrowane w archiwach alibi.

— Tak, tak. Muszę przyznać, że mają tutaj naprawdę niezwykły system. Czarna skrzynka dla każdego mężczyzny, kobiety i dziecka. Na pewno łatwo da się odnaleźć rejestry naszej czwórki, a kiedy wszyscy neandertalczycy zginą, bez kłopotów dostanę się do pawilonu i zniszczę te nagrania.

Kątem oka Mary zauważyła, że Reuben oddala się od niej cal po calu. Kilka metrów za nim rosło drzewo. Gdyby zdołał się za nie schować, Jock nie mógłby go trafić, nie zmieniając pozycji. Nie mogła winić lekarza o to, że próbował się ratować. Louise stała trochę bardziej z tyłu, po prawej stronie.

— Nie licz na to, że twój wirus rozprzestrzeni się na cały świat po pojedynczym ataku — stwierdziła Mary. — Gęstość zaludnienia na neandertalskiej Ziemi jest zbyt mała, aby mogło tu dojść do epidemii. Choroba nie wydostanie się poza Centrum Saldak.

— Och, o to bym się nie martwił — stwierdził Jock, podnosząc metalową skrzynkę. — Prawdę mówiąc, właśnie tobie powinienem być wdzięczny, bo dzięki twoim wcześniejszym badaniom mogłem zmienić rezerwuar dla tej wersji eboli z afrykańskich trzewikodziobów na gołębia wędrownego. Te ptaki rozniosą wirusa po całym kontynencie.

— Neandertalczycy są pokojowo nastawionymi ludźmi — odezwała się Louise.

— Owszem — zgodził się Jock. Przeniósł wzrok na młodszą kobietę i wycelował teraz w nią. — I to ich zgubi na tej Ziemi, tak samo jak zgubiło ich 27 tysięcy lat temu, kiedy pokonaliśmy ich na naszej planecie.

Mary przyszło do głowy, że powinna wykorzystać moment nieuwagi Kriegera i…

Zrobił to Reuben. Raptownie rzucił się w bok. Jock obrócił się w jego stronę i strzelił. Huk spłoszył stado ptaków. Mary zauważyła, że są to gołębie wędrowne. Krieger spudłował i Reuben zdołał się skryć za drzewem. Był bezpieczny przynajmniej przez chwilę.