Ponter jeszcze przez kilka sekund przyglądał się uszkodzonemu Kompanowi, po czym skinął głową. Przekręcił i przesunął w górę rozgwiazdę klamki i bok sześcianu podróżnego się odsunął. Reuben podciągnął się w górę, wydostał na zewnątrz i zeskoczył na ziemię. Louise wydobyła się z sześcianu jako następna. Ponter bez wysiłku wydostał się z przedniej części wehikułu, po czym wyciągnął rękę do Mary, żeby jej pomóc. Potem zaczął oglądać odsłonięte podwozie pojazdu. Mary podążyła za jego wzrokiem. Dwa wentylatory były potwornie pogięte.
— Tym chyba już nigdzie nie polecimy, co?
Ponter pokręcił głową, a ręką wykonał gest, jakby chciał powiedzieć: „Sami popatrzcie”.
— Jak daleko jest do kopalni Debral? — spytała Mary.
— Dwadzieścia jeden kilometrów — odparła Christine.
— A gdzie jest najbliższy sprawny sześcian podróżny?
— Chwileczkę… Siedem kilometrów na zachód.
— Merde — zaklęła Louise.
— Lepiej ruszajmy — stwierdziła Mary.
Zaczynało się ściemniać, a znajdowali się przecież daleko od miasta. Mary widziała tu dość dużych zwierząt za dnia; wolała nawet nie myśleć o stworach, które pojawiały się po zmroku.
Brnęli w śniegu przez jakieś dziesięć kilometrów — pięć godzin marszu w trudnych warunkach. Długonoga Louise stale wyprzedzała pozostałych.
Nad ich głowami pokazały się konstelacje gwiezdne widoczne w okolicach koła podbiegunowego. Baraści nazywali je Popękanym Lodem i Głową Mamuta.
Cała czwórka z trudem posuwała się do przodu. Mary marzły uszy. Szli bez zatrzymywania się…
— Chrząstka! — żachnął się nagle Ponter. Mary się odwróciła. Neandertalczyk wsparł się o Reubena. Podniósł ręce i…
Jej serce na moment zamarło. Usłyszała przeraźliwy krzyk Louise. Ponter miał na dłoniach krew, która w świetle księżyca wydawała się czarna. Było za późno. Gorączka krwotoczna o sztucznie przyspieszonym czasie inkubacji atakowała błyskawicznie. Mary spojrzała na twarz Pontera, wzdrygając się na myśl o tym, co zobaczy, ale wyglądał normalnie. Miał tylko przerażoną minę.
Szybko podbiegła do niego i podparła go z drugiej strony, aby nie upadł. I w tej chwili dotarło do niej, że to nie Reuben pomagał Ponterowi utrzymać się na nogach; to Ponter podtrzymywał Reubena.
W mroku początkowo nic nie zauważyła na tle ciemnej skóry lekarza. Po jego policzkach płynęła krew. Mary błyskawicznie przypadła do niego i niemal zwymiotowała. Krew sączyła się z oczu i uszu Reubena, kapała z jego nosa i kącików ust.
Louise w dwóch krokach przypadła do ukochanego i zaczęła wycierać mu twarz, najpierw rękawami kurtki, a potem dłońmi, ale krwawił już tak mocno, że nie nadążała. Ponter pomógł jej położyć Reubena na śniegu. Krew bryzgnęła głośno w biel, wsiąkając w nią głęboko.
— Boże — jęknęła cicho Mary.
— Reuben, mon cher… — Louise przyklękła na śniegu obok niego. Delikatnie wsunęła dłoń pod jego głowę, pod palcami wyczuwając niemal niewidoczny meszek.
— Lou… iiis — odezwał się z wysiłkiem. — Kochana, ja… — Zakaszlał i z ust popłynęła mu krew. Po chwili, tak jak zawsze, gdy to mówił, przeszedł na francuski. — Je taime.
Jego głowa ciężko opadła na rękę Louise. Z jej oczu zaczęły kapać łzy. Mary próbowała wyczuć puls w prawym nadgarstku Reubena; Ponter robił to samo z lewym. Oboje spojrzeli na siebie i pokręcili głowami.
Ból wykrzywił twarz Louise. Płakała i płakała bez końca. Mary uklękła w śniegu obok niej, objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie.
— Tak mi przykro — powtarzała raz po raz, głaszcząc włosy przyjaciółki. — Tak mi przykro…
Po kilku chwilach Ponter delikatnie dotknął ramienia Lou. Spojrzała na niego.
— Nie możemy tu zostać — powiedział i znowu to Christine przetłumaczyła jego słowa.
— Ponter ma rację — przytaknęła mu Mary. — Robi się za zimno. Musimy ruszać dalej.
Louise wciąż płakała, mocno zaciskając pięści.
— Ten drań — powiedziała. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
— Ten przeklęty potwór!
— Louise — powiedziała łagodnie Mary — musimy…
— Nie rozumiesz? — Louise spojrzała na Mary. — Nie rozumiesz, co zrobił Krieger? Nie wystarczało mu zabicie samych neandertalczyków! Stworzył wirus, który zabija także czarnoskórych! — Pokręciła głową. — Tylko… tylko nigdy nie sądziłam, że choroba może rozwinąć się tak szybko.
Mary wzruszyła ramionami.
— Większość infekcji wirusowych wywoływana jest najwyżej przez kilka cząsteczek wirusa, które dostają się do organizmu jedną drogą. Potem w trakcie okresu inkubacji te kilka molekuł pracuje nad zwiększeniem populacji wirusa, aby mógł wykonać swoją brudną robotę. Problem w tym, że my znajdowaliśmy się w wirusowej chmurze. Wdychaliśmy i wchłanialiśmy miliardy wirusów. — Mary spojrzała na ciemne niebo, a potem na Louise. — Powinniśmy jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie.
— A co z Reubenem? Nie możemy go tak tu zostawić.
Mary spojrzała na Pontera błagalnie. Wolała, aby nie mówił teraz Louise: „Reubena już nie ma”.
— Jutro po niego wrócimy — zapewniła — ale teraz sami musimy się gdzieś schować.
Louise wahała się przez kilkanaście sekund. Mary wiedziała, że nie powinna jej popędzać. W końcu młoda kobieta kiwnęła głową. Mary pomogła jej wstać.
Przenikliwy wiatr podrywał drobinki śniegu do góry. Nadal jednak widzieli ślady, jakie zostawili w śnieżnej powłoce.
— Christine — odezwała się Mary — czy gdzieś w pobliżu jest jakieś schronienie?
— Zaraz sprawdzę — odparł Kompan i po chwili zakomunikował: — Według centralnej bazy map niedaleko miejsca, gdzie rozbił się nasz sześcian podróżny, znajduje się myśliwska chata. Tam dobrniemy szybciej niż do Centrum.
— Wy dwie powinnyście tam iść — stwierdził Ponter. — Ja spróbuję dojść do kopalni. Wybaczcie, ale bez was szybciej dotrę na miejsce.
Mary poczuła ukłucie w sercu. Chciała powiedzieć mu tak wiele, ale…
— Nic mi nie będzie — zapewnił. — Nie martw się.
Odetchnęła głęboko, kiwnęła głową i pozwoliła, aby Ponter przyciągnął ją do siebie i przytulił na pożegnanie. Cała się trzęsła. W końcu ją puścił i odszedł przed siebie w mroźną noc. Mary dołączyła do Louise i razem ruszyły przez śnieg, słuchając wskazówek Christine.
W którymś momencie Louise potknęła się i upadła twarzą w śnieg.
— Nic ci się nie stało? — spytała Mary, pomagając jej wstać.
— Non — odparła Lou. — Nie mogę… nie mogę przestać o tym myśleć. Był takim wspaniałym człowiekiem…
Po chwili podjęły marsz. Mary przez cały czas dygotała z zimna. W końcu trafiły na miejsce. Budynek przypominał z wyglądu dom Vissan, tylko był większy. Weszły do środka i uruchomiły żebrowe oświetlenie, które wypełniło wnętrze chłodnym, zielonkawym blaskiem. Znalazły niewielki grzejnik i po kilku próbach zdołały go włączyć. Mary zerknęła na zegarek i pokręciła głową. Nawet Ponter nie mógł dotrzeć do komory dekontaminacyjnej w kopalni tak szybko.
Obie czuły się wyczerpane — fizycznie i psychicznie. Louise położyła się na kanapie, obejmując się ramionami i płacząc cicho. Mary zajęła wyłożoną poduszkami część podłogi. Ona również nie mogła powstrzymać łez. Przygnębiona i zniechęcona poddała się przytłaczającemu żalowi i poczuciu winy. Przed oczami wciąż miała obraz wspaniałego mężczyzny płaczącego krwawymi łzami.