Rozdział 42
A jeśli ten kierunek okaże się błędny — jeżeli, tak jak twierdzą niektórzy naukowcy i filozofowie, na tym oraz na innych światach nie brakuje inteligentnych form życia — wówczas z każdym kolejnym, niewielkim krokiem czekać nas będą nowe obowiązki. Będziemy musieli dołożyć wszelkich starań, aby pokazać innym inteligentnym istotom, jak wspaniałym i różnorodnym gatunkiem są Homo sapiens…
Mary w nocy wielokrotnie się modliła, szepcząc jak najciszej, aby nie przeszkadzać Louise:
— Panie Boże Wszechmogący okaż łaskę, ocal go…
A potem:
— Boże, proszę, nie pozwól Ponterowi umrzeć.
I w końcu:
— Do cholery, Boże, jesteś mi coś winien…
Długo przewracała się z boku na bok, nękana koszmarnymi snami, w których tonęła w morzu krwi. W końcu dotarło do niej, że przez niewielkie okno do wnętrza chaty wlewa się słoneczny blask. Głośne nawoływania gołębi wędrownych zwiastowały dzień.
Louise też już nie spała. Leżała na kanapie, wpatrując się w drewniany sufit.
W chacie znajdowały się próżniarka i laserowa kuchenka, zasilane prawdopodobnie przez kolektory słoneczne na dachu. Mary otworzyła próżniarkę i znalazła kilka kawałków mięsa — nie miała pojęcia jakiego — oraz jakieś korzonki. Z tych składników przygotowała proste śniadanie dla siebie i Louise.
Jednym ze sprzętów był niewielki kwadratowy stół z czterema siodłowymi siedzeniami. Mary zajęła jedno z nich, a Lou usiadła naprzeciwko niej.
— Jak się trzymasz? — spytała Mary, kiedy skończyły jeść. Po raz pierwszy widziała Louise w takim stanie, w wymiętym ubraniu i z podkrążonymi oczami.
— W porządku — odparła Lou z tym swoim charakterystycznym akcentem, choć ton jej głosu sugerował, że wcale tak nie jest.
Mary nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie wiedziała, czy powinna mówić o Reubenie, czy też zostawić ten temat w spokoju w nadziei, że przyjaciółka przestanie o nim myśleć chociaż na kilka chwil. Potem jednak przypomniała sobie gwałt i to, że na początku nie potrafiła usunąć go z myśli ani na moment. Louise na pewno myślała teraz tylko o swoim partnerze.
Mary wyciągnęła rękę nad stołem i ujęła dłoń przyjaciółki w swoją.
— Był naprawdę wspaniałym człowiekiem — powiedziała łamiącym się głosem.
Louise przytaknęła. Jej piwne oczy były zaczerwienione, ale suche.
— Wiesz, planowaliśmy razem zamieszkać. — Pokręciła głową. — Miał za sobą rozwód, no i sama rozumiesz, że w dzisiejszych czasach nikt w moim wieku w Quebecu nie bierze ślubu. Prawo traktuje cię tak samo bez względu na to, czy masz ten świstek papieru, czy nie, więc po co zawracać sobie głowę? Ale rozmawialiśmy o wspólnym zamieszkaniu. — Lou odwróciła głowę. — To był taki nasz prywatny temat do żartów. On mówił na przykład: „Kiedy już razem zamieszkamy, będziemy musieli poszukać domu z dużymi szafami”. Zawsze uważał, że mam za dużo ubrań. — Spojrzała na Mary. Tym razem w oczach miała łzy. — Tak sobie dowcipkowaliśmy, ale… — Znowu pokręciła głową. — Ale wiesz, ja naprawdę wierzyłam, że tak będzie. Myślałam, że kiedy skończę pracować dla Synergii, wrócę do Sudbury. Albo moglibyśmy wyjechać do Montrealu. Reuben otworzyłby tam prywatną praktykę. Albo… — Wzruszyła ramionami, zdając sobie sprawę, że wyliczanie możliwości, które nigdy nie miały się spełnić, było bez sensu.
Mary ścisnęła jej dłoń. Przez chwilę siedziała w milczeniu, a w końcu powiedziała:
— Chciałabym znaleźć Pontera. Cholera, tak się przyzwyczaiłam do kontaktu za pośrednictwem Kompanów, że teraz, kiedy Hak się zepsuł…
— Na pewno nic mu nie jest — zapewniła Louise. Najwyraźniej zrozumiała, że teraz przyszła jej kolej, by pocieszyć koleżankę. — Nie miał najmniejszych nawet objawów gorączki krwotocznej.
Mary próbowała przytaknąć, ale nie mogła poruszyć głową. Tak bardzo się denerwowała, że…
Nagle usłyszały drapanie w drzwi. Serce podskoczyło Mary do gardła. Wiedziała, że nie muszą się obawiać neandertalczyków, ale znajdowały się przecież w myśliwskiej chacie na terenach łowieckich. Kto mógł wiedzieć, jakie bestie czają się na zewnątrz.
— Nie możemy się wybrać na poszukiwania Pontera — stwierdziła Louise. — Tylko pomyśl. Możliwe, że lasery usunęły z jego organizmu wirusy, ale to nie gwarantuje odporności, a przecież my jesteśmy zakażone. Może wirus nie atakuje białych Gliksinów, ale mimo wszystko stałyśmy się jego nosicielkami. Nie możemy się z nim zobaczyć, dopóki same nie przejdziemy odkażania.
— W takim razie co mamy robić?
— Wrócimy po Kriegera.
— Co? Dlaczego? Tam, gdzie jest, nie może nikomu wyrządzić krzywdy.
— Nie, ale jeśli istnieje jakieś antidotum na wirusa albo sposób zneutralizowania go na dużą skalę, Krieger na pewno o tym wie, prawda?
— Dlaczego sądzisz, że nam to wyjawi?
Po raz pierwszy od śmierci Reubena głos Louise zabrzmiał stanowczo.
— Jeśli tego nie zrobi, zabiję go — oznajmiła.
Odczekały jeszcze jakiś czas, aby nie natknąć się na zwierza, który wcześniej drapał w drzwi, i dopiero potem ostrożnie je otworzyły. Do środka wpadł wirujący śnieg.
Dotarcie do budynku w pobliżu placu Konbor, gdzie zostawili związanego Jocka Kriegera, zabrało im większą część przedpołudnia.
— Nie mogę się pozbyć wrażenia, że już go tam nie zastaniemy — przyznała Louise, kiedy zbliżały się do drzwi. — Ten łajdak ma w zanadrzu mnóstwo sztuczek…
Pociągnęła w górę pięcioramienną klamkę.
Jock wciąż był w środku.
Leżał na boku w kałużach ciemnej krwi. Miał bladą, woskowatą skórę.
Mary obróciła go. Krew zakrzepła mu na brodzie i policzkach, a przy uszach namalowała bokobrody w kolorze wina. Zerknęła w dół i spostrzegła, że jego spodnie również są przesiąknięte krwią.
Z trudem zapanowała nad żołądkiem, który próbował się pozbyć bulw i mięsa, zjedzonych na śniadanie. Spojrzała na Louise, która przygryzała dolną wargę. Mary nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
Dwóch martwych Gliksinów.
Dwóch martwych mężczyzn z gatunku Homo sapiens…
To tak, jakby…
Surfer Joe, Marek II.
Nie, nie. To było niemożliwe. Niemożliwe! Owszem, zapisała formułę wirusa, który teoretycznie miał atakować tylko gliksińskich mężczyzn, ale podarła tamtą kartkę i z całą pewnością nie wpisała niczego w program Jocka. Jasne było, że wyprodukował wirus, zanim zdołała go unieszkodliwić, tylko…
Tylko że wirus zachowywał się tak jak ten, który wymyśliła — infekował Homo sapiens z chromosomem Y.
Ale przecież Mary go nie stworzyła. Na pewno nie…
Chyba że…
Nie, nie. To by było zupełnie szalone.
Ale w końcu podróżowała między światami, podobnie jak Jock. Skoro więc w jednej wersji rzeczywistości nie stworzyła śmiertelnego dla mężczyzn z gatunku Homo sapiens Surfera Joe, to może…
To może w innej wersji rzeczywistości zrealizowała swój plan i ów wirus powstał…
Czy ten Jock Krieger, który wykrwawił się tutaj na śmierć, pochodził z drugiej rzeczywistości…
Pokręciła głową. To wszystko wydawało się jej zbyt dziwaczne. Poza tym Ponter i Louise często powtarzali, że świat, który Mary nazywała swoim, i ten, który Ponter uważał za własny dom, były ze sobą splecione. Podobno rozłączyły się w chwili, gdy 40 tysięcy lat wcześniej na Ziemi narodziła się świadomość.