Выбрать главу

— Bóg powiedział nam: bądźcie płodni i rozmnażajcie się.

— I dlatego na twoim świecie jest aż tylu ludzi? Bo Bóg tak zarządził?

— No cóż, tak też można na to patrzeć.

— Ale… wybacz mi, nie rozumiem. Miałaś partnera przez wiele dekamiesięcy, tak?

— Tak, Colma.

— I nie masz dzieci.

— Zgadza się.

— A przecież na pewno ty i Colm uprawialiście seks. Dlaczego nie macie potomstwa?

— Bo… hm… bo ja stosuję antykoncepcję. Aby nie zajść w ciążę, biorę tabletki, połączenie syntetycznego estrogenu i progesteronu.

— I to nie grzech?

— Mnóstwo katolików tak postępuje. Dla wielu z nas jest to źródłem wewnętrznego konfliktu. Chcemy być posłuszni nakazom naszej wiary, ale jednocześnie musimy też brać pod uwagę praktyczną stronę życia. W 1968 roku, kiedy cały Zachód stawał się coraz bardziej liberalny w sferze seksu, papież Paweł VI ogłosił, że każde zbliżenie między mężczyzną i kobietą powinno służyć prokreacji. Pamiętam rozmowy moich rodziców na ten temat. Nawet oni byli tym zaskoczeni. Prawdę mówiąc, większość katolików spodziewała się rozluźnienia zasad, a nie ich zaostrzenia. — Mary westchnęła. — Według mnie kontrola urodzeń ma sens.

— Na pewno jest o wiele lepszym wyjściem niż aborcja — przyznał Ponter. — Ale przypuśćmy, że zaszłabyś w ciążę wtedy, gdy tego nie chciałaś. Przypuśćmy, że…

Mary zwolniła, pozwalając, aby inny wóz ją wyprzedził.

— Że co?

— Nie, nic. Przepraszam. Pomówmy o czymś innym.

Mary jednak domyśliła się, o co chciał zapytać.

— Chodzi ci o gwałt, tak? — Wzruszyła ramionami, dając tym Ponterowi do zrozumienia, że to dla niej trudny temat. — Zastanawiasz się, czego oczekiwałby mój Kościół, gdybym zaszła w ciążę w wyniku gwałtu.

— Nie miałem zamiaru skierować twoich myśli na przykry temat.

— Rozumiem, w porządku. Sama zaczęłam mówić o aborcji. — Mary głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuściła. — Gdybym wtedy zaszła w ciążę, Kościół oczekiwałby, że urodzę dziecko, nawet jeśli zostało poczęte w wyniku gwałtu.

— I zrobiłabyś to?

— Nie. Nie. Wybrałabym aborcje.

— To kolejny przypadek, kiedy postąpiłabyś wbrew zasadom swojej religii?

— Kocham Kościół katolicki i cieszę się, że jestem katoliczką, ale nikt nie może kierować moim sumieniem. Cóż…

— Tak?

— Obecny papież jest już stary i schorowany. Myślę, że zostało mu niewiele życia. Może ten, kto go zastąpi, zmieni zasady.

— Ach, tak.

Autostrada oddaliła się od Georgian Bay. Po obu stronach mieli teraz skały i kępy sosen.

— Zastanawiasz się czasem nad przyszłością? — spytała Mary po jakimś czasie.

— Ostatnio myślę głównie o niej.

— Ale ja mówię o naszej wspólnej przyszłości.

— Ja też.

— Wybacz mi, nie chcę cię denerwować, ale uważam, że powinniśmy przynajmniej porozmawiać o takiej ewentualności. Może kiedy będę musiała wrócić do domu, przyjechałbyś tu razem ze mną. Mógłbyś się przenieść na mój świat na stałe.

— Dlaczego? — zdziwił się Ponter.

— Bo tutaj możemy być razem przez cały czas, a nie tylko przez cztery dni w miesiącu.

— To prawda, ale… ale ja mam tam swoje życie. — Ponter podniósł dużą dłoń. — Rozumiem, że twoje życie jest tutaj, ale ja mam Adikora.

— No tak… więc może… może Adikor mógłby przenieść się tu z nami.

Pojedyncza, długa brew Pontera wspięła się nad jego wał nadoczodołowy.

— A co z Lurt Fradlo, z partnerką Adikora? Czy ona też ma tu przyjechać?

— No, ona…

— A Dab, syn Adikora, który w następnym roku zamieszka razem ze mną i ze swoim ojcem? Nie możemy też zapominać o kobiecie, z którą jest Lurt, i o jej partnerze oraz ich dzieciach. Jest też moja mała Megameg.

Mary głośno wypuściła powietrze.

— Wiem. Wiem. To nierealne, ale…

— Tak?

Zdjęła jedną dłoń z kierownicy i ścisnęła jego udo.

— Ale tak bardzo cię kocham, Ponterze. Świadomość, że mogę cię widywać tylko przez cztery dni w miesiącu…

— Adikor bardzo kocha Lurt, ale również spędza z nią tylko tyle czasu. Ja bardzo kochałem Klast i też widywałem ją tylko przez te dni. — Twarz Pontera była spokojna. — Tak już u nas jest.

— Wiem. Ja tylko tak się zastanawiałam.

— Są też inne kwestie. Wasze miasta okropnie śmierdzą. Wątpię, bym mógł to znosić przez cały czas.

— Moglibyśmy znaleźć dom na wsi. Z dala od miast i samochodów. Gdzieś, gdzie powietrze jest czyste. Nie ma dla mnie znaczenia, gdzie zamieszkamy, ważne tylko, byśmy byli razem.

— Nie mogę porzucić mojej kultury — przyznał Ponter. — Ani zostawić rodziny.

Mary westchnęła.

— Rozumiem.

Ponter kilkakrotnie zamrugał powiekami.

— Chciałbym… chciałbym znaleźć rozwiązanie, które by cię uszczęśliwiło.

— Tu nie chodzi tylko o mnie — wtrąciła. — Powiedz, co uszczęśliwiłoby ciebie?

— Mnie? Ja cieszyłbym się, gdybyś była w Centrum Saldak za każdym razem, gdy Dwoje będzie Jednym.

— I to by ci wystarczyło? Cztery dni w miesiącu?

— Musisz zrozumieć, Mare, że trudno mi brać pod uwagę dłuższy okres. Owszem, na twoim świecie spędziliśmy razem wiele dni, ale kiedy tu jestem, bardzo tęsknię za Adikorem.

Widząc minę Mary, zorientował się, że powiedział coś, co sprawiło jej przykrość.

— Przepraszam cię, Mare, ale nie możesz być zazdrosna o Adikora. Ludzie na moim świecie mają dwoje partnerów, po jednym każdej płci. Twoja niechęć wobec intymnych relacji, jakie łączą mnie z Adikorem, jest niestosowna.

— Niestosowna! — burknęła, ale po chwili odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. — Nie, oczywiście masz rację. Rozumiem to… przynajmniej na poziomie intelektualnym. I próbuję jakoś pogodzić się z tym na poziomie emocjonalnym.

— Może poczujesz się lepiej, wiedząc, że Adikor bardzo cię lubi, Mare, i naprawdę zależy mu na twoim szczęściu. — Ponter na moment umilkł, po czym dodał: — Ty chyba życzysz mu tego samego?

Nie odpowiedziała. Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Pędzili drogą przed siebie.

— Mare? Przecież na pewno chcesz, aby Adikor był szczęśliwy, prawda?

— Słucham? Ach tak. Oczywiście, że tak.

Rozdział 5

Przed czterema dekadami jeden z moich poprzedników urzędujących w Owalnym Gabinecie powiedział, że nadszedł czas, aby pójść naprzód większymi krokami — czas wspaniałego amerykańskiego przedsięwzięcia. Wtedy byłem małym dzieckiem w Montgomery, ale pamiętam dreszcz, jaki poczułem, słysząc te słowa…

Tuż przed siódmą wieczorem wjechali na podjazd przed domem Reubena Montego. Louise i Reuben oboje jeździli fordami explorerami. „To znak, że powinni być razem” — pomyślała Mary z uśmiechem. Wóz Louise był czarny, a Reubena rdzawoczerwony. Mary zaparkowała samochód i oboje z Ponterem ruszyli do drzwi wejściowych. Mijając forda Louise, miała ochotę dotknąć maski, ale pomyślała, że auto już dawno zdążyło ostygnąć.

Reuben miał dwuakrową działkę w Lively, niewielkiej miejscowości nieopodal Sudbury. Mary podobał się jego dom — dwupiętrowy, duży i nowoczesny. Zadzwoniła do drzwi i po chwili pojawił się w nich gospodarz. Obok niego stała Louise.

— Mary! — zawołał Reuben, zagarniając ją w ramiona. — I Ponter! — Puścił Mary i uściskał także neandertalczyka.