Выбрать главу

Nagle eksplodowało niebo…

Mary zadarła głowę do góry. Niebiański gospodarz otwierał bramy!

Ale nie. To tylko fajerwerki, którymi także sterował komputer. Na niebie pojawił się wielki pawi ogon światła, a potem w górę wystrzeliły czerwone, białe i niebieskie rakiety.

Stopy Pontera miarowo uderzały w ziemię. Tłum rzedł. Posuwali się teraz szybciej. Bandra nadal była na przodzie, a Adikor niosący na ramionach Louise znajdował się tuż za Mary i Ponterem. Biegli prosto w noc, prosto w nowy rok.

— Maryjo! — zawołała Mary. — Błogosławiona Maryjo! Wróć do nas!

Siedziba Organizacji Narodów Zjednoczonych znajdowała się około półtora kilometra na wschód od Times Square. Dotarcie tam na piechotę zabrało im dziewięćdziesiąt minut. Przez całą drogę musieli się zmagać z ruchem ulicznym i tłumami ludzi, ale w końcu bezpieczni znaleźli się w budynku. Gliksiński strażnik rozpoznał Pontera i wpuścił ich do środka.

Halucynacje ustały zaraz po północy. Skończyły się tak samo niespodziewanie, jak się zaczęły. Mary miała potworny ból głowy i czuła się pusta i zimna w środku.

— Co widziałaś? — spytała przyjaciółkę.

Lou powoli pokręciła głową, przypominając sobie zdumiewające wizje.

— Boga — odparła. — Takiego jak na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Był — przez chwilę szukała odpowiedniego słowa — był idealny.

Resztę nocy spędzili na dwudziestym piętrze budynku ONZ. Położyli się spać na sali konferencyjnej, wsłuchując się w dziwne odgłosy i wycie syren na zewnątrz. Omamy się skończyły, ale chaos dopiero się zaczynał.

Rano obejrzeli sporadyczne relacje telewizyjne. Niektóre stacje w ogóle nie nadawały, a te, które to robiły, próbowały doszukać się jakiegoś sensu w wydarzeniach poprzedniej nocy.

Magnetyczne pole Ziemi już od czterech miesięcy ulegało stopniowemu zanikowi. Takie zjawisko miało miejsce po raz pierwszy, odkąd na tym świecie pojawiła się świadomość. Fluktuacje natężenia pola były ogromne, a linie pola magnetycznego to się gwałtownie zbiegały, to znów rozchodziły.

— No cóż — powiedziała Louise, stając z rękami na biodrach przed telewizorem — nie była to może całkowita awaria, ale…

— Ale co? — spytała Mary. Obie były wyczerpane, brudne i mocno posiniaczone.

— Wcześniej tłumaczyłam Jockowi, że największym problemem wynikającym z przebiegunowania Ziemi nie będzie promieniowanie ultrafioletowe, lecz wpływ samego zaniku pola magnetycznego na ludzką świadomość.

— Czułam się tak jak podczas doświadczenia w komorze Veroniki Shannon — przyznała Mary. — Tylko wszystko było o wiele bardziej intensywne.

Ponter skinął głową.

— I podobnie jak tam ani ja, ani żaden z Barastów nic nie poczuliśmy.

— Za to wszyscy inni — Mary wskazała odbiornik telewizyjny — na całej cholernej planecie mieli religijne wizje.

— Albo myśleli, że porywa ich UFO — dodała Louise. — Albo że patrzą na coś, czego tak naprawdę nie było.

Mary przytaknęła. Wiedziała, że upłynie wiele dni, a może nawet miesięcy, zanim poznają dokładną liczbę ofiar i rozmiar szkód, ale z pierwszych ocen wynikało, że w sylwestra lub w pierwszy dzień nowego roku — w strefach czasowych na wschód od Nowego Jorku — setki tysięcy, jeśli nie miliony, ludzi straciły życie.

Oczywiście latami miały się toczyć debaty na temat znaczenia tego doświadczenia. W komentarzach już pojawiała się nazwa „Ostatni Dzień”.

Papież Marek II zamierzał zwrócić się z orędziem do wiernych nieco później.

Ale co mógł powiedzieć? Planował uznać wagę widzenia Jezusa i Maryi, ale odrzucić wszelkie doniesienia o wizjach bóstw, proroków i mesjaszów, postaci świętych dla muzułmanów i mormonów, hindusów i żydów, scjentologów, wyznawców Wicca i Maorysów, Czirokezów i Mikmaków, Algonkinów i Indian Pueblo, Innuitów i buddystów?

A co z tymi, którzy widzieli UFO, szare ludziki czy potwory z wyłupiastymi ślepiami?

Papież miał sporo do wyjaśniania.

Podobnie jak wszyscy przywódcy religijni.

Adikora, Bandrę i Louise zaabsorbował raport BBC, przedstawiający rozwój wydarzeń poprzedniego dnia na Śródkowym Wschodzie. Mary dotknęła ramienia Pontera. Kiedy na nią spojrzał, gestem poprosiła, aby odszedł z nią w drugi koniec sali konferencyjnej.

— O co chodzi, Mare? — spytał ją cicho.

— Mam dość tych bzdetów.

Hak zapiszczał, ale Mary go zignorowała.

— Posłuchaj, zmieniłam zdanie. W sprawie dziecka…

Zobaczyła rozczarowanie na szerokiej twarzy Pontera.

— Nie, nie! — zaprzeczyła, dotykając jego krótkiego, umięśnionego przedramienia. — Nadal pragnę je z tobą mieć. Ale zapomnij o tym, co powiedziałam w chacie Vissan. Nasza córka nie powinna otrzymać genu Boga.

Złote oczy Pontera szukały czegoś w jej twarzy.

— Jesteś pewna?

Skinęła głową.

— Tak. Po raz pierwszy w życiu naprawdę jestem czegoś pewna. — Przesunęła dłonią w dół jego przedramienia i splotła palce z jego palcami.

Epilog

Od Nowego Roku minęło sześć miesięcy. Dziwaczne wizje dotąd się nie powtórzyły. Jednakże magnetyczne pole tej wersji Ziemi nadal przechodziło szalone wahania, więc nie było gwarancji, że znowu nie pobudzi umysłów Homo sapiens w podobny sposób. Być może dopiero za czternaście lub piętnaście lat, gdy miało się zakończyć przebiegunowanie, ludzie na świecie Mare — wciąż nie wymyślono dla niego żadnej odpowiedniej nazwy — mogli przestać się obawiać powtórki wydarzeń.

Na razie Veronica Shannon i inni specjaliści zajmujący się tą samą co ona dziedziną często pojawiali się w mediach, wyjaśniając, co się stało… tym, którzy chcieli słuchać. W Ameryce Północnej frekwencja w kościołach najpierw osiągnęła najwyższą wielkość w historii — a zaraz potem spadła do najniższej. W Izraelu trwał rozejm. Wszystkie państwa arabskie usuwały muzułmańskich ekstremistów.

Za to tutaj, na Jantarze — świecie Barastów — na którym proces przebiegunowania zakończył się już ponad dekadę temu, życie toczyło się tak jak zawsze, wolne od myśli o bogach, demonach i ufoludkach.

Mary Vaughan zawsze marzyła o ślubie latem — jej pierwszy, z Colmem, odbył się w lutym. Ale ponieważ neandertalskie ślubowania urządzano na świeżym powietrzu, tym bardziej zależało jej, aby zorganizować uroczystość, gdy na dworze będzie ciepło.

Ceremonia miała się odbyć między Centrum a Obrzeżami Saldak. Mary już raz uczestniczyła w neandertalskim ślubowaniu córki Pontera, Jasmel Ket, która połączyła się z Tryonem Rugałem. Czuła się wtedy bardzo niezręcznie, ponieważ niespodziewanie na uroczystości zjawiła się Daklar Bolbay, opiekunka Jasmel — kobieta, która oskarżyła Adikora o morderstwo i przez krótki czas rywalizowała z Mary o uczucie Pontera. Ale nawet z nią gości nie było wielu — tak to zwykle wyglądało u Barastów.

Tylko że Mary pragnęła mieć wielkie wesele. Kiedy wychodziła za Colma, zaprosili jedynie rodziców i rodzeństwo — miało być skromnie i przede wszystkim niedrogo, stosownie do ich studenckich budżetów.

Tym razem spodziewała się wielu gości — przynajmniej jak na tutejsze zwyczaje. Zjawił się oczywiście Adikor razem z partnerką Lurt i synem Dabem. Przybyli też rodzice Pontera, dwoje przemiłych ludzi z generacji 142. Przyszły córki Pontera, Jasmel i Mega, oraz partner Jasmel, Tryon. Nie zabrakło również córek Bandry, Hapnar i Dranny, oraz ich partnerów. Mary, choć nie było to neandertalską tradycją, chciała mieć druhnę. Została nią Louise Benoit. Zaproszono także Lonwisa Troba, ponieważ wcześniej wyraził chęć uczestniczenia w ceremonii, a jemu niczego się nie odmawiało w trakcie obchodów tysięcznej miesięcznicy opracowania przez niego technologii Kompanów, dzięki którym Barastowie poczuli się wolni. Lonwis osiągnął już zdumiewający wiek 109 lat i był tylko w odrobinę gorszej formie, odkąd wszczepiono mu mechaniczne serce.